Szczęście zbudowane na cudzym nieszczęściu: jak wnuk pozbawił dziadka dachu nad głową
Nazywam się Hanna Bielicka i mieszkam w spokojnej dzielnicy na obrzeżach Łodzi. Wszyscy tu się znają, zwłaszcza starszych mieszkańców. Był u nas pewien staruszek — Jan Kowalski. Niedawno skończył osiemdziesiąt dwa lata, ale trzymał się krzepko, mimo wychudłej sylwetki i przygarbionych pleców. Każdego ranka odpalał swoją starą maluchę i jechał do centrum — po emeryturę, do apteki albo na targ. Miał choćby towarzystwo — Krystynę Nowak, o dwadzieścia lat młodszą, energiczną, zadbaną kobietę o dobrotliwym spojrzeniu. Wieczorami spacerowali trzymając się za ręce, jak para zakochanych nastolatków. Sąsiedzi patrzyli na nich z uśmiechem, a szczerze mówiąc, trochę im zazdrościli tego cichego szczęścia.
Pewnego dnia w domu Jana pojawił się wnuk. Przyjechał ze wsi pod Białymstokiem — Dawid. Z pozoru skromny chłopak, dwudziestosiedmioletni, grzeczny, choćby nieśmiały. Opowiadał, iż na wsi nie ma pracy, życie tam jest ciężkie, i prosił dziadka o schronienie na jakiś czas. Mówił, iż jak tylko znajdzie pracę, wynajmie mieszkanie i sprowadzi narzeczoną. Jan nie wahał się ani chwili — wpuścił go. W końcu to rodzina, jak mógłby nie pomóc?
Z początku wszystko wyglądało przyzwoicie: Dawid chodził na rozmowy o pracę, szukał swojego miejsca. Dziadek pomagał, jak umiał — karmił, ubierał, choćby dawał drobne na życie. Krystynie musiał poświęcać mniej uwagi — wszystkie siły szły na młodego. Wzdychała tylko cicho, ale rozumiała: rodzina to rodzina.
Minęły dwa miesiące. Dawid stracił zainteresowanie pracą — emerytura dziadka okazała się całkiem pokaźna. Pieniędzy starczało na wszystko: na papierosy, na taksówki, na spotkania z kumplami. Tylko narzeczona, ta wiejska, dzwoniła prawie co wieczór: „Kiedy w końcu zabierzesz mnie do miasta?” Wtedy Dawid zdecydował się — zatrudnił się jako ochroniarz w supermarkecie i dostał pierwszą wypłatę.
Lecz potem stało się coś, od czego krew lodem ścina się w żyłach. Zwrócił się do dziadka z niewinną miną i rzekł: „Dziadku, chcę mieszkać z tobą legalnie. Dajmy tymczasowe zameldowanie, a żeby wszystko było zgodnie z prawem, podpisz mi parę papierów na mieszkanie. Będę ci za nie płacił, jak przystało na uczciwego człowieka.” Jan, nie czytając dokładnie, podpisał.
Tydzień później do mieszkania wprowadziła się Kinga — owa narzeczona. Młoda, z wypielęgnowanymi paznokciami i kapryśnym spojrzeniem. niedługo para oznajmiła Janowi, iż mieszkanie jest teraz ich. Okazało się, iż podpisał akt darowizny. Starzec zbladł. Trząsł się z przerażenia i upokorzenia. Nie mógł uwierzyć, iż jego własny wnuk mógł zrobić coś tak podłego.
Młodzi nie bawili się w długie tłumaczenia. Zaproponowali dziadkowi i Krystynie przeprowadzkę do starego domu na wsi, „na świeże powietrze”, bo tam będzie im lepiej. ale kobieta okazała się twardsza, niż sądzili. Krystyna latami pracowała w telewizji, znała dziennikarzy, prawników i wpływowych ludzi. Podniosła taki alarm, iż sprawa trafiła do mediów.
Gdy sąsiedzi dowiedzieli się prawdy, całą ulicą poszli na policję. Złożyli zeznania, przyprowadzili świadków, dokładnie opisali wszystko, co wiedzieli. A po kilku dniach do mieszkania zapukali mundurowi. Dawid zrozumiał — jego przekręt się sypnął. Pod presją społeczną zrezygnował z mieszkania, spakował walizki i uciekł z Kingą z powrotem na wieś. Ale nie do swojej — tam też spotkała go pogarda. Rodzina odwróciła się od niego. choćby matka oświadczyła, iż nie chce go więcej znać.
A Jan został w swoim mieszkaniu. ale euforia nie wróciła od razu. Długo siedział w milczeniu, wpatrując się w okno. Tylko Krystyna trzymała go za rękę i szeptała: „Nie jesteś sam, Janku. Jesteśmy razem.”
Czasem zdrada nie przychodzi z zewnątrz. Nosi twoje nazwisko, nazywa cię „dziadkiem” i uśmiecha się czule, dopóki nie zabierze ci wszystkiego.