Długo żyła między światami. Z jednej strony – aktorstwo, które dawało jej poczucie sensu i przynależności, z drugiej – codzienność, w której musiała budować siebie od nowa. Jeszcze kilka lat temu Natalia Klimas mówiła o tęsknocie za rolami, które się nie wydarzyły, za sceną, której nagle zabrakło. Dziś mówi wprost: scena, na której gra, to jej szafa. I to ona jest reżyserką każdego dnia. „Ja dyktuję warunki. Jestem aktorką, reżyserem, oświetleniowcem i kostiumografem w jednym”, śmieje się. Instagram @nataliaklimas, który stał się jej zawodową przestrzenią, traktuje jak plan filmowy.
Ale to plan, w którym scenariusz pisze wyłącznie ona. Każdy poranek zaczyna od wyboru kostiumu. Nie z teatralnego magazynu, tylko z własnej garderoby. To on jest odbiciem emocji. Czasem jest to eklektyczna marynarka vintage, innym razem dres i wyraziste klipsy Chanel, a czasem prosta biała koszula. W tych małych decyzjach kryje się coś, czego długo szukała w aktorstwie – poczucie sprawczości. Bo tu nikt nie decyduje za nią.
Moda to emocje
„Mój styl jest powiązany z moją tożsamością i emocjami. To, jak się ubieram, odzwierciedla mój stan ducha”, tłumaczy. Ubranie jest dla niej językiem: kolorem przełamuje gorszy dzień, mocną marynarką dodaje sobie pewności, koronkowym kołnierzykiem łagodzi przekaz, gdy trzeba iść „miękko”. „W końcu nabrałam odwagi, żeby być sobą – to się skleiło we mnie około czterdziestki”, przyznaje.
Wcześniej szukała różnych dróg, ale dopiero niedawno poczuła, iż mówi własnym modowym głosem. To nie jest estetyka minimalistyczna, choć mama Natalii, projektantka Joanna Klimas, była ikoną polskiego minimalizmu lat 90. Natalia świadomie odkleja się od „czarnej Warszawy” – lubi mieszać, łamać konwencje, dorzucać kolor i przymrużenie oka. „Kiedy cała Warszawa chodzi na czarno, ja już nie chcę wyglądać jak wszyscy”, mówi. Do dresów dorzuca więc torebkę Lady Dior, a do T-shirtu – perłowe klipsy.
Szafa z historią
W jej garderobie są rzeczy, które mają duszę. Najważniejsza – biało-czarna suknia uszyta przez mamę na Flesz Fashion Night. W środku – zmyślny gorset, „harmonijka”, która rzeźbi sylwetkę. „W tej sukni czułam się jak Sarah Jessica Parker w kreacji Oscara de la Renty. To było coś magicznego”, wspomina. Suknia wisi w pokrowcu jak trofeum i przypomnienie: moda w życiu Natalii zawsze była emocją, historią, przeżyciem.
Drugim skarbem jest Lady Dior – marzenie dojrzewające latami. „Miałam wrażenie, iż na tę torebkę trzeba wiekowo zasłużyć. W końcu ją kupiłam – czarną, lakierowaną, w rozmiarze medium, z szampańskimi okuciami. I noszę ją do dresów. Bo z elegancką sukienką robi się zbyt poważna”, śmieje się.

Siła biżuterii
Właśnie tak traktuje biżuterię – jako kapitał stylu i emocji jednocześnie. W praktyce oznacza to prostą zasadę: czasem jeden mocny element robi cały look. Biały T-shirt (najchętniej COS), dżinsy, świetna marynarka i „te klipsy” – i gotowe. Taki strój działa w kadrze i poza nim – jest fotogeniczny, a jednocześnie nie krępuje. Nic dziwnego, iż to właśnie biżuteria tak często wyznacza rytm jej stylizacji.
Rytm codzienności
Choć szafa Natalii pełna jest perełek od Diora, Saint Laurent czy Loewe, codzienność wygląda inaczej – i jest znacznie bardziej pragmatyczna. Rano Natalia odwozi córeczki do przedszkola w białych new balance’ach, które nosi od lat. Do tego prosta koszulka, oversize’owa marynarka i wielka torba, w której mieści się cały poranny chaos: przekąski, notatnik, komputer. Taki zestaw to jej codzienny uniform – prosty, szybki, wygodny, a przy tym dający poczucie, iż wygląda dobrze i jest „gotowa do akcji”. „Lubię rzeczy, które robią robotę. Czasem to po prostu koronkowy kołnierzyk, który zakładam do T-shirtu, i od razu look nabiera charakteru. Wystarczy mały akcent, żeby poczuć się dobrze ubranym”, mówi.

Garderoba – metoda
Za pozorną swobodą stoi metoda. Natalia dzieli rzeczy według „ról”: praca (dżinsy, marynarki, sneakersy), logistyka (oversize i pojemność), spotkania (sukienka, obcas), wieczór (skóra, czerwona szminka). Dzięki temu nie traci czasu i od razu wie, po co sięgnąć. Regularnie robi przeglądy: przesuwa akcenty sezonowe, odkłada „do przeróbki”, wystawia na Vinted to, co przestało z nią „grać”.
Jeśli coś przez kilka tygodni nie wychodzi z szafy – znak, iż pora się pożegnać. Ten rytm utrzymuje porządek i… spokój głowy. W domu nie ma „byle czego”. Rozciągnięte dresy i stare T-shirty nie istnieją w jej słowniku. „Ubranie do domu też ma mieć jakość, bo przede wszystkim ubieramy się dla siebie”, mówi.
Szafa jako scenografia
Jej garderoba działa jak mała scenografia dnia. Na półce stoją dwie ulubione pouch od Loewe – miękkie, „kinetyczne”, które pięknie „pracują” w ruchu i mieszczą pół życia. Obok leżą okulary Oscar Magnuson, dalej – skórzana kurtka Monday Artwork, mokasyny Hereu i vintage’owa torebka Saint Laurent, której patyna tylko dodaje charakteru. Między perfumami lubi mieć coś cytrusowego; na co dzień sięga po L’Eau des Hespérides Diptyque – zapach, który otwiera poranek jak świeży akord. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale nic się nie narzuca: scenografia ma wspierać, a nie dominować.

Podróże i inspiracje
Inspiracje przywozi raczej w pamięci niż w walizce. Obserwuje ludzi – jak noszą objętości, jak zestawiają faktury, jak jeden detal potrafi zmienić ton całej stylizacji. Nie kupuje pamiątek z podróży w postaci ubrań, które tracą sens po powrocie do Warszawy. Zamiast tego przywozi inspiracje – sposób, w jaki kobiety w Kopenhadze łączą kolory z humorem albo jak nowojorczanki traktują marynarkę niczym zbroję i noszą ją z nonszalancją.
Haft i rękodzieło
Jest jeszcze coś, co wyróżnia jej styl – rękodzieło. Natalia od lat haftuje i mówi o tym jak o własnej medytacji: „To zajęcie, które uspokaja głowę i pozwala skupić się na detalu”. Ma sporą kolekcję haftowanych i szydełkowych kołnierzyków – jedne kupione na targach rzemiosła, inne zrobione przez przyjaciółki. „Najprostszy zestaw plus taki kołnierzyk – i od razu całość staje się osobista, inna niż wszystkie”, tłumaczy.
Filozofia zakupów
Natalia ma alergię na mikrotrendy. „Nie kupiłam hitowych jelly flats – wszyscy je mieli, a ja czułam, iż to za chwilę zniknie. Nie chcę wyglądać jak z jednej sztancy”, mówi bez wahania. Kupuje rozsądnie i gwałtownie sprzedaje to, co nie „pracuje”. Vestiaire Collective czy Vinted to dla niej kopalnie perełek: marynarki, żakiety, biżuteria, które potem przerabia i daje im drugie życie. Lubi zamówić, spokojnie przymierzyć w domu z tym, co już ma, i dopiero wtedy zdecydować.
Komfort to luksus
Kiedyś luksusem wydawał się sam logotyp. Dziś – komfort i jakość. Dobre dżinsy, miękka wełna, która nie gryzie, bawełna, która trzyma formę po praniu, buty, w których można przejść całe miasto. „To jest mój luksus – iż o 16.30 mogę odebrać dzieci i dalej czuć się dobrze w tym, w czym byłam od rana”, mówi.
Dla Natalii moda nie jest obsesją ani wyścigiem za trendami, ale osobistą narracją. Każdy element w jej szafie niesie ładunek emocji i wspomnień, a codzienne wybory stają się małymi deklaracjami. To one nadają rytm dniu – od porannego uniformu po wieczorne stylizacje z przymrużeniem oka. Jej garderoba nie jest muzeum ani katalogiem, tylko żywą opowieścią, która zmienia się razem z nią. „Ubranie to dla mnie język emocji. Dzięki niemu mogę wybrać, jaką wersję siebie pokażę światu – i to jest moja wolność”, mówi. I dodaje z uśmiechem: „Moda daje mi poczucie, iż to ja dyktuję warunki. To takie moje małe supermoce”.
Pełny artykuł autorstwa Barbary Łubko znajdziesz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!MODA na sezon jesień/zima 2025/26.
