„Synu, powiedz swojej żonie, żeby przyjechała, potrzebuję sprzątaczki” — powiedziała teściowa

przytulnosc.pl 5 dni temu

— Byłem u mamy, dlatego się spóźniłem. Przepraszam, telefon się rozładował — powiedział Eugeniusz.

— Rozumiem. Będziesz obecny? A może zjadłeś u rodziców? — podniosłam się automatycznie, gotowa podgrzać obiad.

— Zjadłem, nie martw się, Łucja. Obejrzymy trochę filmu i pójdziesz spać. Jestem bardzo zmęczony.

Pobraliśmy się z Eugeniuszem dwa lata temu. Na dzień przed ślubem narzeczony przedstawił mnie swoim rodzicom. Teść, Sergiusz, był bardzo dobrym człowiekiem, który, choć zarabiał szalone pieniądze, prowadząc własną firmę z częściami samochodowymi, wcale się nie chwalił swoim bogactwem. Zachował jakąś uroczą prostotę i widział we mnie wybór swojego syna, którego szanował od pierwszego dnia. Ze swatką było jednak dużo trudniej. Małgorzata widziała we mnie osobę drugiej kategorii.

Kiedyś sama, będąc dziewczyną z małego miasteczka, przyjechała do dużego miasta i spotkała tam perspektywnego chłopaka, za którego wyszła za mąż. Ojciec Eugeniusza, Sergiusz, miał boski dar do pieniędzy. Był niczym magnes dla złotówek, które posłusznie przyciągały się do niego, napełniając konta wielkimi sumami, pozwalającymi rodzinie mojego męża żyć na szeroką nogę. Teściowa natomiast zarabiała swoimi hobby – uprawiała egzotyczne kwiaty na sprzedaż w swojej osobistej oranżerii, którą wybudował na zamówienie jej mąż obok ich przestronnego dwupiętrowego domu. Te pieniądze, w porównaniu do tego, ile zarabiał Sergiusz biznesem, przynosiły niewielkie sumy, ale teściowa mogła w ogóle sobie pozwolić na brak pracy.

Ja byłam z prostej rodziny, a do tego jeszcze z wsi. Mama była wiejską nauczycielką, a tata w ogóle agronomem. Żyliśmy skromnie, ale rodzice zrobili wszystko, aby mogłam się wykształcić i dostać do dużego miasta. Udało mi się dostać na studia za darmo, uczyłam się sama, nikt za mnie nie płacił. Początkowo mieszkałam w akademiku, a na ostatnim roku studiów poznałam Eugeniusza. Był z tych, którzy nie patrzą na dochody, a widzą w człowieku duszę. Podobało mu się, iż jestem skromna i prosta, i jak często lubił powtarzać, „prawdziwa”.

Mój mąż pracował pod kierownictwem ojca, zaangażowany w jego biznes. Do dwudziestu sześciu lat już miał swoje dość drogie auto zagranicznej marki, przestronne mieszkanie trzyosobowe, zarobione własną pracą. Pracował dużo, a złotówki na niego nie spadały z nieba. Ojciec był wymagającym i dość surowym szefem, ale syn też nie przywykł do pracy na luzie. Wszystko robił na sumiennie.

Poznaliśmy się na ulicy, w kolejce po lody. w okresie na ulicach stały takie urocze furgonetki, w których uśmiechnięci sprzedawcy napełniali waflowe rożki kolorowymi kulkami lodów. Oboje mieliśmy wtedy wolny czas i, rozmawiając, poszliśmy na spacer do parku, który był niedaleko. Następnego dnia Eugeniusz zaprosił mnie do restauracji. Bardzo się stresowałam, bo miałam mało pieniędzy. Wieczorne prace w pizzerii przynosiły trochę, wystarczało tylko na minimum ubrań, jedzenia i wysłania rodzicom. Oni już byli w podeszłym wieku, a ja byłam jedyną córką, więc poza mną nie było nikogo, kto mógłby im pomóc.

Dawniej mężczyzna płacił za kobietę, i kobieta choćby nie myślała, iż może być inaczej. Teraz jednak świat odwrócił się do góry nogami, i często pracujemy i płacimy wszędzie sami za siebie. Widząc ceny w restauracji, straciłam mowę – choćby sałatki tam nie było za mniej niż trzy tysiące. gwałtownie blednąc, podniosłam przerażone oczy na Eugeniusza:

— Może pójdziemy gdzie indziej? Tam, za ulicą jest kawiarnia.

— A w czym problem? Boisz się cen? Tak zaprosiłem cię, ja za wszystko i opłacę. Zamawiaj co chcesz, nie martw się proszę! — od razu wyjaśnił sytuację mój przyszły mąż.

— Może, ale czemu problem? Ja wcale nie boję się cen, to Ty mnie zaprosiłeś, a ja wszystko opłacę. — dodałam, choć nie do końca była to moja decyzja.

— Nie, naprawdę, zamów co chcesz, wszystko ja pokryję.

— Dobrze, zróbmy to.

— Świetnie! — Eugeniusz uśmiechnął się szeroko.

Uśmiechnęłam się i spokojnie zamówiłam lekki sałatkę z dużą ilością zieleni i rybę w jakimś cieście z mlekiem kokosowym i awokado. Było niesamowicie smaczne, zapomniałam o wszystkim na świecie, widząc tylko błyszczące oczy chłopaka naprzeciwko.

Następnego dnia Eugeniusz zrobił mi propozycję. Zrozumiawszy, iż relacje z jego matką będą trudne, wzięłam przerwę na rozmyślanie.

— Czego boisz się? Dlaczego się wahasz? — zgadł o mojej trosce Eugeniusz.

— Rozumiesz, wy jesteście bardzo bogaci. A ja… dziewczyna z wsi. Bardzo nie podobałam się twojej matce i nie chciałabym być przyczyną waszych kłótni przez mnie.

Eugeniusz wtedy się roześmiał:

— Ty nie wychodzisz za niego, tylko za mnie. Moje pieniądze nie mają znaczenia, kocham cię. jeżeli ty mnie kochasz, zapomnij o wszystkim i zgodź się.

I się zgodziłam. Nie wychodziłam za jego kapitały. Eugeniusz wiedział o tym, jak też jego ojciec. A teściowa… Cóż, będziemy spotykać się rzadziej. W końcu mieszkamy osobno, wszyscy są zajęci swoimi życiami.

Ślub zorganizowaliśmy skromnie. Tego chciałam ja. Miałam życzenie dużego uroczystego przyjęcia, Eugeniusz chyba i słoni w girlandach z lotosu z Indii wydałby. Ale zdecydowałam się na ciche zaślubiny w Urzędzie Stanu Cywilnego, do którego przyjechał tylko Sergiusz. Małgorzata nie uznała za potrzebne uczcić ślub obecnością swojego jedynego syna. Jak się dowiedziałam później, przed uroczystością zaprosiła syna i płakała przed nim, namawiając go, żeby się od mnie odstąpił. Eugeniusz tego nie zrobił i w jego mieszkanie już latem weszłam jako gospodyni domu i prawowita żona.

Eugeniusz, choć kupił tę kawalerkę pięć lat temu, prawie jej nie urządział. Tylko kuchnia była całkowicie wykończona i wyposażona nowoczesnymi urządzeniami, a w sypialni stał kanapa. Po przeprowadzce do męża energicznie zabrałam się za urządzenie naszego rodzinnego gniazdka. Kupiłam puszyste, miękkie dywany, dekoracyjne poduszki na kanapę, przestronną łóżko i zestaw sypialny. Od razu zaplanowałam, jak zostanie urządzone dziecko, choć jeszcze się za nią nie zabierałam.

Kawalerka samotnika stopniowo zamieniła się w pełen przytulności dom, gdzie wszędzie widoczna była troskliwa kobieca ręka. Kocham męża i tę kawalerkę, gdzie każdy zakamarek był teraz urządzone według mojego gustu. Eugeniusz nie przestawał chwalić mój talent organizowania przestrzeni.

— Łucjo, jesteś czarodziejką! Już podejrzewałem, ale jedno jest jedno, a drugie jest dwoje! Nie wiedziałem, iż z mojej przestronnej jamy można zrobić taką piękność. Przychodzę i odpoczywam tutaj. Dziękuję, moja kochana!

Zmieszana opuściłam wzrok. Pochwały męża moim skromnym pracom bardzo mnie ogrzewały. Byłam szczęśliwa, iż on też jest szczęśliwy ze mną, tak jak ja z nim.

Teściowa niemalże nie odwiedzała nas, a jeżeli i zaglądała, to tylko po to, aby mnie bardziej obrazić.

— Zasłony w kwiatki? Łucjo, serio? To taka moda wiejska u was?

— To z magazynu wnętrzarskiego, Małgorzato. I kwiatki wyhaftowałam własnoręcznie.

I było tych uwag nie zliczyć. Wszystko sprowadzało się do tego, iż nie mam smaku, robię wszystko źle i nie pasuję do waszego złotego syna. Sytuację pogarszało jeszcze to, iż po ukończeniu studiów i ślubie nie mogłam znaleźć pracy. Ściślej mówiąc, nie było to od mnie wymagane, ale było moim własnym pragnieniem. Całymi dniami siedzieć w czterech ścianach nie było w moim stylu. Chciałam przynosić pożytek społeczeństwu, być czymś użytecznym. W domu wszystko mi wychodziło – gotowałam, sprzątałam i sama odpoczywałam.

Wszystkie oferty pracy, które mnie interesowały, z jakiegoś powodu nie przekładały się na znalezienie stałej, stabilnej pracy. Nie szukałam wysokiej pensji – to byłoby zbyt pewne siebie, po ukończeniu nauki na nauczyciela historii. Chciałam czegoś interesującego, co przynosiłoby mi radość. Prywatne szkoły wymagały doświadczenia, a w zwykłych mnie nie odpowiadała kolektywa, harmonogram, a dyrektor nie lubił mnie z jakichś powodów – byłam zbyt młoda, nie doświadczona, właśnie wyszłam za mąż, co oznaczało, iż niedługo pójdę na urlop macierzyński, i tak dalej i do nieskończoności. Trzy miesiące szukałam bezskutecznie i coraz bardziej się przygnębiałam. A teściowa zrobiła z mojej bezrobocia całe show, w którym narzekała, iż moja synowa jest bezużyteczna.

Coraz bardziej się rozpaczałam, a tylko mąż i moja mama z całych sił mnie wspierali.

— Słuchaj, a może spróbujesz czegoś innego? Masz przecież złote ręce. Wyszywasz cudownie, szyjesz. Może coś w tej dziedzinie? — rozważał Eugeniusz wieczorem, kiedy razem jemy obiad.

— Wiesz, sama o tym myślę. Chcę uszyć kilka sukienek na sprzedaż z ręcznym haftem, stworzyć grupę-sklep w mediach społecznościowych. Mam znajomą, która zajmuje się ceramiką i sprzedaje. Wiesz, tam od zamówień nie ma końca. Może i mi się uda? — odpowiadałam.

— Nie wątpię, iż się uda. Garnitur, który mi uszyłaś, to po prostu ogień! Tata też taki chce. Tylko on jest wyższy. Czy będziesz mogła zrobić mu też?

— Dla Sergiusza Ivanowicza choć gwiazdę z nieba! — zaśmiałam się. — Chciałam mu na urodziny płaszcz. Ale i garnitur zdążę zrobić. Musimy tylko zrobić pomiary, gdy się spotkamy.

Dzień urodzin teść nie obchodził — był w delegacji w Japonii. Ale gdy wrócił, podarowałam mu solidny garnitur koloru kości słoniowej z naturalnej przędzalni lnu, dopasowany do sylwetki i luksusowy płaszcz z dzwoneczkami. Tkaninę wyciągnąłem z internetowego sklepu z elitarnymi tkaninami, zapłaciłam szalone pieniądze, ale było warto. Płaszcz wyszedł taki, iż blask i połysk. W nim teść z młodszych lat wyglądał na piętnaście lat młodziej, a jego lekko zaokrąglona sylwetka była modelowana tak, jakby mężczyzna ze siłowni nie wychodził. Poruszony prezentem Sergiusz Ivanowicz szczerze dziękował i nosił nowości z radością. Ja natomiast, kończąc prezent dla niego, odważnie usiadłam, by uszyć sukienki do swojego przyszłego sklepu.

Miał bardzo popularny teraz na lato lenielik, gęsty bawełna, len i pokrzywa. Ostatnio kupiłam dużo, i cały jasny. Kiedyś mama, gdy nie było już pieniędzy, kupowała białą tkaninę na pościel, z której szyła ubrania dla całej rodziny. Aby tkanina różniła się kolorem, sama ją barwiła. To maminy doświadczenie stosowałam teraz. Tylko wybór barwników był szeroki, i śmiało kupiłam kurs barwienia tkanin naturalnymi i nienaturalnymi barwnikami.

Krupkowa tkanina okazała się idealna do zabawy odcieniami. Posłusznie leżała na niej i błękit, i żółć, i węgiel-czarny. Barwiłam ja i tkaninami. Szczególnie lubiłam barwnik morena, który można było kupić w każdej ziołowej aptece. dzięki tego prostego zioła można było uzyskać kolory od delikatnego różowego do bogatego purpurowego, pasujące do świątecznych toga rzymskich cesarzy. Do każdej sukienki nie szczędziłam również haftu. Krupkowe szyłam głównie burakami, marchewkami, mniszkiem lekarskim i cykorią. Lenielikowe – różnymi sowami, lisami, koronką. A musliowe oliwkami, oliwkami, jagodami i malinami. Wyszło bardzo ładnie. Zostało tylko pięknie sfotografować i dodać do towarów w już założonym sklepie.

Eugeniusz nalegał, żebym zrobiła profesjonalną sesję zdjęciową moich sukienek. Było lato na zewnątrz, i pojechaliśmy z fotografem na pola — do słoneczników, żyta, pszenicy. Na tle burzowego nieba, które właśnie rozciągało się nad nami, zdjęcia wyszły po prostu niesamowite. Naturalne tkaniny sukienek świetnie prezentowały się w naturalnych krajobrazach, i natychmiast zaczęłam ładować album. Mąż uśmiechał się, patrząc, jak z zapałem zajmuję się swoim sklepikiem. On tymczasem czytał o ukierunkowanej reklamie do promocji mojego projektu.

Nagle dzwonek do drzwi był pełną niespodzianką, i ja, zaskoczona, spojrzałam na Eugeniusza, idąc otwierać. Na progu stała teściowa. Po przywitaniu, wpuszczałam ją do mieszkania.

— Synu, powiedz swojej żonie, żeby przyjechała, potrzebuję sprzątaczki — powiedziała teściowa.

— Mamo, przyszłaś, żeby obrazić Łucję?

— Nie, naprawdę potrzebuję sprzątaczki. Łucja właśnie taka praca jest dla niej odpowiednia. Twoja żona będzie zajęta i choćby będzie mogła zarabiać pieniądze. — spokojnie mówiła Małgorzata.

— Mamo, odejdź, proszę cię, i nie śmiej się już więcej proponować tego gospodyni tego domu! — powiedział Eugeniusz.

— O Boże! Chciałam pomóc, ale wy, jak zawsze, na opinię matki nie spoglądacie! — dumna wypowiedziała teściowa i wyszła.

My niedowiedziałyśmy się z mężem, i ja wróciłam do swoich zajęć.

Cztery miesiące później już zatrudniłam pomocniczki. Pomysł z sklepem okazał się tak sukcesem, iż zamówienia nie były na wyczerpaniu. Kolejny pół roku wynajęliśmy własne atelier, w którym szyło się już osiem kobiet. Czekałam na naszego syna, z euforią zajmowałam się haftem, zrobiłam osobną linię sukienek dla kobiet oczekujących cudu. Modele delikatnie podkreślały status, były uszyte w całości z naturalnych tkanin, barwione i ozdobione ręcznym haftem i koronką. Każdy przedmiot szyto na konkretnego klienta i był niepowtarzalny. Teściowej zlikwidowałam nos. Ona uważała mnie za nikczemną pustkę, a ja teraz byłam prawdziwą biznesmenką z całą ekipą pod sobą. Mąż bardzo mnie chwalił, ojciec Sergiusz promował mnie wszystkim. Zrobiłam dla niego wiele rzeczy, a Sergiusz Ivanowicz nosił je z wdzięcznością i radością.

Z mężem żyliśmy bardzo szczęśliwie. Urodził się Mateusz, którego oboje uwielbialiśmy. Żywy, szeroko otwarty chłopczyk wczesniej chodził, wczesniej zaczął mówić, z zapałem bawił się nitkami w moim atelier, gdzie był rozpieczony przez wszystkie moje mistrzynie. Szczęście w bardzo prostych rzeczach, i trzeba je widzieć i cenić. To ja robiłam, każdego dnia dzięki wyższym siłom za tak wspaniałego męża i synka.

Anna, choć początkowo była pełna gniewu i rozczarowania, z czasem zaczęła dostrzegać, iż prawdziwe szczęście leży w uczciwości i otwartości wobec siebie i innych. Rozmawiając z matką i refleksja nad własnymi wyborami, zrozumiała, iż każda decyzja ma swoje konsekwencje, ale ważne jest, aby dążyć do tego, co naprawdę czyni ją szczęśliwą. Z czasem, dzięki wsparciu bliskich i własnej determinacji, Anna zaczęła budować nowe, bardziej autentyczne relacje, które przyniosły jej prawdziwe spełnienie.

Idź do oryginalnego materiału