Nie jestem z tych kobiet, które lekko odrzucają czyjąś historię. Życie nauczyło mnie wiele. Samodzielnie wychowałam dwoje dzieci, przeszłam przez trudności i rozczarowania, znam wartość prawdziwej troski i nieprzespanych nocy, gdy dziecko gorączkuje, a ty jesteś sama przy nim, i nikt więcej nie jest potrzebny. Jednak są rzeczy, których nie da się wymusić. W tym – miłości.
Kiedy mój syn Krzysztof oznajmił, iż chce poślubić kobietę z dzieckiem, nie sprzeciwiałam się. Wsparłam go jako matka, bo widziałam, iż naprawdę zakochany. A dla mnie najważniejsze, by syn był szczęśliwy. Żeby go kochali i cenili. A to, co ktoś ma za sobą – niech będzie, byle było prawdziwe. Nigdy nie powiedziałam złego słowa o jego wybrance, Oli. Samotnie wychowuje dziewczynkę, mąż uciekł – takich kobiet nie ocenia się, trzeba je zrozumieć. Ale…
Minęło siedem lat, odkąd stali się rodziną. Hania z pierwszego małżeństwa ma teraz sześć lat, a nasz wspólny wnuczek Wojtuś – dopiero dwa. Dziewczynka jest bystra, ładna, spokojna. Ale mimo wszystko… to nie moja krew. Owszem, robię, co mogę. Przynoszę prezenty, równe, bez faworyzowania детей. Czytam Hani bajki, bawię się w „dom”, pomagam w lekcjach. ale moje serce jest przy Wojtusiu. W nim widzę Krzysztofa, rysy mojego zmarłego męża. Rozpływam się nad nim, boję się oddychać – taki bliski. A Hania… traktuję ją dobrze. Z szacunkiem, życzliwością. Ale nie więcej.
To właśnie stało się powodem kłótni z Olą. Otóż domaga się, bym kochała Hanię tak samo jak Wojtka. Jakby miłość można było włączyć na zawołanie. Nie, moja droga, tak to nie działa. Nie umiem grać przed publicznością. Mogę pomóc, być blisko, wspierać – ale udawać nie potrafię.
Nie mam pretensji do Hani. To tylko dziecko w trudnej sytuacji. Ale ma swoje babcie. Jedna mieszka daleko, druga zniknęła po rozwodzie – to nie moja wina. Ola sama opowiadała, jak jej matka pracuje na emeryturze i rzadko zabiera dzieci. Jak nie wpuszcza ich bez uprzedzenia, jeżeli nie przywiozą jedzenia i ubrań na zmianę. Więc dlaczego wszystkie zarzuty spadają na mnie?
W przeciwieństwie do teściowej, ja zawsze jestem gotowa pomóc. Przyjeżdżam na pierwsze wezwanie – to z ubraniami, to z zakupami, to Hanię na zajęcia zawiozę. Wszystko z miłością. Ale tylko taką, na jaką mogę się zdobyć. Więcej – nie dam. Nie proście.
Ola coraz częściej wita mnie chłodem. Każdy prezent ocenia wzrokiem, jakby liczyła w myślach koszty. „A Hani co? Czemu tylko książka, a Wojtkowi samochód?” Jak jej wytłumaczyć, iż książkę wybrałam z serca, iż Hani bardziej się przyda? Ale nie – jej odpowiedź zawsze ta sama: „Nie kochasz mojej córki.” Próbuję delikatnie przekazać – nie muszę kochać. Miłość wyprasza się, rodzi sama, nie da się jej zmierzyć. Jestem dla Hani dobra, i to powinno wystarczyć.
Z Krzysztofem też rozmawiałam. Spokojnie, bez histerii. Wyjaśniłam, iż nie mam nic przeciwko Hani. Że staram się być uważna. Ale zmusić się do takiej samej miłości – nie potrafię. I jeżeli on z żoną będą nalegać, żebym czuła to, czego nie czuję – lepiej ograniczyć kontakty, niż udawać. Zrozumiał. To mądry chłopak. Ale teraz stoi między żoną a matką jak między młotem a kowadłem. I nie wie, po której stronie stanąć.
A ja… Męczy mnie tłumaczenie oczywistości. Jestem babcią. Prawdziwą. Ale tylko dla jednego dziecka – z krwi i kości. Dla drugiej – jestem miłą, starszą panią. To uczciwe. To adekwatne. To nie krzywdzi dziecka. Ale żądać więcej – to już okrucieństwo.
I wiecie co? Nie jestem zła. Po prostu nie zgadzam się, by mnie osądzano za to, iż nie umiem przeskoczyć samej siebie. To moje serce. Moje sumienie. Moja prawda. I nie odstąpię od niej, choćby jeżeli kosztuje mnie to relacje z synową.