Zawsze dumna byłam z tego, iż w głębi duszy czuję się młoda. Wiek to tylko liczba w dowodzie. Moja istota, mój wewnętrzny blask, moje poczucie życia – to wszystko pozostawało niezmienne, mimo tego, co pokazywało lustro. Nigdy nie pozwalałam sobie załamywać rąk tylko dlatego, iż przybywa lat. Żyłam, czułam, cieszyłam się.
Ale pewnego upalnego letniego dnia, przebywając w wystawnym domu mojego syna pod Warszawą, zrozumiałam, iż nie każde ciepło jest słoneczne. Czasami parzy od środka. Tamtego dnia dostałam cios, z którego długo nie mogłam się otrząsnąć.
Mój syn wiele osiągnął. Ma wspaniały dom, karierę, status. Wszystko dzięki swojej pracy. Byłam z niego dumna. ale wraz z sukcesem w jego życiu pojawiła się ona – jego żona. Kornelia.
Kiedy ożenił się z Kornelią, początkowo się ucieszyłam. Piękna, zadbana, z dobrymi manierami. Ale z czasem zrozumiałam: wszystko, co miała, było na pokaz. Kornelia zbyt gwałtownie poczuła smak pieniędzy i władzy. Wcieliła się w rolę pani życia, zapominając, kim była przed ślubem. A syn… Syn patrzył na nią z zachwytem, jakby stworzyła dla niego nowy świat, a ja w tym świecie stałam się cieniem.
Tamtego letniego dnia założyłam swój ulubiony kostium kąpielowy. Był intensywnie szmaragdowy. Tak, nietypowy jak na mój wiek. Ale w nim czułam się żywa. Chciałam popływać, trochę się opalić, poczuć słońce na skórze, wciągnąć lato pełną piersią. Wyszłam na podwórze i ruszyłam w stronę basenu. Nagle usłyszałam śmiech.
— Boże, ależ widok! — dobiegł mnie głos Kornelii. — Co to za babcia w takim kostiumie? Lepiej byś zasłoniła te blizny, zamiast straszyć ludzi!
Jej słowa przeszyły mnie jak nóż. Śmiech, złośliwość, pogarda – wszystko w jej głosie było trucizną. Pragnęłam zapaść się pod ziemię. Zaciśnięłam usta, spuściłam wzrok i udawałam, iż nic nie słyszałam. Założyłam ciemne okulary i położyłam się na leżaku, jak gdyby nic się nie stało. Ale w środku… w środku tliła się ból.
Leżałam w ciszy, udając zrelaksowaną, a w głowie krążyła jedna myśl: „Jak ona śmiała?” Jak mój syn mógł pozwolić, żeby jego żona tak się do mnie odnosiła? Gdzie granica? Gdzie szacunek? Gdzie zwykła ludzka życzliwość?
I wtedy, pod palącym słońcem, narodziło się coś innego – nie żal, nie uraza, ale postanowienie. Chłodne i jasne. Nie pozwolę jej zniszczyć mojego poczucia własnej wartości. A jeżeli postanowiła się ze mnie naśmiewać, to sprawię, iż sama spojrzy w lustro.
Przez kilka następnych dni obserwowałam. Cicho, dyskretnie. Patrzyłam, jak Kornelia zachowuje się, jak mówi, jak dostosowuje się do swoich nowych „przyjaciółek” z wyższych sfer. Słuchałam, jak przechwala się swoją „charytatywną galą”, jak chce „pokazać wszystkim, kim teraz jest”. Jakby zapomniała, kim naprawdę była.
Aż w końcu, kiedy pewnego dnia przyjechałam bez zapowiedzi, wiedząc, iż syn jest w delegacji, zastałam idealny moment. W domu odbywała się próba jej „klubu książki” – w rzeczywistości spotkanie pań tonących w winie i plotkach.
Przyniosłam tace z napojami, jak dobra, skromna teściowa. Kornelia skinęła obojętnie, choćby na mnie nie patrząc. Wtedy z najłagodniejszym uśmiechem powiedziałam:
— Kornelio, mam nadzieję, iż twoja charytatywna gala wypadnie znakomicie. Jestem pewna, iż wszystko musi być idealne. A tak przy okazji… Znalazłam stary album… ze zdjęciami. Pamiętasz, jak wyglądałaś przed ślubem?
Jej przyjaciółki ożywiły się.
— Pokaż! No, proszę! — zawodziły chórem.
Podsunęłam jednej z nich niewielki album. Na zdjęciach była Kornelia: prosta, bez makijażu, w znoszonej bluzce, na tle starej kuchenki, z litrowymi słoikami ogórków i tanią herbatą na stole. Bez glamouru. Bez pozowania. Prawdziwa.
— Ojej, Kornelio, to na pewno ty? Jaka tu jesteś… zwyczajna! — zaśmiała się jedna z gości.
— Tak bardzo się zmieniłaś… — dodała druga, przeglądając strony.
Twarz Kornelii zapałała. Oczy ciskały błyskawice. Ledwo panowała nad sobą.
— Marysiu, to jest kompletnie nie na miejscu! — warknęła przez zęby.
A ja, wciąż z tym samym uśmiechem, odparłam:
— A czy jest w tym coś wstydliwego? Wszyscy zaczynaliśmy skromnie. Pomyślałam, iż miło będzie przypomnieć sobie, jak byliśmy mOd tamtej pory Kornelia patrzyła na mnie z ukradkowym respektem, a ja znów mogłam nosić swój szmaragdowy kostium bez strachu przed czyjąś oceną.