Zawsze byłam dumna z tego, iż w głębi duszy czuję się młoda. Wiek to tylko cyfra w dowodzie. Moja istota, mój wewnętrzny blask, moje poczucie życia – wszystko to pozostawało niezmienne, mimo odbicia w lustrze. Nigdy nie pozwalałam sobie opuszczać rąk tylko dlatego, iż lata mijają. Żyłam, czułam, cieszyłam się.
Ale pewnego upalnego letniego dnia, przebywając w pięknym domu mojego syna pod Łodzią, zrozumiałam, iż nie każde ciepło jest słoneczne. Czasem pali od środka. Tamtego dnia otrzymałam cios, od którego długo nie mogłam się otrząsnąć.
Mój syn wiele osiągnął. Ma wspaniały dom, karierę, status. Wszystko dzięki swojej pracy. Byłam z niego dumna. ale wraz z sukcesem w jego życiu pojawiła się ona – jego żona. Kinga.
Gdy ożenił się z Kingą, początkowo się ucieszyłam. Piękna, zadbana, z dobrymi manierami. Ale z czasem zrozumiałam: wszystko, co miała, było na pokaz. Kinga zbyt gwałtownie poczuła smak pieniędzy i władzy. Wcieliła się w rolę pani życia, zapominając, kim była przed ślubem. A syn… Syn patrzył na nią z zachwytem, jakby stworzyła dla niego nowy świat, a ja w tym świecie stałam się cieniem.
Tamten letni dzień spędziłam w swoim ulubionym kostiumie kąpielowym. Był jaskrawy, w intensywnym szmaragdowym kolorze. Tak, nie typowy dla mojego wieku. Ale w nim czułam się żywa. Chciałam popływać, poopalać się, poczuć słońce na skórze, wciągnąć lato pełną piersią. Wyszłam na taras i skierowałam się w stronę basenu. Nagle usłyszałam śmiech.
— Boże, co za widok! — usłyszałam głos Kingi. — Co to za babcia w takim stroju? Lepiej byś te swoje blizny zasłoniła, zamiast straszyć ludzi!
Jej słowa ciąły jak nóż. Śmiech, złośliwość, pogarda – wszystko w jej głosie było trucizną. Chciałam zapaść się pod ziemię. Zaciśnięte usta, spuszczony wzrok i udawanie, iż niczego nie słyszałam. Założyłam ciemne okulary i położyłam się na leżaku, jak gdyby nigdy nic. Ale w środku… w środku pulsował ból.
Leżałam w ciszy, udając rozluźnioną, podczas gdy w głowie krążyła jedna myśl: „Jak ona śmiała?” Jak mój syn mógł pozwolić, by jego żona tak się do mnie odnosiła? Gdzie była granica? Gdzie szacunek? Gdzie zwykłe ludzkie współczucie?
I wtedy, pod palącym słońcem, narodziło się coś innego – nie żal, nie uraza, ale postanowienie. Zimne, jasne. Nie pozwolę, by zniszczyła moją godność. jeżeli postanowiła wystawić mnie na pośmiewisko, sprawię, by spojrzała w lustro.
Przez kolejne dni obserwowałam. Cicho, niezauważalnie. Przyglądałam się, jak Kinga zachowuje się, jak mówi, jak dopasowuje się do swoich nowych „przyjaciółek” z wyższych sfer. Słuchałam, jak chwali się swoim charytatywnym przyjęciem, jak chce „pokazać wszystkim, kim teraz jest”. Jakby zapomniała, kim była.
Aż pewnego dnia, gdy przyjechałam bez zapowiedzi, wiedząc, iż syn jest w delegacji, trafiłam na idealny moment. W domu odbywała się próba jej „klubu książki” – w rzeczywistości spotkanie pań tonących w winie i plotkach.
Przyniosłam tacę z napojami, jak dobra, skromna teściowa. Kinga skinęła obojętnie, choćby na mnie nie patrząc. Wtedy, z najłagodniejszym uśmiechem, powiedziałam:
— Kinga, mam nadzieję, iż twoje charytatywne spotkanie będzie na najwyższym poziomie. Wszystko musi być idealne. A, znalazłam stary album… ze zdjęciami. Pamiętasz, jak wyglądałaś przed ślubem?
Jej znajome ożywiły się.
— Pokaż! No proszę! — zawołały chórem.
Podsunęłam jednej z nich niewielki album. Na zdjęciach – Kinga: zwyczajna, bez makijażu, we flanelowej py— domowej roboty pierogami i herbatą w kubku z reklamy, daleka od dzisiejszego przepychu.