„Synowa prosiła, żebym nie przychodziła tak często. Przestałam… aż pewnego dnia sama poprosiła o pomoc”

twojacena.pl 2 tygodni temu

Synowa poprosiła mnie, żebym nie przychodziła do nich tak często. Przestałam przychodzić… ale pewnego dnia to ona zadzwoniła i poprosiła o pomoc.

Po ślubie mojego syna starałam się bywać u nich jak najczęściej. Nie przychodziłam z pustymi rękami – zawsze coś smacznego ugotowałam, przynosiłam słodkości, piekłam ciasta. Synowa chwaliła moje dania, z euforią próbowała jako pierwsza. Wydawało mi się, iż mamy ciepłą, pełną zaufania relację. Cieszyłam się szczerze, iż mogę być pomocna, iż jestem blisko. A przede wszystkim – iż wchodzę w ich rodzinę nie jak obca, ale jak ktoś bliski.

Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zaszłam do nich, a w domu była tylko synowa. Wypiłyśmy herbatę, jak zwykle. Ale od razu wyczułam – w jej spojrzeniu było coś niepokojącego, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała odwagi. I kiedy w końcu to powiedziała, to było jak cios w serce.

— Byłoby lepiej, gdybyście przychodzili rzadziej… Niech Bartek sam was odwiedza — powiedziała, spuszczając wzrok.

Nie spodziewałam się tego. W jej głosie słychać było chłód, a w oczach… irytację? Nie wiem. Po tej rozmowie przestałam przychodzić. Po prostu zniknęłam z ich życia, żeby nie przeszkadzać, nie drażnić. Syn odwiedzał nas sam. Synowa u nas już nigdy się nie pojawiła.

Milczałam. Nikomu się nie żaliłam. Choć w środku wszystko się ściskało z żalu. Nie rozumiałam – w czym moja wina? Przecież chciałam tylko pomóc… Całe życie starałam się dbać o spokój w rodzinie. A teraz moja obecność stała się dla kogoś ciężarem. Bolesne było uświadomienie sobie, iż nie jest się tam chcianym.

Minął czas. Urodziło im się dziecko – nasz długo wyczekiwany wnuk. Z mężem byliśmy w siódmym niebie z radości. Ale i tu staraliśmy się nie narzucać: przychodziliśmy tylko na zaproszenie, zabieraliśmy malucha na spacery, żeby nie przeszkadzać. Robiliśmy, co mogliśmy, żeby nie być intruzami.

Aż pewnego dnia – telefon. Synowa. Cichym, niemal urzędowym głosem powiedziała:

— Moglibyście dziś posiedzieć z dzieckiem u nas? Muszę pilnie załatwić sprawę.

Nie poprosiła – po prostu postawiła sprawę jasno. Jakby to nam bardziej zależało niż jej. Jakbyśmy błagali o tę okazję. A przecież nie tak dawno prosiła, żebym nie przychodziła…

Długo myślałam, co zrobić. Duma podpowiadała – odmówić. Ale rozum szeptał: to szansa. Nie przez nią – dla wnuka. Dla Bartka. Dla zgody w rodzinie. Ale odpowiedziałam inaczej:

— Lepiej przywieźcie malucha do nas. Przecież prosiliście, żebyśmy nie przychodzili bez potrzeby. Nie chcę wam wchodzić w drogę.

Synowa zamilkła. Ale po chwili się zgodziła. Przywiozła dziecko. A u nas z mężem był tego dnia jakby święto. Bawiliśmy się, śmiali, spacerowaliśmy – dzień minął w mgnieniu oka. Cóż to za szczęście – być babcią i dziadkiem! Ale w środku wciąż została ta gorycz. Nie wiedziałam: jak się teraz zachować?

Pozostać tak samo zdystansowaną? Czekać, aż ona pierwsza wyciągnie rękę? A może być mądrzejszą i odłożyć urazę na bok? Dla wnuka jestem gotowa na wiele. Gotowa wybaczyć, przymknąć oczy na gorzkie słowa. Gotowa spróbować jeszcze raz.

Ale czy ja im potrzebna? Czy ja jej potrzebna?

Nie wiem, czy zrozumie, jak łatwo zniszczyć to, co budowało się latami. I jak trudno potem składać to wszystko na nowo…

Idź do oryginalnego materiału