Syn potajemnie ożenił się za granicą i choćby nam o tym nie powiedział: na ślub rodziców nie zaprosił, a Kamil tłumaczył to niechęcią do psucia nam humoru.
Wydawałoby się, iż w naszej rodzinie zawsze panował porządek, spokój i stabilność. Mój Kamil to jedyny syn. Jego biologiczny ojciec odszedł, gdy chłopiec nie miał choćby trzech lat. Mój drugi mąż, Wojciech, stał się dla niego prawdziwym ojcem – wychowywał go, wspierał, był przy nim na dobre i na złe. Z Wojtkiem nie mieliśmy więcej dzieci, więc cała nasza miłość, troska i nadzieje skupiły się na Kamilku. Wyrosnął na dobrego, mądrego, uprzejmego człowieka. Takiego, za którego żadna matka by się nie wstydziła. Ale wszystko się rozpadło, gdy w jego życiu pojawiła się ona.
Jagoda. Zapamiętałam ją od razu, od tamtego dnia w sklepie, jeszcze zanim po raz pierwszy przyprowadził ją do domu. Stała przy kasie, kłóciła się z kasjerką o jakieś drobiazgi. Pomyślałam wtedy: właśnie takie dziewczyny przynoszą kłopoty. Wyniosła, ostra, zimna. choćby nie przyszło mi do głowy, iż pewnego dnia przekroczy próg mojego domu.
Gdy Kamil przedstawił ją jako swoją dziewczynę, oniemiałam. Od razu wiedziałam – ona będzie wbijać między nami klin. I nie pomyliłam się. Po tamtej wizycie syn pojawiał się w domu coraz rzadziej. Zawsze tłumaczył to pracą, obowiązkami, zmęczeniem. Na rodzinne uroczystości przychodził bez niej. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, unikał wzroku, zmieniał temat. Czułam, iż go tracę. I nie mogłam nic zrobić.
A potem stało się coś, co zupełnie wytrąciło mnie z równowagi.
Było lato, świętowaliśmy urodziny mojej młodszej siostrzenicy. Wieczór, upał, ogród, rozmowy. Moja siostra, śmiejąc się, zapytała: „No to kiedy doczekamy się wnuków? Kamil przecież dawno żonaty, czas najwyższy!” Zamarłam. Nie przesłyszałam się – powiedziała „żonaty”. Okazało się, iż pół roku wcześniej Kamil i Jagoda wzięli ślub. Za granicą. Bez pierścionka, bez przyjęcia, bez zdjęć. I bez nas. Po cichu, w sekrecie, jakbyśmy – jego rodzice – przestali dla niego istnieć.
Ścisnęło mnie w piersi. Nie potrafiłam choćby odpowiedzieć. Wstałam i wyszłam do domu. Później zadzwonił. Mówił, iż nie chciał nas martwić. Że i tak nigdy nie polubiłabym Jagody, po co psuć sobie i jemu ten dzień. Mówił spokojnie, jakby chodziło o kupno nowego odkurzacza. Słuchałam jego głosu i nie poznawałam własnego syna.
Z jednej strony rozumiem. Nie chciał konfliktu. Chciał uprościć, nie psuć relacji. Ale rodzina nie polega na wygodzie. To kwestia uczuć. Dzielenia się tym, co ważne. Bycia razem. A on zrobił wszystko za naszymi plecami. A przecież kiedyś trzymałam go za rękę, gdy bał się ciemności. Kiedyś mówił mi, iż ożeni się tylko z taką, którą pokocham całym sercem. Jak gwałtownie się wszystko zmienia…
Teraz choćby nie wiem, co robić. Nie mam do Kamila urazy. To mój syn. Kocham go. Zawsze będę go kochać. Ale tej, którą wybrał – nigdy nie wybaczę. Nie za ślub. Ale za to, iż zabrała mi go. Cicho, po kociemu. I wmówiła mu, iż rodzinę można wymazać jednym biletem na samolot.
On myśli, iż uniknął konfliktu. Ale tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Mógł spróbować nas zbliżyć, dać szansę. A teraz między mną a tą kobietą stoi mur. Nie uraza – nie. Zimność. Obojętność. I to jest najbardziej przerażające.
Czas minie. Być może, dla niego, dla przyszłych wnuków, jakoś się pogodzę. Ale moje serce już nigdy nie będzie tak ciepłe jak dawniej. Bo pewnego dnia zrozumiałam: przestałam być częścią życia mojego syna. I tego bólu nie zagłuszy żadne „dzień dobry”.