— Mamo, widziałaś, co syn o tobie napisał? — głos Elżbiety drżał z oburzenia, telefon niemal wypadł jej z dłoni. — Nie, nie o mnie! O tobie! O Krzysiu! Twój ukochany Krzysio! Wrzucił to w internecie!
Barbara powoli opadła na kuchenne krzesło, mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha. W brzuchu coś boleśnie się ścisnęło, jak wtedy, gdy lekarze postawili diagnozę Józefowi. Tylko teraz było jeszcze gorzej.
— Co napisał, Elu? — szepnęła, choć przeczuwała, iż usłyszy coś, co zrani ją do żywego.
— Tam… tam całe wypracowanie! O tym, jaka jesteś matką! Że całe życie go kontrolowałaś, nie pozwalałaś mu żyć! Że przez ciebie nie układa mu się z dziewczynami! Mamo, nie mogę tego czytać, ręce mi się trzęsą! A te komentarze… Boże, co ludzie piszą!
Barbara zamknęła oczy. Kuchnia wokół niej pociemniała, tylko lodówka warczała cicho, jak zawsze o tej porze. Na stole stygła niedojedzona kasza gryczana — Krzysztof nie przyszedł na kolację, choć specjalnie ugotowała ją tak, jak lubi, z kotlecikami wieprzowymi.
— Mamo, słyszysz mnie? — zaniepokoiła się Elżbieta.
— Słyszę, córeczko. A co tam w komentarzach?
— Nie chcę powtarzać. Lepiej sama tego nie czytaj, dobrze? Twoje serce… Przyjadę do ciebie, dobrze?
— Nie trzeba, Elu. Już późno, dzieci trzeba położyć. Ja… ja sobie poradzę.
Po odłożeniu słuchawki Barbara długo siedziała nieruchomo. Za oknem gęstniały październikowe zmierzchy, na podwórku zapaliły się latarnie. Gdzieś płakało dziecko, trzasnęły drzwi klatki schodowej. Zwykłe dźwięki zwykłego wieczoru, tylko w środku wszystko się przewróciło do góry nogami.
Krzysztof wrócił około jedenastej, czuć od niego piwo i papierosy. Barbara czekała na niego w przedpokoju, patrzyła, jak ściąga buty, unikając jej wzroku.
— Zjesz kolację? — zapytała cicho.
— Nie chce mi się. — Zawiesił kurtkę na wieszaku, wciąż nie patrząc na nią.
— Krzysiu…
— Co? — odwrócił się gwałtownie, a w jego oczach zobaczyła coś obcego. Złość? Wstyd?
— Po co to napisałeś?
Syn milczał, pocierał nasadę nosa. Barbara nagle zauważyła, jak postarzał się w ostatnich miesiącach. Miał już trzydzieści dwa lata, a ona wciąż widziała w nim chłopca, który wracał ze szkoły i opowiadał o bójkach i pałach z matematyki.
— Mamo, nie chciałem cię urazić — powiedział w końcu. — Po prostu… jest teraz ciężko. Z Magdą się rozstaliśmy, w pracy problemy. A psycholożka kazała mi przepracować dziecięce traumy.
— Traumy? — powtórzyła Barbara. — Jakie traumy, Krzysiu? Co ja ci takiego zrobiłam?
— Mamo, no przecież wiesz… Zawsze byłaś zbyt… troskliwa. Pamiętasz, jak na studiach dzwoniłaś codziennie, pytałaś, czy jadłem, czy się ciepło ubrałem? Jak zapoznałaś się z moją sąsiadką z akademika i poprosiłaś, żeby na mnie uważała?
Barbara oparła się o ścianę. Tak, pamiętała tę sąsiadkę, Ewę. Dobra dziewczyna, z wielodzietnej rodziny. Częstowała ją domowymi pierogami, prosiła, by czasem nakarmiła Krzysia, gdy zapomniał zjeść. Co w tym było złego?
— A pamiętasz — ciągnął Krzysztof, wchodząc do pokoju — jak przyjeżdżałaś co weekend? Przywoziłaś słoiki z pomidorową, prałaś mi ubrania? Kolegowie się ze mnie śmiali.
— Chciałam pomóc — szepnęła. — Mam tylko was, ciebie i Elę. Po tym, jak tata odszedł…
— Właśnie o to chodzi! — wybuchnął syn. — Wylałaś na nas całą swoją niewykorzystaną miłość! A my się dusiliśmy! Ela wyszła za mąż, wyprowadziła się, a ja…
— A ty co? Zabraniałam ci czegoś? Przeszkadzałam się ożenić?
Krzysztof usiadł na kanapie, schował twarz w dłoniach.
— Mamo, nie rozumiesz. Tak, nie zabraniałaś wprost. Ale zawsze byłaś TAM! Zawsze! Moje dziewczyny karmiłaś, otaczałaś opieką, a one potem czuły się zbędne. Po co ja im, skoro mam mamę, która wszystko za mnie robi?
— Magda też tak myślała?
— Magda… — westchnął ciężko. — Magda powiedziała, iż jestem niedojrzały. Że w wieku trzydziestu dwóch lat mieszkam z mamą jak nastolatek. Że już czas nauczyć się samodzielności.
Barbara powolnym krokiem wróciła do kuchni, włączyła czajnik. Dłonie drżały, ledwo udało się postawić kubki na stole. Krzysztof podążył za nią, stanął w drzwiach.
— Mamo, nie chciałem cię zranić. Słowo. Ale musiałem to z siebie wyrzucić, rozumiesz? W internecie było łatwiej. Ludzie dzielą się doświadczeniami, radzą…
— I co ci poradzili? — spytała, nie odwracając się.
— Różnie. Niektórzy mówią, żebym się wyprowadził. Inni, żebym postawił granice. A są i tacy, co mają podobne problemy.
Barbara nalała herbatę, dosypała cukru. Przypomniała sobie, jak dwadzieścia lat temu stała w tej samej kuchni i parzyła herbatę dla Józefa, gdy mdlał po chemii. Jak prosił, by nie odchodziła, ściskał jej dłoń i mówił: *„Basiu, obiecaj, iż zadbasz o dzieci. Obiecaj, iż ich nie zawiedziesz”*.
— Mamo, co z tobą? — zaniepokoił się Krzysztof. — Płaczesz?
Nie zauważyła nawet, gdy łzy spłynęły jej po policzkach. Otarła je rękawem szlafroka, spojrzała na syna.
— Krzysiu, może masz rację. Może rzeczywiście byłam zbyt… Po prostu bałam się. Po śmierci taty tak bardzo bałam się was stracić. Bałam się, iż nie dam rady sama. Że nie zastąpię wam ojca.
Syn podszedł bliżej, niezdarnie objął ją za ramiona.
— Mamo, dałaś radę. Wyrośliśmy na porządnych ludzi. Ale teraz ja muszę nauczyć się, co to znaczy być naprawdę dorosłym.
— Więc się wyprowadzisz?
— Jeszcze nie wiem. Może. Muszę przemyśleć.
Pili herbatę w milczeniu. Barbara patrzyła na syna i próbowała sobie wy