Syn się ożenił, mieszkamy w tym samym mieście, a wnuka, który ma już osiem miesięcy, jeszcze ani razu nie widziałam. Kiedyś w niedzielę razem z mężem i córką wzięliśmy balony, kwiaty, zabawki, prezenty, kupiliśmy tort i poszliśmy w odwiedziny do syna i synowej. Synowa wyraźnie się nas nie spodziewała

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

– Kto by pomyślał! – opowiada moja znajoma, Maria. – Mój wnuk ma już prawie osiem miesięcy, a my go jeszcze na oczy nie widzieliśmy, choć mieszkamy w tym samym mieście! No dobrze, raz go widziałam – na zdjęciu w telefonie syna. Zdjęć synowa kategorycznie nie pozwala wysyłać, choćby do babć. Gości też nie chce przyjmować – mówi, iż dziecko jeszcze za małe. Że jak podrośnie, to wtedy. Ale kiedy to “podrośnie”? Jak pójdzie do szkoły?

Dziecko przyszło na świat po siedmiu latach ich wspólnego życia i długim leczeniu, więc teraz synowa, Luba, bardzo się nad nim trzęsie.

– Chcieliśmy z córką pojechać na wypis ze szpitala – absolutnie zabroniła! – opowiada Maria.

– „Nie mam głowy do gości” – powiedziała. – „Zaproszę was później na herbatę.” No dobrze, pomyśleliśmy, po wypisie rzeczywiście nie czas na wizyty. Przekazaliśmy prezenty wcześniej, udekorowaliśmy pokój. I zaczęliśmy czekać na zaproszenie. Minął tydzień, drugi, miesiąc… – cisza!

Oczywiście, Maria i jej córka Oksana regularnie dzwoniły, pytały o zdrowie maluszka, przesyłały życzenia. Na pierwszy „mini-urodziny” – miesiąc – znów nakupiły prezentów.

– Pytam syna: kiedy nas wreszcie zaprosicie? – mówi Maria. – Musimy przecież przekazać prezenty dla Bogdanka! A on odpowiada: „Luba uważa, iż jeszcze za wcześnie na gości, jak synek skończy trzy miesiące, to wszystkich zaprosimy. A po prezenty podjadę.”

Maria chciała się już wtedy oburzyć, ale córka ją uspokoiła: „Daj jej czas. Luba długo na to dziecko czekała. Trzeba ją zrozumieć.”

Oksana, która sama urodziła bez żadnych problemów, podchodziła do wszystkiego z większym luzem: zdjęcia dziecka publikowała od razu, zapraszała znajomych i rodzinę jeszcze w pierwszych tygodniach.

– Ale zaproszenia nie doczekaliśmy się ani po trzech miesiącach, ani później – kontynuuje Maria. – Luba tłumaczyła się pandemią, sytuacją na świecie, iż teraz nie czas na wizyty. Mówię do syna: „Oleg, czy ty naprawdę uważasz, iż to normalne? Dziecko ma już sześć miesięcy! Może twoja żona się na nas obraziła? Powiedz szczerze!”

Ale syn tylko wzrusza ramionami – wiadomo, iż nie on tu rządzi.

Niedawno córka zaproponowała: „Mamo, chodźmy po prostu do nich. Bez zaproszenia.”

– Wzięliśmy balony, kwiaty, zabawki, tort i pojechaliśmy! – opowiada Maria. – W niedzielę rano, kiedy wiedzieliśmy, iż na pewno są w domu. Zadzwoniliśmy do syna z drogi: „Otwierajcie drzwi, idziemy! I bez dyskusji!”

Syn się zmieszał: „Ale mamy nieporządek…” – A ja na to: „Nie interesuje mnie bałagan, przychodzę zobaczyć wnuka, nie wasze mieszkanie!”

Prawdziwego bałaganu w domu nie było. Drzwi otworzył syn, a synowa przywitała nas z kamienną miną i czerwoną twarzą – było widać, iż przez te piętnaście minut od telefonu do naszego przyjazdu zdążyli się solidnie pokłócić.

– Domyślam się, iż Luba nie była zadowolona z naszej wizyty, ale ile można czekać? – mówi Maria. – Oleg chyba też jej powiedział, iż nie wypada odsyłać rodziny z prezentami. W końcu przyszliśmy nie do niej, a do wnuka!

A chłopczyk – prześliczny! Już siedzi, próbuje raczkować! Cały Oleg z dzieciństwa…

Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, wchodząc tak bez zaproszenia, ale inaczej by się nie udało…

Idź do oryginalnego materiału