Syn przyprowadził do domu ‘narzeczoną z tundry’ z trójką dzieci — wyrzuciliśmy ich, a potem poznaliśmy prawdę

newsempire24.com 17 godzin temu

No czekaj, opowiem ci co się u nas stało – prawie dostałam zawału! Pamiętam ten wieczór jak dziś: dzwoni Piotrek, mój syn, i takim podekscytowanym głosem: „Mamo, przyjedziemy z Anią (imię zmienione) trochę później, chcemy się przedstawić”. No my z ojcem od razu się uradowaliśmy – no wreszcie, Piotrek się ustatkuje, może ślub zrobią!

Piotrek zawsze był specyficzny. Od małego samodzielny, ale uparty jak osioł. Po szkole poszedł do wojska, a potem nagle: „Wyjeńdżam w Bieszczady, pracować”. My w szoku, ale nie protestowaliśmy. No i przyjeżdżał czasem z jakimiś specjałami – oscypki, miód leśny, grzyby. Mówił, iż mu tam dobrze, przyroda dzika, ale piękna, ludzie prości, ale prawdziwi.

A tu nagle – oświadczyny! gwałtownie stół nakryliśmy, chleb i sól przygotowaliśmy, najlepsze ubrania założyliśmy. Dzwonek do drzwi. Podchodzę, otwieram… i mało nie padłam.

W drzwiach stała kobieta. A adekwatnie najpierw zobaczyłam ogromny kożuch z owczej skóry, a za ni – troje dzieci i Piotrek. Kożuch wszedł, rozpiął się – i wyszła z niego drobna, niska dziewczyna z gęstymi czarnymi włosami i bystrym, jak u sroki, spojżeniem. Piotrek przedstawił:

– To Jadwiga. Moja narzeczona.

Mnie w środku wszystko się przewróciło. Dziewczyna tylko skinęła głową, a dzieci, nie pytając o pozwolenie, usiadziły od razu na podłodze. Jedno zaczęło ściągać buty, drugie właziło na parapet, a najmłodsze Jadwiga sprytnie przywiązała sznurkiem do stolika, żeby nie uciekło. Wszystko w ciszy i takim zapachu – jakby całe Bieszczady wjechały do naszego mieszkania w Krakowie.

Prześliśmy do salonu. Rozłożyłam biały obrus, nakryłam stół. A Jadwiga… rękami (!) zaczęła nakładać dzieciom jedzenie. Sama jadła widelcem, ale grzebała nim w gębie. Mówiła krótko, urywanymi zdaniami.

– To wasze dzieci? – spytał mój mąż, patrząc na tę trójkę na podłodze.

– Moje – odpowiedziała bez emocji.

Wymieniłam spojrzenie z mężem. To co, teraz to nasza rodzina?

– Piotrek, synu, gdzie się poznaństwo? – spytałam, a głos mi drżał.

– W górach, mamo. Ona śpiewa niesamowicie. Powinnaś usłyszeć! – odpowiedział z zachwytem, a ja nagle przestałam go poznawać.

– A gdzie zamieszkacie? – wtrącił mąż.

– W szałasie da się – wzruszył ramionami Piotrek.

Wtedy coś we mnie pękło. Wyszliśmy z mężem do kuchni, patrzymy na siebie – oczy w słup.

– Co robimy?

– Nie wiem – rozłożył ręce.

Wróciliśmy do pokoju. Mój mąż podszedł do syna i, bez patrzenia w oczy, podał pieniądze:

– Masz na hotel. Wybaczcie, ale u nas nie zostaniecie.

Piotrek westchnął:

– Ale przecież zawsze mówiliście – byle się ożenił, byle z kim. No to przyprowadziłem.

Wyszli. Z dziećmi. Z kożuchem. Z tym zapachem.

Minęło ze czterdzieści minut. Znowu dzwonek. Podchodzę… i znów oni. Ale teraz – zupełnie inni. Jadwiga już bez kożucha, w zwykłej kurtce, włosy w kucyku, oczy wesołe.

– Dzień dobry – powiedziała grzecznie. – Przepraszamy.

– Nic nie rozumiem – mruknęłam, cofając się.

Piotrek uśmiechnął się szeroko i wszedł pierwszy:

– Mamo, no przecież ciągle powtarzaliście: żeby się ożenił, żeby się ożenił. A ja nie chcę. Jeszcze. To Jadwiga, moja przyjaciłżka. Postanowiliśmy was trochę podroczyć. Ona jest spod Zakopanego, przyjechała z siostrzeńcami w gości. Nie mieli gdzie spać, więc pomyślałem… może taki żart?

Usiadłam od razu na stołku w przedmiowżu. Nogi mi się ugięły.

– Synu, rób co chcesz, ale nigdy więcej tak nie strasz. Mało mi serce nie wyskoczyło! – wykrztusiłam.

Wróciliśmy do stołu. Jadwiga, już zupełnie inna, pomagała w kuchni. Dzieci siedziały grzecznie i się śmiały. A my z mężem zrozumieliśmy jedno – starzejemy się. Ale żart syna był udany… taki trochę prawdziwy.

Idź do oryginalnego materiału