Syn przyprowadza do domu nową żonę z dziećmi: codzienność zamienia się w piekło

polregion.pl 5 dni temu

To już trzeci rok. Gdy mój syn Bartosz przyprowadził do naszego domu nową żonę – kobietę z dwojgiem dzieci z pierwszego małżeństwa – choćby nie przypuszczałem, jak bardzo zmieni się moje życie. Na początku zapewniał, iż to tylko na chwilę, iż zatrzymają się u mnie na kilka miesięcy, dopóki nie znajdą mieszkania. Minęły trzy lata, a ta tymczasowa sytuacja stała się permanentna. Co więcej – teraz jego żona Kinga spodziewa się jego dziecka. I każdy dzień mojej starości coraz bardziej przypomina udrękę.

Mieszkamy w zwykłej kawalerce na osiedlu na obrzeżach miasta. Teraz w mieszkaniu jestem ja, mój syn, jego ciężarna żona i jej dwoje dzieci. niedługo dołączy kolejny maluch. Nie mam pretensji do Kingi – zwraca się do mnie z szacunkiem, nie awanturuje się. Ale nie chce i nie potrafi nic zrobić w domu. Mimo iż jej dzieci chodzą do przedszkola, ona nie pracuje, tylko siedzi w internecie albo chodzi na spacery z koleżankami. Czasem robi sobie paznokcie – i choćby boję się pytać, za czyje pieniądze.

Bartosz pracuje, owszem. Ale jego pensja ledwo starcza na jedzenie i rachunki, zwłaszcza przy takiej gromadce. Reszta spada na mnie. Moja emerytura i dodatkowa praca: codziennie od piątej rano myję podłogi w dwóch biurach, a przed ósmą wracam do domu. Wydawałoby się, iż mogę odpocząć, ale gdzie tam – w zlewie sterta naczyń po rodzinnych śniadaniach, obiad niegotowy, pranie niepozmywane, podłoga nieumyta. A to wszystko na mojej głowie.

Kinga, zanim zaszła w ciążę, czasem chodziła po zakupy, czasem gotowała. Teraz – kompletnie nic. Mówi, iż brzuch ciąży. Odprowadza dzieci do przedszkola i znika. Wraca do domu z Bartoszem na obiad, a jeść trzeba – gotować, nakrywać, potem sprzątać. Czy ona to robi? Oczywiście, iż nie. Wszystko na mnie. I już nie daję rady.

Raz odważyłem się porozmawiać z synem. Bartku, mówię, w tej małej kawalerce jest nas za dużo, może pomyślelibyście z Kingą o wynajmie? Tylko wzruszył ramionami: „Tato, pół mieszkania jest moje, na wynajem nie mamy. Trudno.” Jakby nożem po sercu. Całe życie żyłem dla niego, dla rodziny. A teraz – mam znosić?

Miesiąc temu miałem zawał. Upadłem na kuchennej podłodze, patelnia o mało nie spadła ze stołu. Zabrali mnie karetką. Lekarz powiedział: spokój, odpoczynek, zero stresu. Ale jak tu odpocząć, gdy w domu codziennie jest jak na jarmarku?

Dzieci oczywiście nie są winne. Ale one, ciężarna Kinga i obojętność Bartosza zamieniły moją starość w niekończące się zmęczenie. Po obiedzie staram się choć na godzinę położyć – nogi bolą, krzyż łamie. Ale potem znowu wstaję, gotuję kolację, sprzątam. Wieczorem dom zmienia się w istne piekło: dzieci piszczą, biegają, biją się, krzyczą, płaczą. Spokój w tym mieszkaniu to już dawno zapomniany luksus.

Coraz częściej łapię się myślą, iż jedyne wyjście to wziąć kredyt i wynająć choćby maleńki pokój. Gdzie będzie cicho. Gdzie nikt nie będzie trzaskał garnkami, rzucał zabawkami i czekał, aż mu podadzą jedzenie. Gdzie w końcu będę mógł po prostu odetchnąć.

Ale boję się. Boję się zostać sam. Boję się brać kredyt na stare lata. A jednak jeszcze bardziej przeraża mnie to, iż codziennie czuję się jak służący we własnym domu. W domu, w którym – jak mi się wydawało – spotkam starość z ciepłem i troską. A okazało się – z rękami zakrwawionymi od sprzątania i tętnem dwieście na minutę.

Nauczyłem się jednego: czasem trzeba powiedzieć „dość”, choćby jeżeli boli.

Idź do oryginalnego materiału