W naszej rodzinie zawsze wydawało się, iż wszystko jest adekwatne, spokojne, bezpieczne. Mój Maciek – jedyny syn. Jego ojciec odszedł, gdy nie miał choćby trzech lat. Mój drugi mąż, Marek, stał się dla niego prawdziwym tatą – wychowywał go, wspierał, był przy nim przez wszystko. Z Markiem nie mieliśmy więcej dzieci, więc cała nasza miłość i nadzieja skupiły się na Maćku. Wyrosnął na dobrego, mądrego, uprzejmego chłopaka. Takiego, za którego żadna matka nie musiałaby się wstydzić. Wszystko się jednak zmieniło, gdy w jego życiu pojawiła się ona.
Aneta. Zapamiętałam ją od razu, jeszcze zanim przyprowadził ją do naszego domu. Widziałam ją w sklepie, jak kłóciła się z kasjerką o jakieś drobiazgi. Pomyślałam wtedy: z takimi dziewczynami zaczynają się tylko kłopoty. Dumna, ostra, zimna. Nie przyszło mi choćby do głowy, iż pewnego dnia przekroczy próg mojego domu.
Gdy Maciek przedstawił ją jako swoją dziewczynę, oniemiałam. Od razu wiedziałam – ona będzie wbijać między nas klin. I nie błędnie. Po tamtej pierwszej wizycie syn coraz rzadziej pojawiał się w domu. Wymawiał się pracą, obowiązkami, zmęczeniem. Na rodzinne uroczystości przychodził bez niej. Gdy próbowałam z nim rozmawiać, unikał mojego wzroku, zmieniał temat. Czułam, iż go tracę. I nic nie mogłam zrobić.
A potem stało się coś, co kompletnie wytrąciło mnie z równowagi.
Było lato, świętowaliśmy urodziny mojej młodszej siostrzenicy. Wieczór, upał, ogród, rozmowy. Moja siostra, śmiejąc się, rzuciła: „No to kiedy doczekamy się wnuków? Maciek przecież dawno jest żonaty, najwyższy czas!”. Zamarłam. Nie pomyliłam się – powiedziała „żonaty”. Okazało się, iż pół roku temu Maciek i Aneta wzięli ślub. Za granicą. Bez obrączek, bez przyjęcia, bez zdjęć. I bez nas. Po prostu cicho, potajemnie, jakby nas, rodziców, już w jego życiu nie było.
Ścisnęło mnie w piersi. Nie potrafiłam choćby słowa wydusić. Wstałam i wyszłam do domu. Później zadzwonił. Mówił, iż nie chciał nas denerwować. Że przecież i tak nie polubiłabym Anety, po co psuć i jemu, i sobie święto. Mówił spokojnie, jakby chodziło o kupno nowej pralki, a nie o ślub. Słuchałam jego głosu i nie poznawałam własnego syna.
Z jednej strony rozumiem. Nie chciał konfliktu. Chciał uprościć. Nie psuć relacji. Ale przecież rodzina to nie wygoda. To uczucia. To dzielenie się tym, co ważne. Bycie razem. A on zrobił to za naszymi plecami. A przecież kiedyś trzymałam go za rękę, gdy bał się ciemności. Kiedyś mówił mi, iż ożeni się tylko z tą, którą pokocham jak córkę. Jak gwałtownie wszystko się zmienia…
Teraz choćby nie wiem, co robić. Nie mam do Maćka żalu. To mój syn. Kocham go. Zawsze będę kochać. Ale tej, którą wybrał – nigdy nie wybaczę. Nie za ślub. Ale za to, iż zabrała go ode mnie. Cicho, po cichutku. I przekonała, iż rodzinę można wymazać jednym biletem na samolot.
On myśli, iż uniknął kłótni. Ale tak naprawdę tylko pogorszył sprawę. Mógł spróbować nas zbliżyć, dać szansę. A teraz między mną a tą kobietą stoi ściana. Nie uraza, nie. Zimność. Obojętność. I to jest najgorsze.
Czas minie. Może dla niego. Może dla przyszłych wnuków – jakoś się przystosuję. Ale moje serce już nigdy nie będzie takie jak dawniej. Bo pewnego dnia zrozumiałam: nie jestem już częścią życia mojego syna. I tego bólu nie zagłuszy żadne „dzień dobry”.