Dziś miałem wizytę mojego syna, Wojtka, i jego żony, Kingi. Przygotowałem stół jak na święta: barszcz, kotlety schabowe, ziemniaki i surówkę – wszystko, co Wojtek uwielbia. Ledwo zdążyli wejść, a ja już prawie zemdlałem – na obu jego skarpetach były ogromne dziury, z których wyzierały palce! Zamarłem jak rażony piorunem. Jak to możliwe? Mój syn, którego wychowywałem, uczyłem dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? A gdzie, u licha, oczy ma jego żona? To już przekracza wszelkie granice. Do teraz nie mogę dojść do siebie i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję ze złości.
Ja, Stanisław Nowak, przez całe życie starałem się, żeby Wojtek nie musiał sobie niczego żałować. Szyłem mu koszule, kupowałem najlepsze buty, choćby gdy sam ledwo wiązałem koniec z końcem. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Kingą – wydawało mi się, iż to dobra, gospodarna dziewczyna. Mają swoje mieszkanie w Warszawie, oboje pracują, niby wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, żeby się zobaczyć i pochwalić domowym jedzeniem. A tu proszę – takie widowisko z jego skarpetami! To nie tylko dziury, to wołanie o pomoc, znak, iż coś u nich nie działa.
Zauważyłem to, gdy tylko weszli. Krzątałem się, rozstawiałem talerze, podgrzewałem kotlety. Wojtek zdjął buty, a ja przypadkiem rzuciłem okiem na jego stopy. Myślałem, iż mi się zdaje – mój syn, zawsze schludny, miałby chodzić w szmatach? Ale nie, to były skarpety, które wyglądały, jakby przetrwały III wojnę światową – dziury po bokach, starte pięty, a palce wystające, jakby chciały uciec. Zdrętwiałem, choćby łyżka mi wypadła z ręki. Kinga, widząc moje spojrzenie, tylko się zaśmiała: „Oj, panie Stanisławie, to on sam, mówiłam mu milion razy, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, moja droga, to co?
Przy obiedzie nie mogłem się skupić. Patrzyłem na Wojtka, który zajadał barszcz, i myślałem: jak do tego doszło? Wychowywałem go nie po to, żeby wyglądał jak włóczęga. A Kinga gadała o pracy, jakby nigdy nic. W końcu nie wytrzymałem: „Wojtek, co z tymi skarpetami? Toż to wstyd!”. On tylko się zmieszał: „Tato, no co ty, po prostu stare, zapomniałem wyrzucić”. Zapomniał? A Kinga dodała: „Przecież to on je zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?
Starałem się zachować spokój, ale we mnie gotowało się od złości. Gdy Kinga poszła do salonu, szepnąłem do Wojtka: „Synu, brakuje wam pieniędzy? A może prania nikt nie robi?”. Machnął ręką: „Tato, daj spokój, wszystko gra. Po prostu nie zwróciłem uwagi”. Nie zwrócił? Te dziury widać z księżyca! Chciałem porozmawiać z Kingą, ale bałem się, iż znowu to zbagatelizuje. Zamiast tego wyciągnąłem z szafy nowe skarpety, które kupiłem Wojtkowi na urodziny, i wcisnąłem mu je do kieszeni: „Weź, przebierz, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałem, iż mu to obojętne.
Po ich wyjściu nie mogłem zasnąć. W głowie kotłowały się myśli: jak to możliwe? Kinga pracuje, zmęczona, ale czy to usprawiedliwia? Ja w jej wieku harowałem w fabryce, a i tak dbałem o dom i rodzinę. Ona nie może wrzucić skarpet do pralki? Albo kupić nowych? W Sklepie za rogiem pełno ich po parę złotych! Czy teraz modne jest chodzenie w szmatach? Kinga zawsze elegancka, z manicure, a mój syn – w skarpetach, które się rozpadają. To nie tylko skarpety, to symbol! Znak, iż najwyraźniej nie obchodzi jej mąż.
Nazajutrz zadzwoniłem do przyjaciela, Henryka. Wysłuchał i powiedział: „Staszek, to nie twoja sprawa. Są dorośli, niech sami się martwią”. Dorośli? A kto się o nich zatroszczy, skoro Wojtek wygląda jak żebrak? Henio dodał: „Może Kinga uważa, iż to nie jej obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, robią karierę, ale dbanie o męża to już za dużo? Nie chcę, żeby codziennie gotowała rosół, ale skarpety można przecież naprawić!
Postanowiłem porozmawiać z Kingą. Zaprosiłem ją na herbatę, żeby Wojtek nie przeszkadzał. Powiedziałem: „Kinga, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Wojtek tak chodził? To twój mąż”. Zdziwiła się: „Proszę pana, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Tłumaczyłam mu już tysiąc razy”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż wygląda żałośnie? Zasugerowałem, iż żona powinna dbać o takie rzeczy, ale ona tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie kontroluję jego garderoby”. Równouprawnienie? To znaczy, iż on w łachmanach, a ona w nowych szpilkach?
Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić Wojtkowi cały karton skarpet i prać je samemu, żeby nie wstydził się wyjść z domu. Ale druga część rozumie – to nie mój interes. Sami muszą to ogarnąć. Spytałem Wojtka: „Synu, jeżeli z pieniędzmi krucho, mów, pomogę”. Roześmiał się: „Tato, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzuci? A dlaczego nie teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Kingi. Może naprawdę myśli, iż to nie jej sprawa. Ale boli mnie, iż syn tak wygląda. To tak, jakbym sam zawinił, nie nauczył go dbać o siebie.
Na razie powstrzymuję się od ingerencji. Zapraszam ich na obiady, podsuwam Wojtkowi nowe skarpety, ale w środku wrze. To nie tylko dziurawe skarpety – to znak, iż coś w ich związku nie gra. I nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z palcami na darmowym spacerze. A Kinga niech się zastanowi, co znaczy być żoną. Czy ja muszę ją tego uczyć?