— Oszalałeś, Krzysiek! To mój pokój! — Marek Nowak stał w drzwiach, ściskając w dłoni klucze, i nie mógł uwierzyć w to, co widział.
— Był twój, wujku Marku — chłopak choćby nie oderwał wzroku od telefonu, wyciągnięty na kanapie. — Teraz mój. Mama tak powiedziała.
— Jaka znów mama?! — wybuchnął Marek. — Ja ci nie jestem wujkiem! Gdzie moje łóżko? Gdzie moje rzeczy?!
Krzysiek wzruszył ramionami, wciąż wpatrzony w ekran.
— Łóżko wynieśliśmy na balkon, rzeczy spakowaliśmy do pudeł. Mama mówi, iż tam ci wystarczy miejsca.
Marek poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Mieszkał w tym mieszkaniu dwadzieścia lat, ten pokój był jego azylem, jego twierdzą. A teraz jakiś osiemnastoletni gówniarz urządza się tu, jakby to było jego.
— Ewa! — wrzasnął, kierując się w stronę kuchni. — Ewa, natychmiast chodź tutaj!
Żona wyszła z kuchni, wycierając ręce w fartuch. Na jej twarzy nie było choćby śladu zakłopotania.
— Co się stało, Marek? Czemu krzyczysz?
— Co się stało?! — Marek był poza sobą. — Twój syn zajął mój pokój! Moje rzeczy wyrzucił na balkon! Co to ma znaczyć?!
— Marek, uspokój się — Ewa mówiła cicho, ale w jej głosie słychać było stanowczość. — Krzysiek dostał się na studia, potrzebuje miejsca do nauki. A ty możesz spać na balkonie, urządziłam go porządnie.
— Na balkonie?! — Marek nie wierzył własnym uszom. — Ewa, ty zwariowałaś? To moje mieszkanie! Jestem tu zameldowany, tu żyję!
— Nasze mieszkanie — poprawiła go żona. — I Krzysiek teraz też tu mieszka. Na stałe.
Marek opadł na krzesło. Gdy dwa lata temu ożenił się z Ewą, uprzedziła go, iż ma syna, który mieszka z ojcem. Chłopak czasem przyjeżdżał na weekendy, zachowywał się spokojnie, nie sprawiał problemów. Marek choćby myślał, iż może się jakoś dogadają.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — zapytał zmęczonym głosem.
— Co tu było mówić? — Ewa usiadła naprzeciwko. — Krzysiek jest dorosły, potrzebuje własnego pokoju. A ty dasz radę się dostosować.
— Dostosować… — powtórzył Marek. — Ewa, pracuję na zmiany, muszę się wysypiać. Na balkonie zimą jest zimno, latem duszno.
— Przyzwyczaisz się. Krzyś to dobry chłopak, nie będzie ci przeszkadzał.
Marek spojrzał na żonę. Dwa lata temu wydawała mu się wybawieniem. Po latach samotności, po rozwodzie z pierwszą żoną, która zabrała córkę do innego miasta, Ewa była dla niego oddechem świeżego powietrza. Atrakcyjna kobieta po czterdziestce, księgowa, o ciepłym usposobieniu i talentach kulinarnych. Poznali się w parku, gdzie Ewa karmiła gołębie, a Marek czytał gazetę na ławce.
— Mam syna — powiedziała wtedy. — Mieszka z ojcem, ale czasem do mnie przyjeżdża.
— To nie problem — odparł Marek. — Lubię dzieci.
I naprawdę lubił. Swoją córkę, Olę, widywał rzadko, była żona nie ułatwiała kontaktów. Krzysiek na początku wydawał się spokojnym, grzecznym chłopakiem.
— Słuchaj, Ewa — Marek spróbował mówić spokojniej. — Może jakoś inaczej zorganizujemy przestrzeń? Postawimy w salonie rozkładaną kanapę dla Krzyśka, a mój pokój pozostanie mój?
— Nie — żona pokręciła głową. — Krzyś potrzebuje ciszy do nauki. A ty tylko telewizor oglądasz.
— Tylko telewizor… — Marek poczuł, jak coś w nim pęka. — Ewa, po pracy jestem zmęczony, potrzebuję odpocząć w normalnych warunkach.
— Jesteś egoistą, Marku. Myślisz tylko o sobie. A ja mam syna, muszę się o niego troszczyć.
Marek wstał i wyszedł na balkon. Rzeczywiście stało tam jego łóżko, obok kilka pudeł z rzeczami. Balkon był oszklony, ale i tak czuć było wilgoć. Usiadł na krawędzi łóżka i opuścił głowę na dłonie.
Wieczorem Krzysiek wyszedł do kuchni na kolację. Marek siedział przy stole, pijąc herbatę.
— Słuchaj, Krzysiek — zaczął ugodowo. — Pogadajmy jak faceci. Coś wymyślimy?
— A co tu wymyślać? — Krzysiek otworzył lodówkę, wyjął jogurt. — Ja mam swój pokój, ty swój. Wszystko fair.
— Mój pokój jest na balkonie — zauważył Marek.
— No i co? Przynajmniej ty i mama macie więcej miejsca.
— Krzysiek, rozumiem, iż zacząłeś studia, to świetnie. Ale nie można tak traktować ludzi. Mogliśmy to spokojnie omówić.
— Co omówić? — Krzysiek się uśmiechnął. — Ty mi nie jesteś rodziną. Mama to mama, a ty jesteś tylko jej mężem. Na razie.
— Na razie? — Marek zrobił się czujny.
— No myślisz, iż to na zawsze? — Krzysiek wzruszył ramionami. — Mama jeszcze młoda, ładna. Może znajdzie lepszego.
Marek poczuł, jak krew napływa mu do twarzy, ale się powstrzymał. Nie chciał awantury.
— Krzysiek, szanuję twoją mamę i ciebie. Ale to jednak moje mieszkanie.
— Daj spokój — Krzysiek ziewnął. — Już nie twoje. Mama mówi, iż po ślubie wszystko jest wspólne.
— Pobraliśmy się w moim mieszkaniu — przypomniał Marek.
— No i co? Prawo jest jedno dla wszystkich.
Marek zrozumiał, iż rozmowa nie ma sensu. Chłopak był agresywny i nie zamierzał ustąpić.
Następnego dnia Marek znów porozmawiał z Ewą.
— Ewa, mówię poważnie. Nie da się spać na balkonie. Może choć tymczasowo coś wymyślimy?
— Marek, przestań marudzić — żona choćby nie podniosła wzroku znad garnka. — Krzysiek jest studentem, potrzebuje dobrych warunków. A ty jesteś dorosłym mężczyzną, dasz radę.
— Dasz radę? — Marek nie wytrzymał. — Ewa, pracuję jako dyżurny w elektrociepłowni, to odpowiedzialna robota. jeżeli się nie wyśpię, mogę popełnić błąd, a to grozi awarią.
— Nie dramatyzuj — Ewa zamieszała zupę. — Pospisz na balkonie, wielka rzecz. Łóżko przecież jestMarek wziął głęboki oddech, zamknął drzwi mieszkania za sobą i pomyślał, iż czas nauczyć się stawiać granice, zanim całkiem zgubi siebie.