Zawsze uważałam, iż mam wielkie szczęście do rodziny. Z moim mężem jestem od większości życia – pobraliśmy się, gdy oboje mieliśmy po 20 lat, teraz mamy po 58. Zawsze byliśmy razem – jak to się mówi – w zdrowiu i w chorobie, w euforii i w smutku. Wierzyłam, iż dajemy tym samym przykład naszemu synowi, a może kiedyś też wnukom.
Siedem lat temu nasz syn się ożenił. Jego żonę pokochałam od razu. Już po pierwszym spotkaniu potraktowałam ją jak córkę. Zbudowałyśmy bliską i serdeczną więź. Nasza wnuczka ma już trzy latka. Bardzo przypomina synową – urodziwa, radosna, taka jej kopia. Wszystko u moich dzieci układało się dobrze: oboje mieli dobrą pracę, zarabiali porządnie, dwa lata temu spłacili kredyt hipoteczny i zaczęli planować budowę własnego domu – kupili działkę. Każde miało swój samochód, dobre stanowiska w pracy. W każdą sobotę lub niedzielę przyjeżdżali do nas całą trójką. Czasami zostawiali wnuczkę na noc, a sami jechali na randkę.
Wszystkie moje koleżanki mi zazdrościły, bo mój syn „ułożył sobie życie” lepiej niż ich dzieci. A ja jeszcze miałam synową jak złoto.
Dlatego wiadomość o ich rozwodzie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. W głowie milion pytań – jak to? dlaczego? po co? przecież taka piękna, młoda rodzina! Do dziś uważam, iż rozstali się przez głupotę. A powód – błahy i dziecinny.
– Postanowiliśmy się rozstać. Po prostu nic już do siebie nie czujemy, mieszkamy pod jednym dachem jak współlokatorzy. Rozstajemy się w zgodzie, nikt nikogo nie zdradził – powiedział mi syn, kiedy przyszedł do nas do domu.
Siedem lat małżeństwa, prawie dziesięć razem, wspólne dziecko, mieszkanie, działka, domek letniskowy, tyle wspólnych planów… Dla mnie to było i jest jak żałoba.
Zaraz zadzwoniłam do synowej. Poprosiłam, żeby się spotkać. Zawsze traktowałam ją jak córkę, bliską osobę. Nie mogłam uwierzyć, kiedy potwierdziła słowa syna.
– A Daria? Pomyśleliście o dziecku? – próbowałam przemówić jej do rozsądku. Przecież to matka, powinna przede wszystkim myśleć o dziecku. Jak ma się czuć mała dziewczynka? Co, też jej powiedzą, iż mama i tata są teraz przyjaciółmi i będą żyć osobno? Przecież to absurd! Uczucia im niby się skończyły! A dziecko? Dziecko przecież nie zniknęło!
Nam z mężem też się różnie układało. Kłóciliśmy się, bywało, iż przez długie tygodnie nie rozmawialiśmy. Znam jego „skoki w bok”, nie jestem też święta. Ale zawsze sobie wybaczaliśmy. Bo jesteśmy rodziną. Nikt nie jest mi bliższy niż on. Dla dobra syna trzymaliśmy się razem. A teraz to już tylko my sobie zostaliśmy.
Chciałam im przekazać tę myśl – i synowi, i synowej – ale nic nie dało. Postanowili i koniec.
– Nie przejmuj się tak, wszyscy żyją i zdrowi, to najważniejsze. Z wnuczką będziecie się przez cały czas często widywać, prawie jak dawniej – pocieszała mnie synowa.
Ale jej słowa mnie nie uspokajały. Kochałam ich rodzinę, cieszyłam się z ich związku, żal mi było, iż sami to wszystko burzą.
Minęło już prawie pół roku. Z wnuczką faktycznie widujemy się regularnie, synowa – już była – przez cały czas wpada do mnie na herbatę. Ale w duszy mam ogromny smutek. Ciężko mi, iż popełnili taki błąd. Widzę po oczach synowej, iż też zaczyna tego żałować – często chodzi przygaszona, zamyślona.
Syn mieszka teraz sam. Chciałam go choćby delikatnie popchnąć do pogodzenia się z żoną. Ale wtedy wydarzyła się kolejna „niespodzianka”.
– Mamo, jutro przyjdę do was z wizytą. Chcę ci przedstawić moją nową dziewczynę – usłyszałam przez telefon.
O mało nie zemdlałam. Jaka znowu nowa dziewczyna?! Naprawdę dzisiejsza młodzież potrafi tak łatwo, tak ostatecznie?
Nie powiedziałam tego synowi – nie chcę psuć z nim relacji, choć uważam, iż bardzo się myli. Powiedziałam, iż źle się czuję i nie mogę ich przyjąć. Ale przecież nie będę tak unikać tej sytuacji w nieskończoność.
Okazało się, iż synowa wie o tej nowej znajomości. I choćby przyznała, iż też zaczęła z kimś się spotykać.
Tego wieczoru tak się zdenerwowałam, iż aż skoczyło mi ciśnienie.
Przyjaciółki mówią, iż wszystko biorę zbyt do serca. Może mają rację, ale nie umiem inaczej. Nie potrafię tak po prostu odpuścić i uznać, iż to normalne.
U niektórych znajomych dzieci rozwodzą się już po kilka razy – dla nich to nic. Ale dla mnie to niepojęte.
Wiem, iż prędzej czy później będę musiała to zaakceptować i poznać nową partnerkę syna. Ale teraz jeszcze nie jestem gotowa. Nie potrafię. Nie mam w sercu miejsca dla niej – nieważne, jak dobra by nie była. Przecież wiem, iż jak tylko wejdzie, to zacznę ją porównywać z tamtą – we wszystkim. A to przecież też nie fair.
Syn się na mnie obraża, a mnie to tylko pogarsza samopoczucie. Jak zachować się w takiej sytuacji? Tyle lat żyłam w przekonaniu, iż wiem wszystko o relacjach rodzinnych – a okazuje się, iż nic nie wiem.