**Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowy.**
Wiktoria spieszyła się do domu. Miała wspaniałą wiadomość dla męża – nie dobrą, ale doskonałą. Trzeba to uczcić. Po drodze wstąpiła do sklepu i kupiła butelkę wina. „Przygotuję kolację, wypijemy…” – marzyła, wchodząc do niewielkiego mieszkania na warszawskiej Woli.
– Bartek, jestem! – zawołała, choć krzyczeć nie musiała. W tej klitce każdy szelest słychać jak echo. Ale euforia wypełniała ją po brzegi, nie mogła się powstrzymać.
Bartek wyszedł z kuchni z opuszczonym wzrokiem.
– Mam niesamowitą nowinę! gwałtownie zrobię jedzenie, usiądziemy i świętujesz. choćby wino kupiłam! – Wiktoria wyjęła butelkę z torby, nie dostrzegając jego napiętej twarzy. – Odstaw do kuchni, a ja się przebiorę.
Przeszła obok niego, gwałtownie włożyła jedwabny szlafrok, który zawsze mu się podobał. Bartek siedział przed telewizorem z wyciszonym dźwiękiem, patrząc w pustkę.
– Co się stało? Mamie znowu gorzej? – spytała ostrożnie.
Milczał. Usiadła obok, przykrywając jego dłoń swoją.
– Cokolwiek by nie było, damy radę. Właśnie dostałam… – Bartek wyrwał rękę i zrywając się z kanapy, przerwał jej.
– Powiesz później. Zrobię kolację.
Wiktoria smażyła ziemniaki, gryząc się niepokojem. Czuła, iż pytać nie warto. euforia ulotniła się jak dym. „Głupi pomysł z tym winem…” – pomyślała.
Pobrali się półtora roku temu. On pracował w dużej firmie budowlanej, ona kończyła studia. Żyli z jego pensji, więc wynajmowali maleństwo na Ochocie. Część wypłaty Bartek wysyłał mamie do Łodzi – chorowała często, leki kosztowały fortunę. Gdy Wiktoria zaczęła pracować jako projektantka wnętrz, mogli już choćby odkładać. Choć w tym tempie własne M na życie by nie uzbierali.
Marzyli, iż kiedyś założą firmę. On projektowałby domy, ona urządzała je od podszewki. Ale najpierw potrzebowali doświadczenia. Kto zatrudni nowicjuszy?
Dziś w końcu szef powierzył jej istotny projekt – remont apartamentu dla syna bogatej klientki. Ślub za miesiąc, tempo szalone, ale i zapłata wysoka. W głowie już miałam tysiąc pomysłów. Klientka, pani Izabela, ubrana jak z okładki „Vogue”, pokazała mieszkanie i rzuciła tylko: „Niech pani nie oszczędza”.
Wiktoria leciała do domu, by podzielić się radością. Ale wino zostało nietknięte. Schowała je do lodówki. Po cichej kolacji usiadła do laptopa. Projekt pochłonął ją całkiem, aż Bartek nieprzytomny wpadł do pokoju.
– Musisz to usłyszeć… – zaczął, patrząc w ziemię.
– Mów.
– Wyrzucili mnie.
– Jak to?!
– Kierownik wcisnął nam nowy kontrakt. Biegaliśmy jak opętani. W nerwach popełniłem błąd w obliczeniach. Zorientowałem się za późno.
– Jakoś to naprawimy.
– To nie wszystko. – Zerwał się, krążąc po pokoju jak zwierz w klatce. – Muszę oddać firmie pieniądze. W umowie była kara…
– Ile?
– Dziesiątki tysięcy. Wzięliby kredyt, ale wtedy nie mogliby wysyłać grosza mamie.
– Pożyczymy. Wiola może…
– Nie łudź się. Przyjaciele są tylko w dobrych czasach. – Ścisnął pięści. – Dzwoniłem do Krzysztofa. Wiesz, co odpowiedział? „Sam toniesz, a mnie wciągniesz?”.
Wiktoria wyjęła telefon. Wiola, dawna przyjaciółka, wyszła za biznesmena. Mieszkała w Willanowie, jeździła na Malediwy. Odezwała się od razu:
– Słuchaj, to nie moje pieniądze, tylko męża. On choćby matce nie dał na sanatorium…
Następna była Kasia, krawcowa. Ale właśnie kupiła mieszkanie. „Może w pracy ktoś pożyczy…” – pomyślała Wiktoria.
Nazajutrz dokończyła szkice. Zadzwoniła do pani Izabeli. Ta była pod wrażeniem.
– Świetne pomysły! Jutro przywiozę zaliczkę.
Wiktoria zebrała się na odwagę:
– Czy mogłabym dostać zapłatę od razu? Mój mąż…
Pani Izabela zmarszczyła brwi, w końcu skinęła głową:
– Mam willę nad Jeziorem Zegrzyńskim. Zrobi pani projekt? Zapłacę prywatnie.
– Zrobię!
Bartek, usłyszawszy nowinę, podniósł ją w powietrze:
– Ty jesteś cudem!
W końcu spłacili dług. On znalazł pracę, ona harowała do nocy. Gdy skończyła willę, klientka wręczyła jej kopertę:
– To bonus. choćby schody pani naprawiła!
W drodze do domu Wiktoria zajrzała do środka – grube paczki złotówek. W sam raz na wkład własny!
Na czerwonym świetle zamarła. Naprzeciwko stało białe BMW. Za kierownicą – Bartek. W tej samej koszuli, którą ona ozdobiła manualnie. Obok – blondynka w Pradze. Śmiali się, dotykali.
Dotarła do domu jak zombie. Gdy wszedł, udawała spokój:
– Spóźniłeś się.
– Ależ roboty… Masz coś do jedzenia?
– Twoja blondynka nie nakarmiła cię?
Zagryzł wargi. W końcu wybuchnął:
– A jeżeli tak? Pani Izabela też pewnie nie z litowania dała ci kasę!
– Wynoś się.
– Z przyjemnością.
Gdy trzasnął drzwiami, sięgnęła po schłodzone wino. Płakała, ale już wiedziała – przetrwa.
Spotkali się jeszcze raz. Ta sama blondynka zatrudniła ją jako projektantkę. Gdy zobaczyli się w nowym apartamencie, Wiktoria powiedziała tylko:
– Mogłabym wam zepsuć ten dom. Ale nie warto.
Wychodząc, wiedziała – ból minie. A ona? Będzie świetnie. Bo po burzy zawsze wychodzi słońce.