Bożonarodzeniowe pożegnanie i noworoczne cud
W kuchni unosił się zapach pieczonego schabu z ziemniakami, świece na stole migotały ciepłym światłem, a Weronika poprawiała obrus, drżąc z niecierpliwości, czekając na męża. Tego wieczoru starała się jak nigdy – zbliżał się Nowy Rok, chciała, by był wyjątkowy. Ale Marek spóźniał się – aż dwie godziny. Wszystko ostygło, choćby jej serce zrobiło się chłodne. Gdy wreszcie otworzył drzwi, rzuciła mu się na szyję z euforią – ukochany wrócił.
Usiedli w milczeniu do stołu. Weronika uśmiechała się pełna nadziei, a Marek bez wyrazu grzebał widelcem w talerzu. Nagle odłożył sztućce i, nie patrząc jej w oczy, rzucił:
— Schab znów twardy. I w ogóle… Wychodzę. Mam inną. Od dawna. Nie kocham cię, rozumiesz? Może nigdy nie kochałem. Nie wiem, po co się pobraliśmy.
Słowa ciąły jak batem. Weronika nie mogła wydusić z siebie słowa, zająknęła się z kawałkiem tego schabu w ustach. Siedem lat małżeństwa – i w jednej chwili przekreślone.
— A co ze mną, Marek? — szepnęła. — Co mam teraz robić?
— Żyć. Jesteś młoda, znajdziesz kogoś. Dzieci nie mamy – więc nic cię nie trzyma. A Beata, do której idę, jest wspaniała. Starsza ode mnie, ma córkę, którą kocham jak własną. Nazywa mnie tatusiem. I gotuje lepiej…
Mówił spokojnie, jakby planował wakacje. Mieszkanie zostawia dla niej – nie jest takim draniem. Samochód zabierze – kredyt był na niego. Wszystko sprawiedliwie. Dodał nawet:
— Z okazji Nowego Roku, Werka. Niech przyniesie ci szczęście.
Po tych słowach wyszedł, zostawiając po sobie tylko zapach ulubionej wody kolońskiej – i ciszę.
Beata… Dziewczynka, która nazywa go tatusiem… Boże, jak to boli.
Weronika usiadła w fotelu i wpatrywała się w pustkę. Na podłokietniku leżała jego koszulka. Ta, w której często spał. Przycisnęła ją do twarzy i rozpłakała się. Cicho, łkając, jak płacze się, gdy nie kończy się tylko miłość – ale całe życie.
Rankiem przyszło postanowienie. Koszulka wylądowała w koszu. Otrząsnęła łzy, wstała i szepnęła: „Dość. Nie dam się złamać”.
Pracowniczą imprezę zignorowała – nie miała ochoty na śmiech. Koledzy współczuli, zwłaszcza księgowa Danuta, której głupio wszystko wyznała. Litość bolała bardziej niż zdrada.
Gdy mama się dowiedziała, tylko westchnęła:
— Może wróci? Wybacz, Weroniko, różnie bywa…
— Nie chcę, mamo. On mnie nie kochał. A ja… Chyba nie wiedziałam, czym jest miłość.
— Przyjedź do nas na święta…
— Nie. Chcę być sama. Muszę się przyzwyczaić.
31 grudnia Weronika kupiła mandaryn, sałatki, szampana i słoik kawioru. Przyozdobiła okno światełkami, jak co roku. Nagle przypomniała sobie starą tradycję – napisać życzenie na kartce.
„Chcę spotkać bratnią duszę i być szczęśliwa” – napisała, złożyła kartkę i wsunęła pod poduszkę.
Nastrój trochę się poprawił. Gdy zegar wybił półnGdy spojrzała w dół, zobaczyła, jak Krzysztof – ten sam sąsiad, z którym spędziła magiczną noc – trzyma w ręku kopertę i uśmiecha się niepewnie, a przez uchylone drzwi jego mieszkania dobiegał zapach świeżo zaparzonej herbaty i dźwięk skrzypiec.