Tak się złożyło, iż mój tata był żonaty dwa razy. Ja jestem dzieckiem z jego drugiego małżeństwa. Z pierwszą żoną tata się nie dogadał, ale w tamtym związku urodziła się też córka — moja starsza siostra, Weronika. Jej mama, była żona taty, miała dość trudny charakter, więc Weronika często od niej uciekała i mieszkała z nami.
Moja mama — jej macocha — traktowała ją jak własne dziecko. Weronika po lekcjach przychodziła do nas, zostawała na weekendy, całe wakacje spędzała w naszym domu. Mama uczyła ją gotować, szyć, robić na drutach. Gdy Weronika miała dziesięć lat, jej mama ponownie wyszła za mąż i urodziła kolejne dziecko. Żeby „nie przeszkadzała”, oddała Weronikę do nas na stałe. Do biologicznej matki siostra wróciła dopiero w ostatniej klasie liceum.
A potem tak się stało, iż w wieku osiemnastu lat Weronika urodziła dziecko. Chłopak od razu ją zostawił, a matka z ojczymem powiedzieli, iż „cudze dzieci ich nie interesują”. Weronika wróciła więc do nas. Moja mama zajmowała się wszystkim: wstawała w nocy do wnuczka, spacerowała z nim, dawała pieniądze na jedzenie i ubrania. Siostra nie pracowała aż do czasu, gdy dziecko poszło do przedszkola.
Mama choćby zameldowała Weronikę i dziecko u nas w mieszkaniu — mieszkaniu należącym tylko do niej. Tata swoją część poprzedniego mieszkania zostawił byłej żonie.
Mama zawsze traktowała Weronikę jak własną córkę, za co tata był jej bardzo wdzięczny. Po jakimś czasie siostra znalazła pracę, tam poznała Kamila. Gdy chłopiec miał cztery lata, Malwina i Kamil zamieszkali razem.
Rok później zaplanowali ślub. Mama kupiła Weronice suknię, pomagała w organizacji. Siostra i jej narzeczony kupili bilety na podróż poślubną — wylot miał być dwa dni po weselu. Dziecka nie chcieli zabierać, poprosili moją mamę, by zajęła się wnuczkiem. Mama oczywiście się zgodziła.
Rodzice przygotowali dla Weroniki kolejny prezent — dwadzieścia tysięcy złotych. Ale dzień przed ślubem siostra zadzwoniła do taty i powiedziała, żeby przyszedł sam — bez mnie i mamy. Tak zażyczyła sobie jej biologiczna matka.
Tata odmówił, ale mama go przekonała, iż Weronika pozostało młoda i nie wszystko rozumie. Ojciec wręczył pieniądze tuż po ślubie i wrócił do domu z mamą.
To, iż mama nie została zaproszona na wesele, zupełnie nie przeszkodziło Weronice w tym, by tuż po ślubie przywieźć do nas dziecko na cały miesiąc miodowy — tak jak wcześniej ustalili. Uśmiechała się, jakby nic się nie stało, tłumaczyła zapłakanej mamie, czym wnuka karmić. Gdyby tata nie był wtedy w domu, dziecko zostałoby u nas. Ale tata był. I to on wystawił Weronikę za drzwi — razem z rzeczami dziecka i samym dzieckiem. Polecił jej odwieźć wnuka do biologicznej babci.
Wtedy Weronika nagle „przypomniała sobie”, iż jest u nas zameldowana — więc może tu wrócić, kiedy tylko zechce, i nikt jej nie wyrzuci. Tata wyrzucił ją ponownie i zadzwonił do byłej żony, jasno stawiając warunek: jeżeli nie przekona Weroniki, by wymeldowała się od nas i zameldowała u niej, on sprzeda swoją połowę mieszkania, w którym była żona mieszka z nowym mężem i młodszym dzieckiem.
Po tym wszystkim Weronika zerwała z nami kontakt. Powiedziała ojcu, iż nie ma już dla niej żadnego znaczenia. A o mojej mamie stwierdziła, iż jej nigdy nie lubiła, a mnie — nigdy nie uważała za siostrę.
Minęło już kilka miesięcy, a mama wciąż nie może zrozumieć, co zrobiła źle: przyjmowała ją, dbała o nią, kochała, nigdy nie dzieliła nas na „swoje” i „obce”. Tata winę widzi w sobie — mówi, iż może powinien był być klasycznym „niedzielnym tatą”, a nie brać Weronikę do nas na wychowanie. Może wtedy córka wyrósłaby na bardziej wdzięczną.





