„Jak śmiesz, Małgosiu?! Jak śmiesz przymierzać moją suknię ślubną?!” – głos Barbary drżał z oburzenia, gdy stała w drzwiach sypialni, trzymając się futryny białymi z emocji palcami.
Małgorzata odwróciła się, nie zapięta jeszcze do końca. Biała atłasowa suknia opinała jej smukłą sylwetkę, podkreślając talię i opadając szerokimi fałdami aż do podłogi.
„Barbara, ja… chciałam tylko sprawdzić, czy będzie mi pasować…” – wyjąkała, czerwieniąc się po same uszy. „Marek powiedział, iż można…”
„Marek powiedział?!” – teściowa wkroczyła do pokoju, zaciskając pięści. „Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz? Świętość!”
Małgosia zaczęła się spieszać, by zdjąć suknię, ale zamek się zaciął. Im bardziej szarpała, tym mocniej się klinował.
„Barbara, proszę, pomóżcie… nie mogę tego zdjąć…”
„Nie waż się drzeć!” – zakrzyknęła kobieta. „Jeśli ją zniszczysz, nigdy ci tego nie wybaczę! Stój spokojnie!”
Palce Barbary drżały, gdy delikatnie uwalniała zamek. Małgosia czuła napięcie bijące od tej szczupłej kobiety z ciasno spiętymi włosami.
„Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest?” – szeptała Barbara, ostrożnie ściągając suknię z ramion synowej. „To nie jest zwykła szmata! W tej sukni wyszłam za mąż za ojca Marka… Niech niebo mu będzie lekkie…”
Małgorzata milczała, wciągając swój skromny sweter. W lustrze widziała, jak teściowa troskliwie prostuje każdą fałdkę, sprawdzając, czy materiał się nie pogniótł.
„Przepraszam…” – szepnęła. „Nie chciałam was zranić. Po prostu ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…”
Barbara gwałtownie się odwróciła.
„A kto ci każe wychodzić za mąż, jeżeli cię nie stać? Myślałaś, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!”
„Kochamy się…” – odparła cicho Małgorzata.
„Miłość!” – prychnęła Barbara. „Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie nakarmisz! Mnie też się kiedyś wydawało, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!”
W korytarzu rozległy się kroki – do pokoju wszedł Marek. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.
„Co się stało? Mamo, dlaczego taka czerwona?”
„Lepiej zapytaj swoją narzeczoną, co tu wyprawiała!” – Barbara zawiesiła suknię w szafie i zatrzasnęła drzwi.
Marek spojrzał na Małgorzatę, potem na matkę.
„Małgosia, przymierzałaś tę suknię?”
„Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama nie będzie miała nic przeciwko…”
„Myślałem, iż jej nie będzie w domu…” – zmieszał się.
„Aha!” – Barbara załamała ręce. „Więc spiskujecie za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!”
„Mamo, no co ty się unosisz? Suknia tylko wisi, nikomu niepotrzebna!”
Zapadła cisza. Barbara powoli odwróciła się do syna, a Małgorzata zobaczyła, jak zmienia się jej twarz – w oczach odbiła się bolesna, głęboka ranta.
„Nikomu niepotrzebna?” – szepnęła ledwie słyszalnie. „Rozumiem. Więc i ja nikomu nie jestem potrzebna, ani moje wspomnienia, ani to, co dla mnie cenne…”
„Mamo, nie to chciałem powiedzieć…”
„Wiesz co, synu?” – Barbara wyprostowała się. „Żyjcie, jak chcecie. Ale mojej sukni nie ruszajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie swoją.”
Wyszła, trzaskając drzwiami do kuchni.
„No, wpakowaliśmy się…” – westchnął Marek. „Teraz przez miesiąc się do mnie nie odezwie.”
„Marku, dlaczego ona taka jest? Nie zrobiłam nic złego…”
Marek usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi.
„To długa historia, Małgosiu. Mama… po śmierci taty zupełnie się zmieniła. Kiedyś była radosna, ciągle się śmiała. A teraz… Przechowuje jego rzeczy jak w muzeum. A ta suknia… Czasem ją wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…”
„Rozmawia?”
„Tak. Myśli, iż nie słyszę. A ja w dzieciństwie raz podsłuchałem. Mówiła do niej, jak tęskni za tatą, jaki był wspaniały… Straszne, ale ją rozumiem.”
Małgorzata przysiadła obok narzeczonego.
„Może powinnam z nią porozmawiać? Wytłumaczyć, iż nie chciałam jej urazić?”
„Spróbuj. Tylko ostrożnie. Jest teraz wściekła…”
W kuchni Barbara gwałtownie siekała kapustę na bigos. Nóż uderzał w deskę, jakby rąbał drewno.
„Barbara, mogę wejść?”
„Wchodź, skoro przyszłaś” – odparła, nie podnosząc wzroku.
Małgorzata niepewnie podeszła do stołu.
„Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam was zasmucać. Po prostu… moja mama umarła, gdy byłam mała, a ciocia, która mnie wychowała, nie ma wiele pieniędzy. Pomyślałam…”
„Pomyślałaś, iż coś za darmo wyrwiesz” – burknęła Barbara.
„Nie!” – Małgorzata spłonęła rumieńcem. „Pomyślałam, iż może potraktujecie mnie jak córkę…”
Barbara nagle przerwała, spojrzała na nią.
„Jak córkę? Co ty sobie wyobrażasz? Córką trzeba się stać, by zasłużyć!”
„A jak zasłużyć?” – cicho spytała. „Powiedzcie, co mam zrobić, a będę się starać…”
Barbara odłożyła nóż, otarła ręce fartuchem.
„Wiesz co, dziewczyno, usiądź. Opowiem ci o tej sukni.”
Małgorzata ostrożnie zajęła miejsce.
„Miałam dziewiętnaście lat, gdy wyszłam za ojca Marka. Przystojny, postawny – wszystkie dziewczyny za nim szalały. A wybrał mnie. Tę suknię szyłyśmy z mamą trzy miesiące. Co wieczór przyszywałyśmy koraliki jedna po drugiej. Mama mówiła: »Basiu, zapamiętaj ten dzień – w życiu będzie tylko jeden«.”
Głos Barbary złagodniał, w oczach pojawiła się ciepła nuta.
„I rzeczywiście był tylko jeden. Jerzy – tak miał na imię ojciec Marka – wniósł mnie na rękach do domu w tej sukni. Powiedział, iż jestem najpiękniejszą panną młodą. A potem… życie potoczyło się swoim torem. Urodził się Marek, praca, codzienność… Suknia trafiła do szI tej nocy, gdy Marek i Małgorzata odjechali do swojego nowego życia, Barbara usiadła w pustym domu z albumem zdjęć na kolanach i zrozumiała, iż najcenniejsze wspomnienia nie giną – one po prostu przybierają nową formę.