— Jak śmiesz, Aniu?! Jak śmiesz przymierzać moją suknię ślubną?! — głos Weroniki Marcinowej drżał z oburzenia, stała w drzwiach sypialni, trzymając się framugi białymi z wysiłku palcami.
Ania odwróciła się, nie zapięta jeszcze do końca. Biała atłasowa suknia przylegała do jej smukłej sylwetki, podkreślając talię i opadając eleganckimi fałdami do podłogi.
— Weroniko Marcinowo, ja… chciałam tylko zobaczyć, czy przypadnie mi… — wyjąkała dziewczyna, czerwieniąc się po uszy. — Tomek powiedział, iż mogę…
— Tomek powiedział?! — teściowa weszła do pokoju, zaciskając pięści. — Mój syn nie miał prawa pozwalać ci dotykać moich rzeczy! To dla mnie świętość! Rozumiesz? Świętość!
Ania zaczęła się spieszyć z rozpinaniem sukni, ale pasek się zaciął. Im bardziej szarpała, tym mocniej się zacinał.
— Weroniko Marcinowo, proszę, pomóżcie, nie mogę zdjąć…
— Nie waż się go zerwać! — wrzasnęła kobieta. — jeżeli zniszczysz, nigdy ci tego nie wybaczę! Stój spokojnie!
Palce teściowej drżały, gdy ostrożnie uwalniała zamek. Ania czuła napięcie bijące od tej drobnej kobiety z mocno spiętymi włosami.
— Czy ty w ogóle rozumiesz, co to jest? — szeptała Weronika Marcinowa, delikatnie ściągając suknię z ramion synowej. — To nie byle jaka szmata! W tej sukni wyszłam za mąż za ojca Tomka… Niech odpoczywa w pokoju…
Ania w milczeniu wciągała swój zwykły sweter. W lustrze widziała, jak teściowa troskliwie prostuje każdą fałdkę na sukni, sprawdza, czy się nie pogniotła.
— Przepraszam — szepnęła Ania. — Nie chciałam was zdenerwować. Tylko… ślub za miesiąc, a ja nie mam pieniędzy na suknię…
Weronika Marcinowa odwróciła się gwałtownie.
— A kto cię zmusza do wychodzenia za mąż, jeżeli nie masz grosza? Myślałaś, iż mój syn cię utrzyma? On sam jeszcze dziecko!
— Kochamy się — wyjąkała Ania.
— Miłość! — prychnęła teściowa. — Miłością mieszkania nie wynajmiesz i dzieci nie wykarmisz! Mnie też się kiedyś wydawało, iż kocham, a potem całe życie w biedzie przeżyłam!
W korytarzu rozległy się kroki i do pokoju wszedł Tomek. Wysoki, jasnowłosy, od razu wyczuł atmosferę.
— Co się stało? Mamo, czemu taka czerwona?
— Lepiej zapytaj swoją narzeczoną, co tu wyprawiała! — Weronika Marcinowa zawiesiła suknię w szafie i zatrzasnęła drzwi.
Tomek spojrzał na Anię, potem na matkę.
— Aniu, przymierzałaś suknię?
— Mówiłam ci, iż chcę zobaczyć… Powiedziałeś, iż mama nie będzie miała nic przeciwko…
— Myślałem, iż jej nie będzie w domu — wydukał.
— Aha! — Weronika Marcinowa załamała ręce. — Więc tak! Zmówiliście się za moimi plecami! W moim domu, z moimi rzeczami!
— Mamo, no co ty się tak unosisz? Suknia tylko wisi, nikomu niepotrzebna!
W pokoju zawisła cisza. Weronika Marcinowa powoli odwróciła się do syna, a Ania zobaczyła, jak zmienia się jej twarz. Ból, głęboki i dawny, odbił się w oczach kobiety.
— Nikomu niepotrzebna? — mówiła bardzo cicho. — Rozumiem. Więc i ja nikomu nie jestem potrzebna, ani moje wspomnienia, ani to, co dla mnie cenne…
— Mamo, nie to chciałem powiedzieć…
— Wiesz co, synku — Weronika Marcinowa wyprostowała się — żyjcie, jak chcecie. Ale mojej sukni nie ruszajcie. Lepiej oszczędzajcie i kupcie sobie własną.
Wyszła, a Ania usłyszała, jak zatrzasnęły się drzwi w kuchni.
— No i mamy problem — westchnął Tomek. — Teraz będzie się do mnie miesiąc nie odzywać.
— Tomku, dlaczego ona taka? Przecież nic złego nie zrobiłam…
Tomek usiadł na łóżku, przetarł twarz dłońmi.
— To długa historia, Aniu. Mama… zmieniła się po śmierci taty. Kiedyś była wesoła, ciągle się śmiała. A teraz… Przechowuje rzeczy ojca jak w muzeum. A ta suknia… Czasem ją wyjmuje, głaszcze, rozmawia z nią…
— Rozmawia?
— No tak. Myśli, iż nie słyszę. A ja jako dziecko podsłuchałem. Mówiła do sukni, jak bardzo za nim tęskni, jaki był dobry… Trochę to przerażające, ale ją rozumiem.
Ania usiadła obok narzeczonego.
— Może powinnam z nią porozmawiać? Wyjaśnić, iż nie chciałam jej urazić?
— Spróbuj. Tylko ostrożnie. Jest teraz wściekła…
W kuchni Weronika Marcinowa gwałtownie siekła kapustę na barszcz. Nóż uderzał w deskę, jakby rąbała drewno.
— Weroniko Marcinowo, mogę wejść?
— Wejdź, skoro przyszłaś — odparła teściowa, nie podnosząc głowy.
Ania niepewnie podeszła do stołu.
— Chciałam przeprosić. Naprawdę nie chciałam was zdenerwować. Tylko… moja mama zmarła, gdy byłam mała, a ciocia, która mnie wychowała, nie jest bogata. Pomyślałam…
— Pomyślałaś, żeby coś za darmo zdobyć — burknęła Weronika Marcinowa.
— Nie! — Ania poczerwieniała. — Pomyślałam, iż może potraktowalibyście mnie jak córkę…
Weronika Marcinowa nagle się zatrzymała, spojrzała na dziewczynę.
— Jak córkę? Co ty sobie wyobrażasz? Córką trzeba się zasłużyć!
— A jak zasłużyć? — cicho spytała Ania. — Powiedzcie, co mam robić, a będę się starać…
Kobieta odłożyła nóż, wyci— W porządku, dziewczyno — westchnęła Weronika Marcinowa i podała Ani igłę i nitkę — teraz pokaż, czy naprawdę chcesz być częścią naszej rodziny.