Stanisław Mikołajczyk siedział w swojej budce przy bramie wjazdowej i patrzył, jak deszcz stukotem gra po rozgrzanej kostce. Para z mokrej ziemi podnosiła się tak gęsto, iż miałem wrażenie, iż zaraz zza rogu nie wyjedzie czarna fura kolejnego lokatora, a zjawa na bladej koniu. Powietrze było ciężkie, wilgotne i słodkawe od zapachu mokrej lipy.
Otworzyłem okienko, żeby przewietrzyć, i natychmiast wpadła rozdzierająca się letnia burza. Wziąłem łyk ostygającej herbaty z ozdobnego szklanego kubka i sięgnąłem po radioodbiornik. Złapałem jakąś starą falę, na której chrypliwy baryton śpiewał o miłości i czereśniach. W taką pogodę myśli same przychodzą. A o czym myśleć?
Już piętnaście lat pełnię rolę strażnika tego spokojnego, zamkniętego podwórka, świadkiem jego małych dramatów i radości. Znam, iż rodzina z mieszkania nr 45 wiecznie się kłóci rano, bo zawsze wybucha, jakby ją coś poparzyło, a ja leniwie im na to odpowiadam. Znam też, iż rudy kot z drugiego klatki, który wszyscy nazywają Chrupek, w rzeczywistości ma na obroży imię Genadiusz. Wiem, iż nastolatek z jedenastego piętra potajemnie pali za rogiem, myśląc, iż nikt go nie widzi.
Jego budka była taką małą areną wszechświata. Tu przynoszono zagubione klucze, przychodzili dzieci, które błagły, żeby zadzwonił do rodziców, kiedy ci zapomnieli ich odebrać ze szkoły. Pewnego dnia w kartonowej pudle przywieziono małego szczeniaka. Stanisław Mikołajczyk przygarnął go. Teraz piesek Puszek śpi w budce, chrapiąc cicho.
Drzwi budki zaskrzypiały. Na progu stała cała przemoczona dziewczynka, lat około ośmiu, Jadwiga z mieszkania nr33. W rękach trzymała zmiażdżony bukiet dmuchawców i jakiegoś przydrożnego ziółka.
Dzień dobry szepnęła. To dla pana.
Dla mnie? zdziwił się Stanisław. Po co?
Mama mówi, iż zawsze nas pan ratuje. A tata mówi, iż jest pan filar tego podwórka. Nie wiem, co to filar, ale pewnie coś bardzo ważnego, tak jak słup, co wszystko trzyma.
Wziął bukiet. Dmuchawce już dawno straciły liście, zostawiając nagie zielone łodygki, ale wciąż pachniały miodem i dzieciństwem.
Usiądź, osusz się mruknął, wskazując na stołek. Herbatę chcesz?
Dziewczynka skinęła głową, zrzucając mokre sandałki. Nalał jej herbaty do metalowego kubka z niedźwiedziem. Siedzieli w ciszy, słuchając, jak deszcz cichnie, zamieniając się w miękki, kołyszący szept. Puszek obudził się i węszył w dłoni Jadwigi, domagając się uwagi.
Dlaczego pan zawsze tu jest? zapytała, patrząc na stare kalendarze na ścianie.
Żeby takie jak ty się nie gubiły odpowiedział. I żeby klucze się znajdowały. I żeby GenadiuszChrupek wracał do domu na czas.
Pan jest jak superbohater zauważyła poważnie Jadwiga.
Jestem odpowiedział, nie mniej poważnie. Tylko płaszcza mi nie dali. Dali tę budkę i bramę.
Odprowadził dziewczynkę do klatki, kiedy deszcz w końcu ucichł. Wracając, zobaczył, jak zza rogu wyłania się ten sam nastolatek. Chłopak zamrósł, widząc go, i nerwowo schował rękę z papierosem do kieszeni.
Nie chowaj rzekł Stanisław. Widać i pachnie.
Nie powiesz mamie? wyszeptał przestraszony.
Po co? To twoja sprawa. Ale płuca też są twoje. Pomyśl.
Przeszedł obok, zostawiając nastolatka w lekkim szoku.
Wieczorem, kiedy niebo wyczyszczało się i przybrało ciemnoniebieski odcień, a w kałużach błyśnieły pierwsze gwiazdy, Stanisław zamykał bramę. Rzucił ostatnie spojrzenie na podwórko już cichnące, zasypiające. W oknach zapalały się światła, ktoś śmiał się przy otwartym oknie, unosił się zapach smażonych ziemniaków i koperku.
Pogłaskał Puszka po głowie, zgasił światło w budce i zamknął drzwi na klucz. Zwykły dzień się skończył. Nic nadzwyczajnego się nie stało. Nikt nie dziękował, jego imienia nie pisały w gazetach. Ale był tym filarzem. Tym, co trzyma. Tym, do kogo można przyjść z pomiętanym bukietem dmuchawców w najgorszy dzień.
To było ważniejsze, niż mogło się wydawać. Zszedł do swojego małego mieszkania w tym samym podwórku i nie czuł się tylko stróżem. Czuł się właścicielem małego, ale bardzo ważnego wszechświata. I był nim.
Rano nagle czekała go nieprzyjemna niespodzianka. Ktoś w nocy zgniotł jego budkę. Po boku skromnej budowli była wgniecenie, jakby wjechał w nią samochód, a drzwi otwierały się z trudem, skwiercząc pod kątem o kostkę.
Puszek, zaniepokojony, kręcił się przy nogach, węszył uszkodzony metal i cicho piszczał. Stanisław objechał budkę, dotknął wgniecenia, przywarł nos. Nie krzyczał na nikogo w pustkę i nie szukał winnych. Po prostu westchnął, otworzył skrzypiące drzwi i sięgnął po poranną herbatę. Problem trzeba naprawić, a nie rozgadzać.
Pierwsza, która zauważyła awarię, oczywiście była Jadwiga. Szła na letni plac z jasnym plecakiem.
Ojej! zatrzymała się, szeroko otwierając oczy. Wasz domik został pobity!
Nic, naprawimy odpowiedział spokojnie. Domik, jak człowiek, też może dostać siniaka. Ważne, żeby w środku wszystko było w porządku.
Wieść rozeszła się po podwórzu jak burza. Do budki zaczęli podchodzić mieszkańcy.
Stanisławie, co to za wredność? oburzyła się starsza pani z trzeciego klatki, Helena Wojciechowska. Nocą jakieś maszyny się kręciły, słyszałam hałas! To chyba oni!
Trzeba zgłosić policji ktoś zasugerował.
Nie potrzebujemy policji odparł Stanisław. Rozwiążemy to sami.
Podszedł ten sam palący nastolatek, Darek. Ręce w kieszeniach, spojrzenie spod brwi, ale w oczach prawdziwe zainteresowanie.
Trochę mocno wgnieciony stwierdził, próbując zachować obojętność. Młotkiem po drugiej stronie da się naprawić.
Stanisław spojrzał na niego z nową ciekawością.
Wiesz co?
Z ojcem w garażu czasem kombinujemy wzruszył ramionami Darek.
Wtedy wydarzyło się coś niesamowitego. Podwórko, zwykle rozbite i żyjące własnym życiem, nagle zjednoczyło się wokół jednego celu naprawy budki. Helena przyniosła domowe bułeczki żeby sił było. Mężczyzna z mieszkania nr12, wiecznie pośpieszny i ponury, Andrzej, miał w szafie farbę samochodową dokładnie zieloną, pasującą do koloru. Przyniósł też mały podnośnik, żeby delikatnie wyprostować metal.
Darek okazał się głównym inżynierem. Skrupulatnie obejrzał uszkodzenie, zmrużył oczy i wydał werdykt:
Podnośnikiem nie wystarczy. Trzeba od środka dociskać i uderzyć młotkiem. Ktoś ma łom?
Znalazł się łom. Praca ruszyła pełną parą. Stanisław stał z boku, pił herbatę i patrzył, jak jego mała forteca jest ratowana przez ludowy oddział. choćby GenadiuszChrupek przyszedł i usiadł na chodniku, obserwując całość z królewskim wyrazem twarzy.
Jadwiga biegała wokół, podając narzędzia, sortując je na duże, małe i błyskotliwe. Puszek merdał ogonem i szczekał przy każdym uderzeniu młotka, biorąc aktywny udział.
Do południa najgorsze już było za nami. Wgniecenie prawie się wygładziło, pozostały jedynie drobne ślady. Andrzej, spocony ale zadowolony, już przygotowywał podkład i farbę.
Wygląda jak nowy, Stanisławie! krzyknął, szeroko się uśmiechając. Stanisław w odpowiedzi cicho podniósł swój szklany kubek z herbatą gest, który znaczył więcej niż słowa.
W tym momencie podjechał czarny, błyszczący terenowy samochód. Okno po stronie kierowcy opuściło się, a z wnętrza wyłoniła się zmęczona, nieprzespana twarz.
Hej, stróż! Otwórz bramę, co tu wszyscy się zatrzymali? Nie macie nic do roboty?
Wszyscy zamarli. To był najgłośniejszy lokator z górnego piętra, zawsze niezadowolony i w pośpiechu. Ten, którego hałaśliwy samochód według Heleny przyciągnął nocnych wandali.
Stanisław powoli wyszedł z budki. Nie spieszył się do przycisku. Spojrzał najpierw na faceta w samochodzie, potem obszedł wzrokiem wszystkich zebranych: Jadwigę z szeroko otwartymi oczami, Darka trzymającego młotek, Andrzeja z pędzlem, Helenę z bułeczkami.
Poczuł się nie stróżem, a kapitanem statku.
Drogę zjazdową odblokowano powiedział spokojnie. Brama zostanie zamknięta. Przerwa techniczna.
Co?! wybuchnął kierowca. Ja ci
My tu jesteśmy przerwał go nagle Andrzej, podchodząc. Jego głos był cichy, ale stanowczy. Przetrzeć ręce o szmatę. Remont w toku. Omijajcie.
Mężczyzna w samochodzie się zatrzymał. Spojrzał na zgromadzonych: na mężczyznę z pędzlem, nastolatka z młotkiem, staruszkę z surowym wyrazem, dziecko. Zrozumiał, iż są razem. Zrozumiał, iż budka to nie tylko budka. Coś wymamrotał, po czym terenowy samochód gwałtownie zawrócił i odjechał w objazd.
Nastąpiła cisza, po której Darek nie wytrzymał i pwiknął. Pwikanie przerodziło się w śmiech. Jadwiga podążyła za nim, potem Helena. choćby Andrzej uśmiechnął się.
Stanisław wrócił do przycisku i otworzył bramę. Zagrożenie minęło. Spojrzał na swoją budkę. Tak, ma teraz bliznę bojową, którą niedługo ukryje świeża farba. Ale ta blizna nie jest już świadkiem czyjejś głupoty, a znakiem czegoś innego. Znakiem tego, o czym zawsze domyślał się, a dopiero dziś zobaczył w pełni.
Nie był już tylko stróżem. Był tym, wokół którego to podwórko, nie zdając sobie sprawy, łączy się w jedną całość. Sklejone jak pęknięta filiżanka, solidnym, niewidocznym klejem. A jego budka nie była już zwykłą budką. Była centrum tego małego świata. I on go chronił.













