Strażniczka nieumarłych / 27 / Shadow

publixo.com 2 miesięcy temu

Werkmun zaczął rozwarstwiać niekształtne cielsko. Boskie oblicze wyskoczyło z wnętrza i spoczęło po lewej stronie. Postać była sztywna, oczy mętne, a oznaki życia uśpione. Fioletowa przygasła, kotłowisko dusz, które usiłowało wyjść na światło dnia, ustało. Na pierwszym planie widniał zarys potwora, który zaciskał dłonie oraz skrzydła na ściankach, próbując je sforsować.
– Aseer gryt hu – wyleciało z otworu gębowego brzydszego modelu woja.
W środku zaczęło wrzeć. Ręce wzleciały ku górze, a napierana odśrodkowo forma, przybierała różne kształty. Na sam pierw powstał zarys skrzydeł, które monstrum rozpostarło, następnie w górnej części uwydatniła się paszcza poszerzająca objętość, jakby zamiarowała kogoś połknąć.
Nagle wszystko ustało – wypiętrzenia znikły.
Ludzka postać drygnęła i wcisnęła ręce w bebechy tej rozświetlonej. Palce pochwyciły to, co już nie tak zaborczo walczyło z blokadami, po czym nakładami ogromnej siły, Mifrt został wyszarpnięty i zawieszony w powietrzu. Spod obszernej, beżowej szaty wystawały nogi, które poszły w ruch. Ręce sięgały Werkmuna i szarpały za włosy, ramiona i co tylko były w stanie sięgnąć. Długie, czarne włosy oblepiały szczupłą twarz i brązowe oczy, a skrzywiony wyraz twarzy zaczął przyjmować łagodne rysy.
Fioletowa bezpostaciowość gwałtownie podołała temu, co w niej pozostało. Potwór nikł w oczach i opadał z sił. Po krótkiej walce zatracił demoniczne oblicze i przyjmując szary kształt, zaginął pośród innych dusz.
– Oder gert gu.
Ludzka postać wypuściła odzyskanego boga z uścisku i wlazła do niekształtnego ciała Werkmuna. Dla pewności postanowił pozostać maszkarą. Był z siebie dumny. Zdołał zapanować nad pokusą zgładzenia. Mifrt klęczał i trzymał dłonie w okolicach skroni. Kiedy usłyszał szurgot, gwałtownie wstał i przyjął pozycję bojową.
– Werkmun – głos był matowy i gruby. – Pustelnia. Co ja tutaj robię? Co to wszystko ma znaczyć? Uwolniłeś mnie po to, aby kolejny zniewolił? Gdzie Junig?
– Za drzwiami i nie jesteś więźniem – wytłumaczył woj.
Nie lubił tego stanu, kiedy byt opuszczał więzienie i pod wpływem zagubienia, zadawał multum pytań, na które musiał udzielać odpowiedzi. Nie mógł puścić wydobytego samopas, zwłaszcza po długiej nieobecności na danej planecie, gdzie nieustannie zachodziły zmiany. Taki ktoś zginąłby zaraz po oddaleniu albo został wykorzystany do niecnych celów.
– Mój brat… on jest blisko. Co uczyniłeś, iż jego myśli są czarniejsze niż ci, co tam dogorywają? Fakt mojego uwięzienia raczej go tak nie rozwścieczył. Zginiesz. Pustelnia będzie twoim grobem. Musisz uciekać, wojownicy nadciągają.
– Wiem, czuję ich – odparł woj i podszedł do boga; nie przejawiał agresji, więc odetchnął z ulgą.
Mifrt był łagodny i gwałtownie wybaczał krzywdy. Miał dużo czasu, aby stłamsić gniew, który prawdopodobnie odczuwał po uwięzieniu. Był najukochańszym z bogów, co zawsze obecnemu tutaj zazdrośnikowi przeszkadzało. Jednak teraz nie to było ważne, który z nich jest lepszy, ale to, który zaradniejszy.
– Pomóż im – przemówił miękko. – Próbowałem wszystkiego i jak widzisz, nie dałem rady temu, co ich niszczy.
– Nie mogę – przyznał Mifrt. – Ałtul już przesłał mi wizje ostatnich wydarzeń i zabronił pomagać komukolwiek. Pamiętam, kto tam leży i z bólem serca, mówię, nie. Obowiązują mnie odgórne zasady, a ten tam jest największym wrogiem rządzącego.
– Mifrt, proszę. Jedynie ty możesz przegnać klątwę, która ich pożera.
Nie takiej reakcji oczekiwał. Nie był przygotowany na odmowę. Ostatnia nadzieja pękła jak bańka. Mifrt oświadczył to stanowczym tonem i raczej zdania nie zmieni. Co teraz? Po jakie środki sięgnąć, aby trzy istnienia rozświetliły to wnętrze swoją boskością? Metrysa… już nigdy jej nie zobaczy. Nie miał okazji, aby jej wszystko przypomnieć i pójść krok dalej. Nie rozbudził mocy, która drzemie i czeka, aż będzie mogła rozpostrzeć skrzydła i pokazać coś nowego, odmiennego od tego, co znali.
– Proszę – spróbował raz jeszcze. – Uratuj bodaj tę kruchą istotę.
Mifrt zmierzył go wzrokiem i postanowił wybadać, jak daleko jest gotów się posunąć, aby odzyskać tych, na których mu ewidentnie zależało. Pomimo iż mógł zainterweniować w sprawie dziewki, chciał zobaczyć, jak postrach tych ziem się przed nim korzy.
– To, o co prosisz, to przepustka ku śmierci – zaczął łagodnie. – Mógłbym wzlecieć ponad kanony, jednak ten akt będzie wymagał zapłaty. Muszę mieć coś, czym udobrucham brata, a iż jest wybredny i rzadko kiedy okazuje zadowolenie, sam rozumiesz.
Woj zaczął zachodzić w głowę. Przywołał na źrenice wszystkie cudeńka, które miał schowane pod ziemią, jednak żadne z nich nie było na tyle okazałe, aby rozświetlić spojrzenie Ałtula.
– Wiem! – krzyknął, a na usta wpełzł szeroki uśmiech.
– Mów.
Mifrt stał do niego plecami i smutnym wzrokiem patrzył na Wuterna oraz osoby mu towarzyszące. Próbował nawiązać połączenie, jednak bóg nie był w stanie odblokować czakr. Gasł w oczach. Kobiety były nieprzytomne.
– Kieł Stimba – echo poniosło słowa w każdy zakamarek groty.
– Nierealne. Myśl dalej.
– Realne, tylko musisz uzdrowić moją żonę.
– Żonę? – Zdziwienie było przeogromne.
Bóg nie zdołał jeszcze dotknąć nikogo z leżących, więc nie znał ich poczynań od momentu uwięzienia.
– Tak. Patrzysz na nią. Dokonam przemiany i zdobędziemy niezdobyte. Damy radę.
– Kobiety i tak planowałem odratować. – Nie wytrzymał i uniósł kąciki ust. – Nie są niczemu winne, iż pochodzą od tego czy owego. Ałtul prawdopodobnie na mnie siądzie, iż ingerowałem w sprawie Aquny, ale nie będzie to gniew, z którym bym sobie nie poradził. Co do Wuterna, to inna sprawa. jeżeli zdobędziesz kieł, prawdopodobnie uzyskam zgodę na uzdrowienie. Ałtul nie odmówi takiego daru, zwłaszcza iż za jego pośrednictwem, będzie niezwyciężony i gwałtownie zapomni o starych waśniach. Utemperuje buntowników i przez cały czas będzie panem wszystkiego. Jego reguły – jego świat.
Najstarszy parę razy podejmował wyzwanie, raz choćby osobiście, ale nie zdołał zdobyć artefaktu, o którym wszyscy marzyli. Był jego obsesją i czymś, czego nie mógł mieć.
– Działaj. Na co czekasz? – Werkmun nie radził sobie z napięciem, które coraz bardziej go przytłaczało.
– Tutaj nie mogę – oświadczył bóg. – Zawezwę Astery, niech ich przeniosą na czerwoną chmurę, a ty dołącz do reszty, bo chyba mają kłopoty.
– Podołają – burknął i zawiesił spojrzenie na żonie; miała zamknięte oczy.
Od środka był pokruszony i ledwie żywy, od zewnątrz silny i gotowy na wszystko. Najbardziej pragnął odzyskać ukochaną i jeżeli będzie trzeba, poświęci innych. Nigdy nie miał z tym problemów.
– Wątpię. Do pustelni wchodzą właśnie Wermy i ludzie Ałtula. jeżeli myślisz, iż strachliwy bóg, śmiertelnik i nieporadny Junig dadzą sobie radę, to gratuluję zimnej krwi. Czekaj… są inni.
– Co?
– Demof i ktoś jeszcze siedzą na skałach i obserwują.
– On tutaj? Po co?
– Czy to ważne. Najistotniejsze jest to, iż chyba gracie w jednej drużynie, bo stanęli do walki. Tak przy okazji, Wutern uwolnił demona od klątwy, więc może to jest powód jego zaangażowania.
– Byłem przekonany, iż pójdzie za Ałtulem. Dobra… działaj, a ja przypilnuję wejścia.
Skierował kroki w ich kierunku, kiedy ku wielkiemu zaskoczeniu stanęły otworem. Wstrzymał oddech. Powiało chłodem. Podmuchy wiatru przybrały na sile. W oddali było słychać szelest skrzydeł. Sachmet wleciała do pomieszczenia i robiąc zwrot w powietrzu, zamknęła drzwi.
Werkmun przypuścił atak i powalił latającą istotę.
– Wracaj, skąd przybyłaś! – ryknął i cisnął nią o ścianę. – Nie dostaniesz ich!
– Przyleciałam cię wspomóc – wycharczała, wstała, ale nie podeszła. – Wszędzie pełno ludzi Ałtula i tylko patrzeć, kiedy dopadną Juniga, a pod naciskiem, zezwoli najstarszemu przekroczyć bramę Pustelni. Posłańcy i moi synowie odpierają atak od wschodu, a twoi znajomi i moi bracia od zachodu. Niestety, najstarszy przysłał potwory, które mrożą oddechem. Ściany padają, a pułap trzeszczy w szwach. Dostęp do trzeciej z bram niemożliwy. Runęła środkowa część korytarza. Wszyscy, którzy tam są, mają odciętą drogę ucieczki. Więc zmień nastawienie i ruszajmy. Na korytarzu jest ukryte przejście, którym dotrzemy do reszty.
– Ale…
– Spróbuję przekazać bratu to, o czym rozmawialiśmy, może cofnie ludzi. Zaczekajcie.
Mifrt zamknął oczy i zaczął przesyłać informacje. Przewracał gałkami, co można było dostrzec pod drgającymi powiekami. Zaciskał pięści i napinał mięśnie. prawdopodobnie rozmowa nie należała do przyjemnych. Wszyscy wiedzieli, iż bracia byli ze sobą na bakier.
– Chce Wuterna.
– Nie wyrażam zgody – oznajmił woj.
– Decyzja nie należy do ciebie. – Pochwycił dłoń przyszywanego brata. – Odda go całego i zdrowego, kiedy kieł spocznie na jego dłoni. Za chwilę udowodni, iż nie rzuca słów na wiatr.
Wrota stanęły otworem. Sachmet rozpostarła skrzydła, wzleciała i wykrzyknęła:
– Semerni, wznieś osłonę i wypuść palące pale!
Wszystko wokół zaczęło falować. Temperatura wzrosła.
– Nie wywlekaj mieszkańców magmowego królestwa! Ałtul nagrodzi, nie ukarze – poinformował Mifrt.
Odwołała stwora. Drżenie pod stopami ustało. Para, która zaczęła gęstnieć tuż przy powierzchni, wyparowała.
– Patrzcie – dodał, a twarze zgromadzonych podążyły za jego palcem.
Wutern zniknął, za to niewiasty wisiały nad kamieniem i przyjmowały pomarańczowe wici, które wpełzały do wnętrza przez rozchylone wargi.
– Wutern miał zginąć – Ałtul zaczął przemawiać ustami brata. – Długo czekałem na jego upadek, lecz, skoro ty, Werkmunie, zobowiązałeś się dostarczyć Kieł Stimba, przerwę atak i poczekam na dalszy rozwój wydarzeń. Właśnie wycofuję potwory i ludzi z Pustelni. Śmiertelnik poległ i nie zostanie przywrócony do życia. Demof i Sachmet mają powrócić do Merlogni, a ich brat opuścić planetę. Wilki odzyskały wolność, a ten, który podniósł rękę na brata, zostanie ukarany. Za chwilę odbuduję zniszczenia. jeżeli nie dostarczysz artefaktu przed wymarszem wampirów na łowy, wszyscy tutaj przebywający zginą. Korytarze już odzyskały dawny blask. Walczący są w drodze. Strażniczka nie wywiązuje się z obowiązków, co zaczyna mnie irytować. Zmobilizuj żonę do działania, bo znów nastawię Mroczną Trójcę przeciwko sobie. Niezgodne osobniki mają zniknąć, a ich miejsce zająć inni, odporni na moje manipulacje. Ma wytypować godnych, ukierunkować ich umysły i zacząć w końcu korzystać z dobrodziejstw Łapacza. Chyba nie muszę wspominać, o konsekwencjach zaniechania. Populacja przekroczyła dopuszczalne progi. Moja cierpliwość wisi na cienkim włosku, który w każdej chwili może zostać przerwany.
Mifrt potrzepał głową i podążył wzrokiem w stronę kobiet – na powrót był sobą. Czerń znikała, a spod niej zaczęła prześwitywać jasna cera. Włosy odzyskały koloryt, ubrania były czyste, kończyny dawały oznaki życia, a po chudych ciałach nie było śladu. Opadały na czerwony materiał, który wziął się znikąd i okrył zimny kamień. Klatki piersiowe pracowały, oczy chłonęły widoki, a oddechy nie świstały, były ciche i spokojne.
– Acha.
Mifrt wziął zamach i przejechał pięścią po policzku Werkmuna – wzniósł okrzyk bólu. Sygnet, który widniał na środkowym palcu, zebrał żniwo. Głęboka, czerwona pręga zaczęła krwawić. Woj przejechał po niej palcem i oblizał. Zacisnął usta i posłał mężczyźnie ostre spojrzenie. Nie oddał, wiedział, iż zasłużył.
– Nie zniknie. Za każdym razem, kiedy na siebie spojrzysz, pomyślisz o mnie. Powinienem ci zabrać moce i pozbawić nieśmiertelności, jednak bacząc na obecną sytuację, zaniecham. Co cię podkusiło, aby mnie więzić?
– Zazdrość, nic więcej.
– Zaszły w tobie ogromne zmiany. Przeczytałem cię i jestem pod wrażeniem. Jak ty teraz podołasz zadaniom, skoro serce skruszało i jest wrażliwe na cierpienie?
– Jedynie pod tą postacią. Tamta nie uległa zmianie.
Werkmun nie miał ochoty na kontynuację rozmowy. Na szczęście do pomieszczenia wszedł Rewint, a za nim reszta w nienaruszonym stanie.
– Znikam, a wy zacznijcie opracowywać plan działania. Macie nad czym główkować. Dotrzeć do Kła Stimba to nie lada wyzwanie. Powodzenia. – Mifrt rozpostarł skrzydła i wyleciał, czując na sobie spojrzenia zgromadzonych.
Werkmun podszedł do Metrysy, która właśnie usiadła i uściskał drobną dłoń. Czekało go trudne wyznanie i nie za bardzo wiedział, jak oznajmić jej o śmierci Midyna.
– Ałtul postawił warunki – zaczął z innej beczki, jednak gwałtownie został przystopowany.
– Wiemy – wtrącił Demof. – Słyszeliśmy wszystko, co miał do powiedzenia. Dotąd nie jestem w stanie położyć sierści na plecach. Byłem jedną nogą w domu. Mogłem przewidzieć, iż za łatwo to wszystko przebiega. On nas stąd nie wypuści.
– Febo – głos Sachmet drżał; chwilkę później tuliła dawno niewidzianego brata, a pozostali witali Aqunę i dokuczali Werkmunowi. Troska, aż od niego biła i nie dało się tego przysłonić krzywymi minami i bojową postawą.
On sam jednak był przygaszony. Metrysa przez cały czas była w stosunku do niego oziębła, chociaż wykazała chwilowe zainteresowanie szramą, która już nie krwawiła. Zaczęła wypytywać o nieobecnego przyjaciela i nie wiadomo dlaczego, unikać rodzicielki. Woj postanowił pokazać jej wszystko, co ukrywał, czego doznał i odkrył. Czy tego chciała, czy nie, przywarł do jej ust swoimi? Nie został odepchnięty ani spoliczkowany, więc… Jedyne, co ukrył to śmierć Midyna i w jaki sposób przebiegnie proces odblokowania śpiących w niej mocy. Sam nie był w stanie sobie tego zwizualizować. Był porywczy i brutalny. Po prostu nie wiedział, czy potrafi dokonać tego bez chamstwa. choćby przy pocałunku pociągał ukochaną za włosy albo był tak nachalny, iż miała problemy z zaczerpnięciem tchu.
Kiedy oderwał się od soczystych ust, nie zdołał niczego wyczytać z oczu, które natrętnie na niego patrzyły. Była zadowolona, czy rozczarowana? Znów pozostanie w nieświadomości, bo ukochana nie słynęła z wylewności.
Czy ona zdawała sobie sprawę, jak samą obecnością robiła z niego potulnego szczeniaczka? Czy miała świadomość, ile by dał, aby zaczęła na niego patrzeć jak kiedyś?
Gospodarz zaprosił wszystkich do sali jadalnej i ugościł przy wielkim stole zastawionym jadłem i napitkiem. Nastała burza mózgów i jak można przewidzieć, narada do najcichszych należeć nie będzie.

***

Wampirzyca i demonica mogły w końcu ruszyć dalej. Gromy, które do niedawna rozświetlały niebo, odeszły. Po raz pierwszy widziały Ałtula w takim stanie. Wisiał na nieboskłonie i wyładowywał złość na powierzchni, a jego ludzie jak mrówki, napierali na skały i szukali wejść. Myślały, iż gniew sięgnie również je, bo przecież nie uciekła jego uwadze ich obecność pośród drzew.
Atak na Pustelnię był zaskoczeniem i odpowiedzią, co czeka wszystkich, którzy staną po niewłaściwej stronie. Kirlu postanowiła wymazać z pamięci to, o czym rozmawiała z Quintem. W umyśle nie mogła pozostać choćby śladowa wzmianka o Wuternie i poparciu jego osoby. Niestety, nie zdążyła.
Ałtul wyrósł jak spod ziemi i obezwładnił ofiarę, nakładając na ciało czerwone pręgi, które gwałtownie dopasowały kształt do sylwetki. Kolana drugiej z kobiet poszły na boki, ledwo stała.
– Uciekaj – doleciało do niej. – Przemyśl, po której ze stron staniesz, a z tobą mi trochę zejdzie.
Kiedy bóg przekręcił głowę, po Durmi pozostał jedynie zapach i odgłos gałęzi powracających na miejsce.
– No proszę. Kogo my tutaj mamy? Czyżby wampiry również planowały wyłam?
Kirlu uchyliła usta z zamiarem odpowiedzenia, ale pręga wpełzła do buzi i zablokowała głos. Bóg zatopił oczy w jej spłoszonym spojrzeniu i pochwycił za dłoń, splatając palce. Mimika twarzy podczas odczytu gwałtownie przechodziła z zadowolenia w gniew i na odwrót.
– Nie wierzę – syknął i wyszarpnął dłoń. – Wiesz… tak sobie myślę, iż lepiej było, gdy spałaś. Od kiedy w tobie tak wygórowane ambicje? Niezły plan obmyśliłaś, a jeszcze umiejętniej manipulowałaś otoczeniem. Dobrze, iż wpadłaś w moje ręce, bo jeszcze chwila i sprowadziłabyś obecnego króla na ścieżkę wojny. On nie z takich. Jest przeciwieństwem ojca i dobrze wykonuje narzucone przeze mnie obowiązki. Zresztą, na Akillę również złego słowa powiedzieć nie mogę, jeżeli chodzi o łowy. Poza Werkmunem jako jedyni dbacie o ład i porządek na Plentrze.
Kirlu poruszała głową na boki. Próbowała uwolnić ciało z zacisku, który już zaczął ciąć skórę. Spojrzenie miała rozbiegane i myślała jedynie o tym, aby stojący przed nią nie skrócił jej o głowę. Tak, chciała ośmieszyć króla i zająć jego miejsce. Nigdy nie planowała poprzeć Wuterna – tego też nie. Wampiry, pomimo to, iż zamieszkiwały tę planetę, stanowiły odrębną jednostkę.
– Najbardziej zezłościł mnie fakt, iż notorycznie zaglądasz do katakumb i pijesz krew brata. Ona nie zwiększy objętości, a w pucharku widać dno. On też miał już nigdy nie powstać, prawda?
Nie wykonała żadnego gestu, aby to potwierdzić. Nie musiała, wiedział.
Uderzył wampirzycę w twarz i powtórzył czynność dwukrotnie. Łzy pociekły po polikach. Małym palcem zrobił w powietrzu kółeczko – pręgi zaczęły znikać pod skórą. Kirlu krzyczała wewnętrznie i energicznie potrząsała głową. Bóg ryknął śmiechem i przyłożył dłoń do rany w okolicy obojczyka. Palce nasiąkły czerwienią. Z ironicznym uśmiechem na ustach wysysał z niej krew. Była bezsilna i już wiedziała, która jej część opuszcza ciało.
Cofnął rękę, głowa wampirzycy opadła. Pręgi cięły mięśnie i mięso. Niektóre już zahaczały o kości. Przyłożył dłoń do szyi kobiety i starł opuszką parę kropel zwisających z rozcięcia, westchnęła, po czym jej ciało stanęło w płomieniach. Pozbawił ją wilczej krwi. Na powrót była jedynie krwiopijcą, który w okropnych męczarniach, schodził z tego świata. Zwęglenie nastąpiło gwałtownie miotające się ciało, zesztywniało. Ałtul wyrzucił rękę w bok i strącił głowę z szyi. Opadła na piach, a ciało legło obok.
– Qwed der’oi bet! – wykrzyknął podnieconym głosem.
Uwielbiał mieć władzę nad wszystkimi i wszystkim. Kiedy tylko słyszał, iż ktoś choćby pomyślał o Wuternie, dostawał szału. Nie wybaczył mu związku z Aquną, a teraz doszła do tego rządza władzy. Prędzej zetrze tę planetę w pył, niż na to pozwoli. Nie po to tworzył świat pod siebie i wyszukiwał odpowiednie osobniki, aby teraz ktoś inny nimi zarządzał.
Bezchmurne niebo pokryły ciemne chmury, a wśród nich szalał wir, popychany ku niemu porywistymi podmuchami wiatru. Kiedy dotknął ziemi, oplótł ciało nieżywej i wzniósł w powietrze. Na pewnej wysokości zniknął, a chmury wraz z nim, Na powrót widniało ciemnopomarańczowe słońce z jasnym sierpikiem.
– Takich jak ty, jest tutaj jeszcze paru. Czas posprzątać śmieci.
Rozpostarł skrzydła i z prędkością błyskawicy ruszył w kierunku nieboskłonu, na złotą chmurę, aby zebrać myśli. Jedno zagadnienie nie dawało mu spokoju. Jakie posłannictwo ma ruda dziewka, owoc miłości jego najgorszych wrogów? Obserwował ją od jakiegoś czasu i wiedział, iż coś nadciąga. Pytanie, co i z którego z wymiarów?
Nieustannie przeszukiwał wszechświat i nie natrafił na takich jak ona i jej ojciec. Wymarli albo egzystowali pod przykryciem, co oznaczało jedynie komplikacje i walkę z czymś, o czym nie miał bladego pojęcia. Próbował zgładzić płomiennowłosą, jednak była nie do zdarcia. Coś ją chroniło. Co?
Wleciał w mglisty obłoczek i zniknął.
Idź do oryginalnego materiału