Strażniczka nieumarłych / 22 / Shadow

publixo.com 3 miesięcy temu

– Junig i jego wymysły – syknął Werkmun.
Był wściekły. Tyle czasu musieli tkwić w wąskim przejściu, na mrozie i czekać, aż strażnik podziemi raczy wyrazić zgodę, aby przekroczyli pierwszą z bram. Zawiesił wzrok na ukochanej i poszukiwał jej pięknych oczu – nadaremne. Próbował zrozumieć, dlaczego po paru pokonanych stopniach zaczęła go unikać, chociaż niczego złego nie zrobił. Całą przeprawę kroczyła blisko Midyna, a kiedy próbował do niej podejść, zagadnąć, napotykał jedynie lodowate spojrzenie. W końcu odpuścił, jednak kiedy dygotała z zimna i zacierała ręce, pragnął ją przytulić i ogrzać – nie zezwoliła na to i uparcie marzła. Brat oczywiście skorzystał z okazji i wyśmiał go, cedząc: „Naprawdę jesteś bezduszny. Nie potrafisz ogrzać żony, czy magazynujesz energię na panienki z oberży”?
Doszło do szczepienia dwóch negatywnie nastawionych do siebie braci, jednak gwałtownie zostali sprowadzeni na ziemię. Metrysa podniosła larum i stanęła pomiędzy kogutami. Upadek z wysokości choćby dla boga byłby bolesny. Miała dość ich ciągłych utarczek, które prowadziły jedynie do tego, iż pogłębiali jar, jaki pomiędzy nimi istniał. Na domiar złego do Werkmuna przybyli jego ludzie, czego kompletnie nie pojmował. Mieli pustoszyć wioski, a nie służyć jako przedłużenie ogona. Odpowiednio ich ustawił i oczywiście odprawił, zionąć jadem.
– Nie narzekaj – dogryzł mu Rewint. – Lepiej pomyślmy, jak otworzyć te wrota.
Czekało ich nie lada zadanie. Grube, kamienne drzwi, na których w centrum widniał napis: „Awermuj hur eduder”, oznaczający: „Moce umierają, oddech spowalnia”, już zwiastowały komplikacje. Pierwsza zagadka – nikt nie znał odpowiedzi.
Kluczyli pomiędzy umarłymi. Metrysa wymyśliła, iż zapis odnosi się do zwierzęcia, któremu poderżnięto gardło. Wyśmiali ją i postanowili nie słuchać dalszych podpowiedzi.
Sposępniała i klapnęła na płaskim kamieniu, skupiając wzrok na czerwonym piasku, po którym pełzały długie, czarne patyczki. Poruszyła stopą – odpełzły i skryły ciałka za kamieniami. Kiedy noga utkwiła w bezruchu, na powrót zaczęły podpełzać, jakby zamiarowały na nią wejść.
Po raz kolejny poczuła, iż traci grunt pod nogami. Bardzo gwałtownie przechodziła ze stanu racji, w stan zwątpienia. Liczyła na wsparcie Midyna, ale przyjaciel był tak zafascynowany jej mężem, iż kompletnie nie zwracał na nią uwagi. Rewint również próbował udowodnić, iż nie powinna przeszkadzać w burzy mózgów i zachować swoje spostrzeżenia dla siebie.
Czy wszyscy mężczyźni są tacy, pomyślała?
Była sama, odcięta od sensu wyprawy. Pragnęła wybiec i ochłodzić wzburzenie w śniegu. Pewnie by tego nie zauważyli. Przez całą drogę na szczyt była popędzana. Werkmun próbował być miły, ale jakoś nie miała ochoty na jego towarzystwo. Nie tak to sobie wyobrażała. Chciała zniknąć, ale sumienie jej na to nie pozwalało. Przybyła po” Łapacz” i nie zamierzała rezygnować… nie da im tej satysfakcji.
– Kobieto, choćby nie próbuj – burknął Rewint, zauważając, iż chce coś oznajmić.
– Nie zabronisz mi mówić. Jestem równa tobie i nieważne, co sobie teraz myślisz. Skoro uważasz, iż jesteś ode mnie lepszy, to proszę, podaj odpowiedź.
Zapanowała cisza. Mężczyźni wybałuszyli oczy i obserwowali, jak młody bóg szuka słów, aby wyjść z tego z twarzą. Wiadomo było, iż niczego sensownego nie wymyśli. Nie znał rozwiązania.
Wzruszył ramionami – skapitulował. Oblizał wargę i przeciągnął dłońmi po zmęczonej twarzy.
– Nigdy nie znajdziemy rozwiązania. Cały czas ze sobą walczycie. Nie trzeba słyszeć słów, wystarczy na was spojrzeć. Chłodne, zawistne spojrzenia na każdym kroku. Możecie mi wytłumaczyć, po co? Jesteśmy tutaj w jednej sprawie, a wy rozdzielacie cel wizyty pomiędzy wasze waśnie. Mam dość i albo zaczniecie współpracować…
Urwała. Patrzyli na nią z takim wyrzutem, iż jedyne, co jej pozostało, to przemilczeć resztę wypowiedzi.
– Proszę bardzo, droga wolna – prychnął Rewint i wsparł plecy o ścianę.
Wiedział, iż dziewczyna ma rację, ale nic nie mógł na to poradzić. Kiedy patrzył na brata, czuł gniew i nie potrafił opanować słów, które rosły w gardle. Miał mu za złe, iż po raz kolejny go wyprzedził i zgarnął trofeum – kolejną kobietę, do której zaczął coś czuć.
– Dziękuję. – Rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i ugryzła owalny owoc, który wcześniej wyjęła z płóciennego worka zwisającego u pasa.
Była z siebie dumna. Fakt, kim jest, dodawał pewności siebie, o co tak mocno wewnętrznie zabiegała. Jeszcze niedawno, nie odważyłaby się unieść głosu. Teraz robiła to z przyjemnością i bawił ją widok mężczyzn, którzy na pierwszy rzut oka reprezentowali twardość i zawziętość, a tak naprawdę miękli, kiedy otwierała usta.
Nie zdawała sobie sprawy, iż nie jej siła przebicia była tego powodem, ale ona sama. Nie przyjęła do wiadomości wyznania Werkmuna, bo jego zachowanie względem jej osoby temu przeczyło. Był gburowaty i kiedy trzymał ją za rękę, wzdrygało nim. Pomyślała, iż robi to z grzeczności, a tak naprawdę, wywołuje w nim odrazę. Jakże mylne spostrzeżenia wyciągnęła z jednego odruchu. Odtrąciła go, przez brak doświadczenia i niską samoocenę.
Wszyscy, których znała, zawsze powtarzali, iż jest piękna. Ona zaś, kiedy widziała swoje odbicie w tafli wody, dochodziła do przeciwnych wniosków: blada, chuda i te nietypowe włosy. Były ohydne. Nieraz miała ochotę chwycić za nóż i je ściąć, jednak strach przed ojcem hamował zapędy.
– Masz jakiś pomysł? – zagadnął Midyn, patrząc jej prosto w oczy.
W końcu sobie o mnie przypomniał, pomyślała i stanęła bliżej wrót.
– Nie wiem. Może ma to jakiś związek z duszą – zasugerowała i omiotła towarzyszy wzrokiem; cisza.
– Możesz mieć rację – zabrał głos Werkmun i stanął obok. – Kiedy pożeram, ciało opada… traci energię, a dusza… dusza…
– Nie oddycha – wtrąciła i przyłożyła dłoń do napisu. – Wewnątrz ciała nie potrzebuje powietrza. Przywiera do nowego właściciela i funkcjonuje według nakazów, jakie dyktuje prawowity mieszkaniec całości. Wniosek z tego jest taki, iż nowy nabytek usypia dotychczasowe trwanie i przechodzi na słabsze obroty. Bierze wszystko, do czego zostaje dopuszczony.
– Półsen – przyznał Rewint.
Po zamknięciu ust i posłaniu dziewce zdumionego spojrzenia pułap nad ich głowami zaczął trzeszczeć. Pył spadał na włosy i odzienia. Byli poddenerwowani, bo to zjawisko miało mało wspólnego z drzwiami, które ani drgnęły.
– Błędna odpowiedź – stwierdził Midyn i czmychnął za plecy Werkmuna. – Nie chcę siać paniki, ale to coś nad nami zjeżdża w dół.
– Pułapka – oznajmił dobitnie Rewint.
– Co teraz? – głos dziewczyny był słabo słyszalny.
Panicznie bała się ciasnych przestrzeni, zwłaszcza piwnic. Spędziła w jednej sporą część życia i przez szpary w deskach oglądała, jak rodzice zasiadali do stołu, przyjmowali gości i gawędzili przy antałku okowity. Przeróżne robactwo poznawało jej ciało, a ona nie mogła ich z siebie zwalić – nie wszędzie sięgała. Matka była przeciwna takim metodom wychowawczym, ale po pierwszym zaoponowaniu i skarceniu przez męża, odpuściła.
– Muszę stąd wyjść – zaczęła panikować i ruszyła w stronę wyjścia.
Zostało zamknięte. Grube drewniane pale spadły i wbiły zaostrzone końce w piach.
– Nie chcę. – Zaczęła drżeć. Padła na kolana, następnie na plecy i zakryła twarz dłońmi. – Midyn!
– Zróbcie coś! Rzućcie jakieś zaklęcie! – poprosił błagalnie chłopak.
– W murach Pustelni nasza magia nie działa – rzucił Rewint.
Midyn machnął rękoma i ruszył z pomocą. Werkmun pochwycił go za tunikę i szarpnął. Lodowate spojrzenie miało jasny przekaz. Chłopak zaniechał, chociaż wiedział, iż dziewka go potrzebuje. Nie zdawał sobie sprawy, iż tamten zna ją lepiej.
Chwilę później trzymał roztrzęsioną Metrysę w ramionach i tulił do piersi. Nieraz to robił. Usypiał jej rodziców, a na nią rzucał czar i wyprowadzał z zamknięcia. Kiedy odzyskiwała spokój, wszystko powracało do stanu pierwotnego. Nie mógł jej tak po prostu zabrać od tych ludzi. Musiała tam zostać. Jej prawdziwy ojciec ustalił nakazy i kazał ich przestrzegać. Gdyby wiedział, ile razy się spodnich wyłamał, prawdopodobnie by go skrócił o głowę. Zresztą, prawdopodobnie wiedział.
– Jestem przy tobie, spokojnie – wyszeptał.
Wtuliła w niego chude ciało i po chwili przestała drżeć. Rozbiegany wytrzeszcz ustąpił, a oddech powrócił do normy.
Werkmun nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z okazji. Odsunął dziewkę od piersi, pochwycił za brodę i pocałował. Nie zaoponowała, co go ucieszyło, jednak z drugiej strony nie tego oczekiwał – zesztywniała. Postanowił skończyć z tajemnicami i zaczął przekazywać swoją opowieść, penetrując jej buzię coraz intensywniej.
„Zarys dzieciństwa. Zobaczyła, jak jej towarzyszył i wymierzał sprawiedliwość tym, co z niej szydzili”.
Zacisnęła pięści i zaczęła odwzajemniać pieszczotę. Obraz stał się ostrzejszy.
„Młodość, znów on u jej boku. Wspólne spacery, przesiadywanie nad brzegiem rzeki, pomoc w trudnych chwilach i co najważniejsze, wsparcie, którego potrzebowała najbardziej. Zrobił dla niej tak wiele: utemperował brutalnego ojca, pocieszał, kiedy sięgała dna po intensywnych treningach w zakonie, rozśmieszał i otwarcie deklarował swoje uczucia”.
– Teraz rozumiem, dlaczego cały czas byłeś w mojej głowie – wydukała pomiędzy pocałunkami. – Ja cię…
– Wiem. – Pogładził ją po czole i przydusił do torsu. – Na zawsze razem… pamiętasz?
– Tak.
– Pokażesz mi więcej?
– Oczywiście, ale nie teraz – oznajmił i powiódł wzrokiem po pomieszczeniu.
***

Pułap przestał opadać, za to szczęka Rewinta i Midyna niekoniecznie. Byli tak zaszokowani, iż przestali myśleć o zagrożeniu. Padła dobra odpowiedź, bo kiedy Werkmun zerknął przez ramię, dostrzegł otwarte wrota. Junig musiał pokazać swoją wyższość i ich trochę nastraszyć.
– Dobra robota – doleciało z ciemnego korytarza. – Pochodzenie robi swoje. Inny tok myślenia, a tak ją tłamsiliście.
Zarys sylwetki stawał się coraz wyraźniejszy. Szczupłe, wysokie ciało odziane w brązową pelerynę właśnie wkroczyło do groty. Gospodarz od razu skierował kroki w stronę dziewki i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Jako jedyny z rodzeństwa, przyszedł na świat pod ludzką postacią.
– Księżniczko. – Dygnął i stanął obok Werkmuna, który właśnie pomagał jej wstać. – Kapłanki miały rację. Zjawiskowa. Nic dziwnego, iż ojciec cię ukrywał. Twoje włosy lśnią i widać je z daleka.
– Nie mogłeś otworzyć wrót od razu, kiedy padła odpowiedź? – burknął Rewint z wyrzutem.
– Tak rzadko ktoś tutaj zagląda, iż należało przetestować, czy pułapki nie uległy zniszczeniu.
– Działają – dodał.
– Przyprowadziliście śmiertelnika.
Zawiesił brązowe oczy na Midynie – był pergaminowy. Podrapał palcami czarną brodę i położył dłoń na męskim, spiętym ramieniu.
– Jest z nią – rzucił Werkmun. – Przywołaj Posłańca. Wiesz, po co przybyliśmy, więc nie przedłużajmy.
– Miałem cichą nadzieję, iż podążycie dalej. Kieł Stimba czeka, a czas ucieka. Macie nóż na gardle, a zadowoli was Łapacz?
Ostre, męskie spojrzenia skrzyżowały bieg. Powietrze zgęstniało. Woj znał Juniga i wiedział, iż upłynie czasu, zanim artefakt spocznie w dłoni ukochanej. Widział, iż jest zdenerwowana, jednak nie zamiarował robić nic więcej. Osobiście musi stawić czoła temu, co gospodarz dla niej przygotował… no, chyba iż będzie to zagrażać jej życiu. W Pustelni nie ma nic za darmo.
Junig dotknął policzka niewiasty i spojrzał na Werkmuna spode łba. Pokiwał głową i obserwował, jak dziewka patrzy na męża wystraszonym wzrokiem.
Każdy nieznajomy sprawiał, iż zamierała. Nie lubiła tego stanu. Takim zachowaniem na pewno nie wywarła dobrego wrażenia. Spłoszona łania pośród drzew, a przed nią wilk próbujący odgadnąć, która część ciała będzie najsmaczniejsza, kiedy już polegnie.
– Nie dostaniesz tego, po co tutaj przybyłaś – oświadczył oschle. – Jesteś po słowie, a przez cały czas czysta.
– Co to ma wspólnego z Łapaczem? – zagadnął Werkmun.
– Wszystko – prychnął. – Możesz mi powiedzieć, na co czekasz? Kiedy w końcu zamierzasz oddać jej prawdziwe życie i moce? Magazynujesz to, co dał ci jej ojciec, zamiast przebudzić i zwrócić balast, który ci ciąży. Zbyt dużo przeciwstawnych umiejętności w jednym ciele może doprowadzić do zguby.
– Mam ją wziąć siłą?!
Zgromadzeni postawili oczy w słup. Najbardziej zdziwiony był Midyn. Nigdy by nie pomyślał, iż ten bezwzględny morderca, może mieć przed czymś opory. Zawsze brał, co chciał, a tutaj…
– Patrzcie, jaki delikatny – syknął Junig. – Co tobie za różnica. Słyniesz z rozwiązłości. Jeszcze nie słyszałem, abyś pytał którąś o zgodę.
Nie odpowiedział. Wszystko w nim bulgotało, doprowadzając do furii. Prawda, rzucona prosto w twarz, zabolała. Po raz pierwszy od dawna stanął na rozdrożu i nie wiedział, którą odnogę wybrać.
– Przyjdźcie, jak spełnisz swój małżeński obowiązek – zasugerował gospodarz.
Zrobił zwrot na pięcie i ruszył w stronę wrót. Każdy krok ku nim sprawiał, iż zawężały rozchył skrzydeł.
– Zaczekaj – poprosiła. – Muszę go mieć. jeżeli to, co powiedziałeś, jest jedynym wyjściem z sytuacji, wskaż nam jakieś lokum i daj czas do kolejnego wkroczenia słońca na najwyżej wysunięty wierzchołek gór.
Wiedziała, iż da radę. Wystarczy, aby przywołał resztę wymazanych wspomnień. Jako mężatka, nie okryje plemienia hańbą ani nie straci w oczach bogów.
– Oszalałaś – przemówił Rewint. – On nie jest dla ciebie. To zwierzę, które cię sponiewiera i…
– Zamknij się! – zagrzmiał woj. – Wiem, iż sam byś chciał to zrobić, ale niestety; należy do mnie. Jak jeszcze trochę pomarudzisz, na pewno osiągniesz to, o czym wspomniałeś, ale dla siebie. Od dłuższego czasu hamuję rękę, aby nie wywlec z ciebie duszy. Jesteś upierdliwy i nie masz pojęcia, co tak naprawdę we mnie wywołujesz. Twoje powtarzalne słowa: opój, bydlak, świnia… tak, jestem taki, ale nie dla wszystkich.
– Podaj chociaż jeden przykład – wycharczał Rewint.
Dziewka kierowana przeczuciem w ostatniej chwili zdążyła stanąć pomiędzy mężczyznami. Werkmun już rozpoczął proces przemiany i wystarczyłaby chwila, aby po bracie pozostało jedynie zimne, bezwładne ciało.
– Przestańcie. – Wyciągnęła ręce i oparła dłonie na wzburzonych torsach. – Rewint, masz rację, ale nie wiesz o nim tego, co wiem ja, więc proszę cię, skończcie tę bezsensowną dyskusję. Przecież wiesz, iż jest od ciebie silniejszy… Nic mi nie będzie.
Posłała mu promienny uśmiech. Zauważyła troskę w oku i zrozumiała, dlaczego tak zareagował.
Po pomieszczeniu rozszedł się odgłos klaskania. Junig wsparty o ścianę, bił brawo. Uśmiech nie opuszczał twarzy, a owacje nie słabły.
– Takim oto sposobem, wyciągnąłem z was to, co próbowaliście ukryć. Bardzo głęboko schowałeś uczucia, Rewincie. Świetnie opanowałeś blokowanie wglądu w głowę. Brawo.
– Jesteś nienormalny – fuknął. – Co tym zyskałeś?
– Satysfakcję, bo nie miałem na ciebie żadnego haka.
– Wiedziałem – oznajmił Werkmun. – Dlatego jej pomagałeś.
Rewint spiął ciało, zacisnął pięści i spiorunował brata wzrokiem. Miał ochotę go rozszarpać. Zawsze musiał z niego drwić. Nie umiał powstrzymać zapędu i pozostawić spostrzeżeń bez komentarza. To on był ojcem dziecka jego największej miłości i to przez niego go zostawiła. Jak na potwora przystało, nie wziął odpowiedzialności za swoje czyny i ślad po Semi zaginął. Pytał go o nią nieraz, ale bez odpowiedzi.
– Nie tylko – odpowiedział. – Chciałem spróbować szczęścia, ale ty jak zwykle musiałeś być pierwszy. Bawi cię ranienie innych? Ją też doprowadzisz do łez i porzucisz jak starą, porwaną onucę?
Werkmun poczerwieniał na twarzy. Nabrał powietrza i ruszył na brata z pięściami. Miał dość obelg i wywlekania starych brudów. Pierwszy zamach sprawił, iż cios zadany w lewy policzek, powalił brata na ziemię. Woj był w takim stanie, iż przestał nad sobą panować.
– Mam ciebie dość. Zdechnij w końcu i przestań się nad sobą użalać. Nigdy nie pomyślałeś, iż może ci czegoś brakuje? Zwalasz winę na innych, a nie szukasz jej w sobie – wyrzucił starszy z braci jednym tchem.
Metrysa pochwyciła go za dłonie i próbowała uspokoić wzburzenie, jednak nie reagował na nic. Uwolnił dłonie, ominął ją i podszedł bliżej pokonanego.
Rewint oblizał krew z wargi i wstał. Wyprowadził rękę, ale brat go umiejętnie zblokował, chwytając i wyginając do tyłu.
– Sami opowiadała, jak ją olewasz i skupiasz całą uwagę na liczeniu piorunów albo kropli deszczu. Potrzebowała mężczyzny, a nie mięczaka. Dałem jej to, czego ty nie umiałeś – dopowiedział.
– Zabiłeś ją!
– Nie, poprosiłem Ałtula, aby ją teleportował na inną planetę. Żyje, ma się dobrze, a dziecko… nie jest moje.
– Co? – Rewint rozdziawił usta.
– Dziewczynka miała czarne włosy i czerwoną cerę. Sami miała więcej mężczyzn, więc resztę dopowiedz sobie sam.
– Nie wierzę. – Klapnął na piachu.
– Gdybyś dał mi wytłumaczyć, a nie skakał do oczu, już dawno byśmy mieli to za sobą.
Metrysa przykucnęła przy załamanym mężczyźnie i zaczęła gładzić po głowie. Nie reagował, był nieobecny. Werkmun krzywym okiem obserwował zajście, jednak pozwolił ukochanej go wesprzeć, chociaż osobiście uważał, iż to strata czasu. Sam był sobie winien.
– Już dawno niczego takiego nie widziałem. Trzy serca pałające miłością go jednej niewiasty. Mógłbym z tego zrobić dobrą zagadkę. Który wygra? Dobre pytanie, ale niestety już prawdopodobnie znacie na nie odpowiedź – zadrwił Junig.
Spojrzał z politowaniem na młodszego z bogów. On zaś wraz z bratem zawiesili spojrzenia na speszonym Midynie. Nie wiedząc, co począć, chłopak chwycił za bukłak z wodą i zaczął pić. Nie miał zamiaru się tłumaczyć. Nie przed nimi. Spojrzenia ledwie wytrzymywał, a co dopiero nawał nieprzyjemnych pytań. Na szczęście odnalazł ukojenie w Metrysie – puściła mu oczko i posłała promienny uśmiech.
Wiedziała, pomyślał i przełknął nadmiar śliny.
– Nie musisz się poświęcać. – Gospodarz zwrócił twarz w stronę dziewki. – Łapacz jest ci przeznaczony, bez względu na to, czy jesteś: mężatką, panną, dziewicą, czy nie. choćby potwory mają swoje prawa, o dziwadłach, których na tej ziemi nie brakuje, nie wspomnę.
W tym momencie zrozumiała, iż zostali poddani próbie i zdali. Strażnikowi podziemi chodziło jedynie o to, aby jak najwięcej z nich wydobyć. Wziął wszystkich pod włos i osiągnął cel. Na światło dnia wyszły tajemnice, które prawdopodobnie nigdy nie opuściłyby ciepłych i bezpiecznych zakamarków mózgu. Jedynie od Midyna niczego nie wymagał, ale może to przez to, iż był dla niego bez wartości.
– Qersss mooii grt hutyn! – wykrzyknął gospodarz włości.
Do niewielkiej groty wfrunął Posłaniec i opadł obok Juniga. Kiedy wyprostował plecy, niemal nie haczył głową o pułap, który jeszcze nie powrócił na swoje miejsce. Był strasznie wysoki i źle mu z oczu patrzyło.
– Dlaczego przywołałeś Kosiarza? – spytał Werkmun i pochwycił ukochaną za dłoń. – Ma o niego zawalczyć?
Metrysa była mu wdzięczna za każdy gest i samą obecność.
– Pierwszy był za darmo, drugi wymaga zapłaty – fuknął Junig. – jeżeli chcecie ją wspierać i tutaj zostać, musicie wypić to.
Wyjął zza pazuchy flakonik z fioletowym płynem i zaczął nim wymachiwać. Jad z Amergi miał ich sparaliżować.
Zerkali na siebie i unosili brwi. Zostać i patrzeć, nie mając na nic wpływu, czy wyjść i trzymać kciuki?
Idź do oryginalnego materiału