Stracił miłość, ale znalazł rodzinę

twojacena.pl 1 tydzień temu

Witold od miesięcy nosił w sobie ciężką myśl – chciał odejść. Bez krzyków, bez tłuczonych talerzy, bez łez. Po prostu zniknąć, jakby wyszedł po chleb i nie wrócił.

Z Zofią żyli osiem lat. Bez dzieci, bez głośnych awantur, bez szaleństw. Ich życie było gładkie jak asfalt na głównej ulicy ich miasteczka. Każdego ranka powtarzał się ten sam schemat: kawa, tosty, jej schludne pismo w kalendarzu. Pewnego dnia Witold zdał sobie sprawę, iż nie potrafi odróżnić ubiegłego piątku od obecnego.

Zofia była idealną żoną. Zbyt idealną, aż zaczęło go to dusić. Dom lśnił czystością, obiad zawsze był gorący, a ona robiła wszystko, zanim on zdążył poprosić. Pewnego dnia pomyślał o herbacie, a w tej samej chwili Zofia weszła z parującą filiżanką.

— Jak to zgadujesz? — zapytał, ukrywając irytację.
— Po prostu cię znam — odparła cicho. — Bo cię kocham.

Witold skinął, ale w środku coś się ścisnęło. Nie przytulił jej, nie pocałował – tylko burknął „dzięki”, jak obcemu. Uczucia ulatywały niezauważalnie, zostawiając pustkę. Nie było gniewu, tylko obojętność, która przerażała bardziej niż kłótnie. Zofia zdawała się wszystko rozumieć. Rzadziej wchodziła do jego pokoju, mniej go dotykała, częściej szła spać sama.

Pewnego dnia zauważył, iż przestała na niego czekać przy drzwiach. Po prostu szła do sypialni, nie mówiąc ani słowa, jakby już go puściła.

Kinga wdarła się w jego życie jak wiosenny wiatr. Młoda stażystka w ich firmie budowlanej była całkowitym przeciwieństwem Zofii: żywiołowa, bezczelna, z iskrą w oczach i śmiechem, od którego chciało się żyć. Jej ruchy, głos, choćby sposób, w jaki niedbale rzucała długopis na biurko, przyciągały wzrok.

Witold zauważył ją od razu, ale trzymał dystans. Była zbyt młoda, zbyt jaskrawa. ale Kinga, jakby wyczuwając jego zainteresowanie, nie ustępowała. Czasem zatrzymywała się pod jego gabinetem, poprawiała włosy, zaczynała pozornie błahe rozmowy, w których kryła się iskra.

Zaczął o niej myśleć bez przerwy. Jej głos brzmiał mu w głowie, a sylwetka w oknach biura. Po raz pierwszy od lat poczuł się żywy. Wyrzuty sumienia go gryzły, ale machał ręką: „Nic się przecież nie dzieje”.

Aż stało się.

Późny wieczór, pusty biurowiec, winda. Zostali sami. Cisza. Nagle Kinga podeszła bliżej i pocałowała go – lekko, bez słów.
— Chciałam spróbować — szepnęła, wychodząc z uśmiechem.

Witold stał jak wryty, serce waliło mu jak nastolatkowi. Krew paliła żyły.

Ona nie robiła już kroków w jego stronę, ale jej spojrzenia, gesty, przypadkowe dotknięcia działały jak magnes. Grała subtelnie, nie narzucając się. A on zagłębiał się w tę grę, przestając słyszeć głos Zofii podczas kolacji.

Kinga wypełniła jego myśli. I choćby nie zauważył, gdy fantazje stały się zdradą.

Znaleźli się w motelu na skraju miasta. Deszcz dudnił w szyby, w powietrzu unosił się zapach jej perfum. Wszystko stało się szybko, jak w gorączce. Witold czuł się wolny, jakby zrzucił kajdany. Nie był mężem zdradzającym żonę – był człowiekiem, który odzyskał życie.

Wychodząc, Kinga poprawiła włosy i mrugnęła:
— Jesteśmy dorośli. Bez zobowiązań.

Skinął, ale w piersi już kiełkował niepokój.

W domu czekała na niego kolacja pod przykryciem. Zofia spała na kanapie, otulona kocem. Usiadł obok, popatrzył na nią. Otworzyła oczy. Milczeli, ale jej spojrzenie mówiło wszystko.

Chciał się tłumaczyć – „przepraszam”, „to nie przez ciebie”, „zagubiłem się” – ale słowa utknęły mu w gardle. Zofia nie pytała. Tylko odwróciła się do ściany.

Zdradził nie żonę – zdradził tę, która wciąż na niego czekała.

Następnego dnia znów pojechał do Kingi.

Witold wyjechał w delegację, odwlekając nieuniknioną rozmowę z Zofią. Kinga przyjechała za nim, jakby to było oczywiste. Spędzali wieczory w jego pokoju, zacierając granice przeszłości.

Czwartego dnia wracał sam. Lało. Gdy przechodził przez ulicę, zobaczył kobietę z wózkiem, która weszła na jezdnię. Zza zakrętu wypadł samochód. Witold zdążył odepchnąć ich na bok. Uderzenie przyjęła na siebie.

Był w śpiączce tydzień. Diagnoza brzmiała jak wyrok: uraz kręgosłupa, ryzyko paraliżu. Gdy się ocknął, zobaczył Zofię. Siedziała przy łóżku, trzymając go za rękę. Bez łez, bez słów – po prostu była.

Kinga przyszła piątego dnia. Stała w drzwiach, nie podchodząc.
— Jestem za młoda na to — powiedziała chłodno. — To nie moja droga.

Wyszła, nie oglądając się, jakby zamknęła książkę.

Witold zrozumiał: nigdy go nie znała. I nie chciała.

Zofia została. Rozmawiała z lekarzami, sprzątała, czasem drzemała na krześle przy jego łóżku. Jej dłoń w jego dłoni była jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu.

Po wyjściu ze szpitala życie runęło. Pracę stracił – „delikatnie” go zwolnili. Kingę spotkał w biurze z nowym dyrektorem. Minęła go, nie patrząc.

Leczenie, leki, rehabilitacja – wszystko spadło na barki Zofii, nauczycielki. Pewnego dnia zauważył, iż nie nosi już swojego pierścionka z szafirem.
— To tylko przedmiot — szepnęła. — Ty jesteś ważniejszy.

Wiosną zabrał ją do małej restauracji nad Wisłą. Skromnej, z żywą skrzypaczką i ciepłym światłem. Zofia uśmiechała się, jej oczy błyszczały ciepłem, które kiedyś ignorował.
— Co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał, gdy kawa wystygła.
— Oddałabym za ciebie życie — odpowiedziała. — Ale nie potrzebuję niczego. Po prostu żyj.

Wziął jej dłoń, po raz pierwszy od lat czując jej ciepło.

Tydzień później zadzwonił Władysław Nowak – biznesmen, którego żonę i córkę Witold uratował na przejściŚwiat zatrzymał się na moment, gdy zrozumiał, iż Zofia przez cały czas nosi w sercu tę samą ranę, którą on tak długo ignorował.

Idź do oryginalnego materiału