Żurawie-okręty płyną po niebie…
Jagoda obudziła się i przeciągnęła z rozkoszą. Potem zastanawiała się, jaki dziś dzień. Odwróciła głowę, by spojrzeć na zegar. Jej wzrok natknął się na obłok białej sukni wiszącej na drzwiach szafy. Zbyt długa, powiesiła ją na wierzchu, by się nie pogniotła. Wspomnienia spadły na nią lawiną, przygniatając tak, iż zabrakło powietrza.
Gdy przymierzała sukienkę w sklepie, przez chwilę wydawało się, iż postępuje słusznie. Kacpra nie ma. A Filip jest na miejscu – żywy, troskliwy, przystojny i z głową na karku. Nic już nie da się zmienić. Za kilka godzin włoży tę suknię i pojedzie w weselnym korowodzie do urzędu stanu cywilnego.
Jagodę aż wzdrygnęło na tę myśl. Odwróciła się od sukni – symbolu jej zdrady.
Wczoraj powiedziała to samo mamie. Blada, wyniszczona chemią i operacjami, matka patrzyła na córkę zapadniętymi oczami.
— Rozumiem, córeczko. Ale Kacpra nie ma.
— Zaginął, ale nie zginął! — odparła ostro Jagoda. — Może jest w niewoli? Wymieniają jeńców!
— Jagódko, a jaki wróci po niewoli? Oglądasz wiadomości? choćby jeżeli fizycznie będzie cały, to psychika… Po co ci to? Masz dopiero dwadzieścia cztery lata. Życie dopiero się zaczyna. I tak spotykaliście się krótko.
— Mamo, obiecałam go czekać. jeżeli wyjdę za mąż, zdradzę go. A jeżeli wróci? Jak spojrzę mu w oczy? — Jagoda już krzyczała, dławiąc się łzami.
— Cicho, nie krzycz. On też obiecał wrócić. Wojna. Łatwo obiecywać, trudniej dotrzymać. Naprawdę nie dałby znaku życia, gdyby żył? — Matka objęła córkę.
Jagoda oparła głowę na ramieniu matki i usłyszała, jak ciężko oddycha. W płucach chrzęściło jak zmięty papier.
„Mama ma rację. Filip tyle dla nas zrobił. Załatwił mamie miejsce w najlepszej klinice w Warszawie, dał pieniądze na leczenie. Dosłownie wyrwał ją z objęć śmierci. Wciąż przechodzi chemię. Jest nadzieja. A jeżeli znów zachoruje? Pieniędzy nie ma, jedyna szansa to Filip. Nie mogę odmówić… To przecież mama, marzy o wnukach… A ja myślę tylko o sobie…”
Jagoda otarła łzy.
— Wszystko będzie dobrze, mamo. Nie martw się.
Matka wzdychała, zerkała ukradkiem na Jagodę, raz po raz żegnając ją w myślach, sądząc, iż córka nie widzi.
— Nie bądź głupia. Trzeba go trzymać obiema rękami i nogami — strofowała Jagodę przyjaciółka Róża, nie kryjąc zawiści.
— No to trzymaj go sobie. Jestesz ładniejsza ode mnie. — Róża pokręciła głową i zakręciła palcem przy skroni. — Jestem mu winna, rozumiesz? — Jagoda mówiła gorączkowo. — I zawsze będę winna. To jak dobrowolne więzienie. On może robić, co chce, a ja choćby pisnąć nie śmiem. Bo j e s t e m z o b o w i ą z a n a — wyrecytowała sylabami. — To nie życie, tylko więzienie.
— Głupia jesteś. Pożyjesz trochę, nie przystosujesz się, rozwiedziecie się. Nic prostszego — poradziła lekko Róża.
Te słowa wszystko rozstrzygnęły. Ale im bliżej ślubu, tym ciężej robiło się Jagodzie na sercu. „Taa, wypuści mnie, jasne. Tyle kasy w nas włożył” — myślała z goryczą. — „I nie ucieknę. Dokąd? Mamy nie zostawię. To by ją zabiło. Dopiero zaczęła przybierać na wadze, je odrobinę więcej. Pułapka. Gdyby tylko napisał jedno słowo: »żyję«, odwołałabym ślub…”
Filip zapewniał, iż ją kocha, nie nalegał na bliskość, choć kilka razy Jagoda ledwo uniknęła jego niecierpliwości i namiętności. Wypasiona restauracja wynajęta, ważni goście zaproszeni. Będzie choćby zastępca prezydenta miasta. Nie chciała wystawiać Filipa na pośmiewisko jako porzuconego pana młodego. Nic złego od niego nie widziała, mamie pomógł…
Do pokoju zajrzała matka.
— Jeszcze nie wstałaś? Za dziesięć minut przyjdą robić fryzurę i makijaż. Wstawaj i pod prysznic. Śniadanie na stole.
Jagoda zerwała się z łóżka i poszła do łazienki. Pytanie „co robić?” pozostało bez odpowiedzi, zawisło w powietrzu jak lekki przeciąg.
Umyła się szybko, z mokrymi włosami usiadła do stołu. Żeby nie urazić mamy, przełknęła łyk kawy i ugryzła kanapkę. Kawałek utknął jej w gardle.
— Wystarczy, mamo, nie mogę. Niedobrze mi. — Odstawiła kubek.
— Ja przed ślubem z twoim ojcem też nie jadłam, stresowałam się. A potem wypiłam szampana i myślałam, iż się ośmieszę przed wszystkimi. — Mama parsknęła śmiechem i skrzywiła się z bólu.
— Co? — Jagoda drgnęła.
— Szwy ciągną.
W tej chwili zadzwoniono do drzwi.
— Otworzę — mama poszła do przedpokoju, a serce Jagody zabiło jak schwytany ptak.
Zaczęła się krzątanina z fryzurą i makijażem. Jagodę nie obchodziło, jak będzie wyglądać. Kiedy w końcu spojrzała w lustro, aż sapnęła. Patrzyła na nią gwiazda Hollywood — Zofia Zającówna.
Od razu uprzedziła, iż żadnych koczów ani wież na głowie, iż ma wyglądać naturalnie. I nie pomyliła się. Mama przycisnęła ręce do piersi, w oczach zabłysły łzy.
Fryzjerka wyszła, a Róża pomagała włożyć suknię.
— Za wcześnie — opierała się Jagoda.
— Wcale nie. W razie czego trzeba ją będzie dopasować. Mama mówiła, iż w ogóle nie jesz.
— Ty też zaczynasz — westchnęła Jagoda.
Znów zadzwoniono.
— Mama otworzy? — spytała Róża, sznurując z tyłu suknię.
Jagoda wzruszyła ramionami.
— Nie ruszaj się! — Róża podniosła na nią głos.
Dzwonek powtórzył się i Róża ruszyła otworzyć, zostawiając Jagodę z odsłoniętymi plecami. Jagoda nasłuchiwała. Usłyszała za drzwiami szarpaninę i głos Róży:
— Nie wolno, to zła wróżba.
— Specjalnie przyjechałem wcześniej,Jagoda w ostatniej chwili złapała taksówkę na dworzec, gdzie czekał na nią Kacper – cały i zdrowy, który właśnie wrócił z wymiany jeńców, a w kieszeni miał pierścionek zaręczynowy kupiony jeszcze przed wyjazdem na front.