Starsza pani z zawiniątkiem w dłoniach szykowała się na samotność… ale czekało ją nie zdradzenie, a szczęście.
Życie potrafi uderzyć boleśnie w każdym wieku. Zwłaszcza na starość. Gdzieś po drodze zostajesz sam—po tym, jak dałeś z siebie wszystko. Bezradny. Zależny od innych. Niepotrzebny. Ale gorsza od samotności jest tylko świadomość, iż cię zawiedli—ci, dla których żyłaś. I Barbara Nowak była pewna: jej czas nadszedł.
Tego dnia siedziała w swoim pokoju, nasłuchując, jak za ścianą w kuchni krząta się synowa Krystyna, i wracała myślami do przeszłości. Do syna Marka, którego od trzech lat już nie było. Do wnuka, który wyjechał do pracy do Gdańska i rzadko dzwonił. Do siebie—starej, nieporadnej, zawsze nie w porę. Czuła się ciężarem. Dlatego nie zdziwiła się, gdy do pokoju weszła Krystyna z zimną twarzą i twardym głosem:
—Barbara, proszę się spakować. Zabiorę panią w jedno miejsce. Myślę, iż tam będzie lepiej.
Jakby prąd przez nią przebiegł. Serce ściśnięte, palce wczepione w poręcze fotela.
—Gdzie? — wychrypiała.
—Zaraz się pani przekona — odparła Krystyna, unikając jej wzroku.
Te słowa tylko potwierdziły najgorsze. Barbara wiedziała, jak to bywa. Najpierw cierpliwie znoszą, potem irytują się, a na koniec—cicho, bez awantur—wywożą. Do miejsca, skąd się rzadko wraca. Gdzie śmierdzi lekami i smutkiem. Gdzie nikt nie trzyma za rękę i nie mówi „mamo”.
Po śmierci syna Barbara sprzedała swoje mieszkanie—pieniądze poszły na leczenie, szpitale, noce bez snu. Kiedy Marek odszedł, została zupełnie sama. Nie miała dokąd pójść, a Krystyna pozwoliła jej zostać. Ich relacje zawsze były napięte. Ale wnuczka Kinga—jej promyk nadziei—kochała babcię szczerze, i ta miłość choć trochę rozjaśniała jej samotne dni.
—Mogę pożegnać się z Kingą? — szepnęła Barbara, gniotąc rękaw szlafroka.
—Oczywiście — odparła Krystyna. — Ale proszę się pośpieszyć.
Spakowała się szybko. kilka miała. Zawiniątko, w które starannie złożyła resztki swojego życia. W drzwiach zatrzymała się na chwilę, przesunęła dłonią po starym futrynie, dotknęła ściany—jakby żegnała się na zawsze. Potem poszła za Krystyną. Drobne kroki, niemal bezgłośne.
Przez całą drogę Barbara wpatrywała się w podłogę auta. Nie chciała widzieć mijanych domów, samochodów, ludzi. Nie obchodziło jej to. Jechała jak na wyrok. Myślała tylko, dlaczego Krystyna znosiła ją tak długo. Dlaczego nie wyrzuciła jej wcześniej.
—Jesteśmy na miejscu — oznajmiła Krystyna.
Barbara podniosła wzrok. I nie rozumiała. Wokół było pięknie jak z obrazka—las, rzeczka, w oddali góry. Pachniało sosną i świeżością. Żadnych płotów, strażników, pielęgniarek. Tylko dom—mały, przytulny, jakby żywcem wyjęty z pocztówki.
—Co to jest? — wyjąkała Barbara.
Krystyna wzięła głęboki oddech i powiedziała:
—Marek często opowiadał, jak marzyła pani o domku w górach nad rzeką. Długo myślałam, jak spełnić to marzenie. Sprzedałam mieszkanie i kupiliśmy ten dom. Będziemy tu mieszkać razem. Kinga—już dorosła, kupimy jej mieszkanie w mieście, by mogła zacząć swoje życie. A pani… tu będzie naprawdę szczęście. Przepraszam, iż nie powiedziałam od razu—chciałam zrobić niesko— Zaraz, teraz, natychmiast — szepnęła Barbara, ściskając wnuczkę tak mocno, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze.