Piątkowy wieczór w Złotej Karczmie był kwintesencją elegancji.
Kryształowe kieliszki lśniły pod żyrandolami, skrzypce wypełniały powietrze delikatnymi dźwiękami, a kelnerzy poruszali się z gracją. W sali unosił się gwar rozmów, brzęk sztućców i pewność siebie gości, którzy czuli się tu jak u siebie.
Aż nagle drzwi się otworzyły.
Zimny podmuch wiatru wślizgnął się do środka, a za nim weszła starsza kobieta. Jej sweter był wytarty, spódnica przybrudzona, a buty popękane. Przyciskała do piersi starą płócienną torbę z połatanym rogiem, a mimo zmęczenia na twarzy, jej siwe włosy były starannie upięte.
Sala zamarła.
Mężczyzna w granatowym garniturze nachylił się do towarzyszki: Czy ona przypadkiem się nie pomyliła?
Kobieta obok sączyła wino: Nigdy nie widziałam, żeby ktoś w takim stroju przyszedł tutaj.
Przy barze biznesmen mruknął: Wygląda, jakby nie stać jej choćby na chleb.
Recepcjonistka, Zosia, zachowała profesjonalny uśmiech: Dobry wieczór. Czy ma pani rezerwację?
Kobieta pokręciła głową: Nie ale powiedziano mi, iż jeżeli będę potrzebować pomocy, mam tu przyjść i zapytać o Piotra.
Piotra? szepnął jeden z gości do żony. Kto to Piotr?
Zosia przekazała wiadomość do kuchni. Szef kuchni Piotr Kowalski zastygł, oczy mu rozbłysły.
Jadwiga Nowak? zapytał.
Tak potwierdziła Zosia.
Piotr odłożył nóż: Posadź ją tam, gdzie ciepło. Zaraz tam będę.
Wyszedł na salę. Jego wzrok zatrzymał się na drobnej postaci siedzącej na ławce przy wejściu, z kubkiem wody w dłoniach.
Jadwiga? powiedział cicho, ale pewnie.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się: Piotrek.
W dwóch krokach był przy niej, klękając na jedno kolano: Znalazłaś mnie.
Kazałeś mi przyjść, jeżeli będę potrzebować pomocy.
Piotr wstał i podał jej ramię: Chodź ze mną.
Goście patrzyli, jak szef prowadzi ją do Kowalskiego Stołu małego stolika przy kominku, zwykle zarezerwowanego dla najbliższych przyjaciół. Rozmowy znów ożyły, ale teraz w innym tonie.
Gdy już usiadła, Piotr sam przyniósł pierwszą potrawę: gorącą zupę z selera z chrupiącym chlebem.
Gotowałaś dla mnie kiedyś powiedział cicho. Teraz moja kolej.
Jedli, a między kęsami zaczął mówić do niej i do sali.
Gdy miałem dziewiętnaście lat, mieszkałem w zrujnowanej kamienicy, bez grosza przy duszy. Pewnej śnieżnej nocy moje zakupy rozsypały się na ulicy. Jadwiga zawołała mnie do siebie, dała mi zupę i nauczyła, jak z resztek zrobić coś dobrego. Przez tygodnie mnie dokarmiała, a potem zmusiła, żebym poszedł do szkoły gastronomicznej. Dała mi choćby swoje skromne oszczędności.
Spojrzał na nią z uśmiechem: Kazałaś mi odwdzięczyć się innym. Dziś zaczynam spłacać dług.
Gdy podano ostatnie danie, Piotr zwrócił się do gości:
Od dziś w każdy piątek będzie tu Złoty Stół miejsce dla wszystkich w potrzebie. Na koszt restauracji, z pomocą tych, którzy zechcą się przyłączyć. Bez pytań.
Rozległy się ciche okrzyki aprobaty. Kelnerzy położyli na stolikach kartki, a goście zaczęli podpisywać się, oferując pokrycie kosztów posiłków, napojów, a choćby dojazdu.
Jadwiga patrzyła, z oczami pełnymi łez: Pamiętałeś.
Jak mógłbym zapomnieć? odparł Piotr.
Mijające tygodnie uczyniły Złoty Stół tradycją. Jadwiga często przy nim siadywała, witając gości z tą samą serdecznością, którą kiedyś okazała Piotrowi. Ludzie przychodzili nie tylko dla jedzenia, ale dla poczucia, iż tu należą.
A gdy ktoś pytał, co sprawiło, iż tamten pierwszy wieczór był tak wyjątkowy, odpowiedź brzmiała nie tylko: starsza kobieta w podartym ubraniu weszła do eleganckiej restauracji.
Tylko: szef kuchni pamiętał.
A ponieważ pamiętał dobroć na zawsze zagościła przy stole.