Prababcia Zofia siedziała na ławeczce przed starym domem, w którym spędziła całe swoje życie. Teraz jednak dom należał do obcych ludzi, z którymi dzieliła codzienność z ich łaski. Nie mogła pojąć, jak do tego doszło. Przecież żyła uczciwie, nikomu nie życzyła źle, wychowała jedynego syna.
Jednak syn nie stał się takim człowiekiem, jakiego chciała wychować… Siedziała Zofia, rozmyślając o swoim życiu, podczas gdy po policzkach spływały jej gorzkie łzy. Wspomnieniami wracała do dnia, kiedy poślubiła swojego ukochanego Jana. Rok później urodził im się syn Paweł. Później urodziły się bliźniaki – chłopiec i dziewczynka. Jednak dzieci były słabe i nie przeżyły tygodnia. niedługo i Jan zmarł na zapalenie wyrostka – lekarze nie rozpoznali na czas przyczyny jego bólu, doszło do zapalenia otrzewnej i było już za późno…
Długo Zofia opłakiwała męża, ale łzy nie mogły jej pomóc, życie toczyło się dalej. Nie wyszła ponownie za mąż, pomimo różnych adoratorów. Obawiała się, iż jej Pawłowi trudno będzie z ojczymem, więc całkowicie poświęciła się synowi.
Paweł dorósł i wybrał swoją drogę – daleko od matki, do miasta. Tam zdobył zawód, ożenił się i zaczął nowe życie. Tymczasem prababcia Zofia została sama w swoim małym domu, który Jan zbudował tuż po ślubie. Żyła tam do późnej starości. Paweł czasami odwiedzał swoją starą matkę – porąbał drewno, przyniósł wodę, a czasem w czymś jeszcze pomógł. Ale z każdym rokiem Zofii było coraz trudniej zajmować się domem. Miała tylko kozę i kury, ale i to wymagało pracy.
Pewnego dnia Paweł przyjechał z nieznajomym mężczyzną.
– Cześć, mamo – przywitał się.
– Cześć, Pawle.
– To mój przyjaciel – Eugeniusz, poznajcie się – kontynuował Paweł. – Chciałby obejrzeć twój dom z myślą o kupnie. Wystarczy ci mieszkania tutaj samej, pojedziesz do mnie do miasta.
Zofia z wrażenia osunęła się na ławkę.
– Nie martw się, mamo. Moja żona nie ma nic przeciwko. Tam się tobą zaopiekujemy, będziesz miała ciepło i dostatek, a także pomożesz przy wnukach. Już cię oczekują i pytają, kiedy babcia Zosia do nas przyjedzie.
Zosia nie miała wyboru. Co miała robić, będąc starą? Sama prowadzić gospodarstwo już nie mogła, a przynajmniej mogła zajmować się wnukami.
***************
Dom prababci Zofii sprzedano gwałtownie i bez kłopotów. Przed wyjazdem długo żegnała się z domem. Oglądała każdy jego zakątek, który przywoływał wspomnienia. Wychodząc do ogrodu, za stajnię, zastała ją cisza, która jeszcze bardziej ścisnęła jej serce. Niedawno tam beczała koza, gdakały kury, teraz była pustka.
Wracając z ogrodu, wzięła garść ziemi, na której pracowała dniem i nocą. Trudno było jej pożegnać się z miejscem, w którym się urodziła i przeżyła całe życie. Sąsiedzi płakali, żegnając się z Zofią, obiecali modlić się o jej dobrobyt w nowym miejscu.
Po raz ostatni spojrzała na dom i poszła do samochodu syna. Co miała zrobić? Taka jest gorzka starość…
Początkowo w domu syna było dobrze. Nie było wielu obowiązków – ani pieca, ani zwierząt, wszystko zautomatyzowane i pod ręką. Bawiła się z wnukami, oglądała telewizję.
Niedługo potem za pieniądze ze sprzedaży domu syn kupił samochód. Zofia próbowała sprzeciwić się, mówiąc, iż nie należy tak gwałtownie rozrzucać pieniędzy, ale syn przerwał jej w pół słowa, dając do zrozumienia, iż ten temat jest dla niej zamknięty. Żeby jako starucha nie liczyła pieniędzy, żyje w ciepłym mieszkaniu, ma wszystko i to powinno wystarczyć!
Od tego czasu Zofia nie poruszała już tego tematu, choć gdzieś głęboko w sercu pozostał uraz na słowa syna. Zauważyła też, iż z zakupem samochodu zmieniło się nastawienie syna i synowej do niej, a wnuki stały się mniej posłuszne i przyjazne.
Rodzina przestała zauważać babcię. Nikt nie interesował się tym, czy jadła, czy dobrze spała, czy coś ją nie boli, czy czegoś nie potrzebuje…
A potem było tylko gorzej: przestali ją zapraszać do stołu, coraz mniej do niej mówili, a czasem choćby krzyczeli, iż coś źle powiedziała czy źle stanęła…
Trudno było Zofii. Gdyby wiedziała, iż stanie się niepotrzebna, nigdy nie zgodziłaby się na sprzedaż domu i wyjazd. Lepiej umrzeć z zimna i głodu we własnym domu, niż tak żyć obok jedynego syna i być dla niego kimś gorszym niż obcy człowiek.
Każdego dnia Zofia opłakiwała swój dom. Gdyby mogła wrócić, bez zastanowienia ruszyłaby z powrotem do wsi. Ale dom sprzedany, tam mieszkają obcy ludzie.
Pewnego dnia nie wytrzymała i powiedziała do syna:
– Nie myślałam, Pawle, iż taka będzie moja gorzka starość i życie w twoim domu. Wynika z tego, iż pieniądze były dla ciebie ważniejsze niż rodzona matka. Odchodzę od ciebie, od was wszystkich…
Syn spuścił wzrok i nic nie odpowiedział, ale gdy Zofia zebrana zgrabną torbą przekraczała próg mieszkania, rzekł do niej:
– Jak się zmęczysz wędrowaniem, matko, zawsze możesz wrócić.
Zofia zamknęła drzwi i na korytarzu pozwoliła sobie na łzy. Bolało ją, iż syn choćby nie próbował jej zatrzymać, przytulić ani pocieszyć. Znalazł tylko te bolesne słowa, by się jej gwałtownie pozbyć.
***************
Całą dobę prababcia Zofia wracała do rodzinnej wsi. Nocowała na dworcu, jechała na stopa. Cały czas miała oczy pełne łez. Uspokoiła się dopiero, gdy zobaczyła swój stary dom. Nowi właściciele go odrestaurowali, pomalowali i wyglądał prawie tak samo jak wtedy, gdy zamieszkała w nim z Jankiem.
Nie myślała o tym, iż dom już do niej nie należy. Cicho zakradła się na strych chlewu i postanowiła tam zamieszkać. Najważniejsze, iż jest wśród swoich ścian.
Bała się jedynie, iż właściciele ją zauważą i wyrzucą, jak to zrobił rodony syn. Wtedy naprawdę nie będzie miała gdzie pójść. Chyba iż ziemia pod nią się rozstąpi, a ona się tam rzuci.
Niedługo Zofia ukrywała się w chlewie. Następnego ranka sam właściciel przyniósł paszę dla świń. Wysypał jedzenie, uniósł wzrok i powiedział:
– Proszę zejść, babciu Zofio, musimy porozmawiać.
Zosia nie spodziewała się, iż tak gwałtownie ją odkryją i nie wiedziała, co robić. W każdym razie musiała porozmawiać z właścicielami – co ma być, to będzie! Wszystko w rękach Boga.
To, co usłyszała od nowego właściciela domu, choćby w najśmielszych snach jej się nie śniło:
– Babciu Zofio – zaczął spokojnym i życzliwym tonem Eugeniusz, którego kiedyś przedstawił jej syn Paweł. – Z moją żoną wiemy wszystko o pani losie. Syn zadzwonił i ostrzegł, iż może pani tu się pojawić. Wiemy też, iż nie wpasowała się pani do jego rodziny. Po namyśle proponujemy, by zamieszkała pani z nami, skoro nie znalazła pani miejsca w domu syna. Nie wypada żyć w chlewie ze świniami. Tym bardziej, iż to pani dom. Pani i mąż go zbudowaliście, dbaliście przez dziesiątki lat. Zawsze znajdzie się kącik dla prawdziwej gospodyni! Teraz proszę się ogrzać, umyć, a potem zjedzmy coś razem. Moja żona gotuje wyśmienity barszcz!
Zofia nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Po raz kolejny rozpłakała się, tym razem z wdzięczności do nowych właścicieli. Okazało się, iż obcy ludzie okazali jej więcej litości i empatii niż jedyny rodony syn.
Przekraczając próg domu, Zofia ledwo się trzymała na nogach. Wszystko pachniało jej życiem. Rozumiała, iż przez własnego syna stała się bezdomną w swoim rodzinnym domu. Serce starej matki płakało, a usta błagały Boga o przebaczenie dla Pawła.