Stare lustro, czyli jak pogodzili się zięć z teściową
Wróciłam dziś późno do domu. W mieszkaniu panowała podejrzanie głucha cisza. Ani głosu męża, ani zwyczajnego mamowego mamrotania.
– Mamo? Krzysiu? – zawołałam, zaglądając do pokojów. Pusto.
„Krzysiek pewnie w garażu, w swoim warsztacie – pomyślałam. – A mama?… Czyżby obraziła się i wyjechała?”
Narzuciłam kurtkę i wyszłam na podwórze. Spod uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, słychać było rozmowy. Weszłam do środka i zamarłam.
Krzysiek i mama, Halina Stanisławówna, zajęci byli przy starym lustrze. Mąż malował ramę, a teściowa, w chuście na głowie i starym fartuchu, coś żywo tłumaczyła.
– Tylko zobacz, jak zagrało drewno! – zachwycała się Halina Stanisławówna. – Twoja praca to prawdziwa sztuka, Krzysiu!
– Nie przesadzajcie, Halino Stanisłaówno… Tak, bawię się tylko.
– Bawi się! – prychnęła teściowa. – Toż to arcydzieło!
Przysiadłam na taborecie, nie wierząc własnym oczom. Rano byli gotowi się roznieść w pył…
Wszystko zaczęło się, gdy Halina Stanisławówna wprowadziła się do nas „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, w którym mieszkała od dwóch lat.
– Mamo, to tylko na kilka tygodni – zapewniałam męża. – Dopóki nie zwolnią się miejsca.
– Kilka tygodni – mruknął Krzysiek. – A mieszkać z nią będę ja.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, aż w końcu westchnął:
– Może wynajmijmy jej pokój? Akurat mam premię…
– Zwariowałeś? – oburzyłam się. – Żeby potem całe życie słuchać, jak własna córka wyrzuciła matkę?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Halina Stanisławówna, jak zawsze, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby ocenić sytuację”.
Od progu zaczęła inspekcję:
– Kinga, kochanie, tapety wam zupełnie wyblakły… A wieszaki? Krzysiu, mógłbyś choć śruby dokręcić!
Krzysiek wyszedł do łazienki bez słowa.
W pierwszym tygodniu teściowa przemeblowała mieszkanie, wyszorowała kuchnię, przejrzała całą zastawę i… zabrała się za dokumenty Krzysztofa.
– Halino Stanisłaówno! – podniósł głos, gdy nie znalazł ważnej teczki. – Gdzie moje papiery?
– Wyrzuciłam – odparła beztrosko. – Pomięte były. Wszystko posegregowałam alfabetycznie!
Krzysiek wyszedł w milczeniu, trzaskając drzwiami.
Starałam się skupić na pracy, ale myśli wracały do domu. Mama – zasadnicza, mąż – uparty… A pomiędzy nimi – ja.
Po pracy od razu pojechałam do domu. Mieszkanie było puste. Najpierw się wystraszyłam. A potem usłyszałam głosy w garażu.
I teraz siedziałam, nie wierząc własnym oczom: ci dwoje, których rano musiałam godzić, teraz dyskutowali o lakierach i impregnatach, śmiali się jak starzy przyjaciele.
– Mamo? – odezwałam się niepewnie.
– O, wróciłaś! – Halina Stanisławowna promieniała. – Zobacz, jakie Krzysiek ma złote ręce! A ja tylko marudziłam, stara głupia…
Zdjęła z warsztatu talerz z naleśnikami:
– No, usmażyłam. Szłam się pogodzić, a tu… takie odkrycie!
– Nie uwierzysz! – podskoczył Krzysiek. – Twoja mama wie wszystko o starych meblach! A ja głowę łamałem, czym ramę zabezpieczyć, a ona: „dodaj oleju lnianego” i nagle wszystko ożyło!
– Mamo? – patrzyłam zdumiona. – A ty całe życie w dziale meblowym pracowałaś…
– Tak, hobby – machnęła ręką Halina Stanisławówna.
– Co ty mówisz! – Krzysiek chwycił malowaną szkatułkę. – Zobacz tylko, jak kolory odżyły! Ja bym w tydzień nie wymyślił.
– Tam u was na wsi dużo takich rzeczy jest? – ożywił się nagle.
– Cały szop zapchany! Komody, toaletki, półki… Przyjedźcie – sami zobaczycie!
– No to przyjedziemy! – zwrócił się do mnie. – Kinga, pojedźmy do mamy latem! Wyobraź sobie, ile można by zrobić!
Halina Stanisławówna klasnęła w dłonie:
– Naprawdę? Przyjedziecie?
– Oczywiście!
Usiedliśmy przy stoliku, prowizorycznie nakrytym ceratą. Stały na nim naleśniki, czajnik i słoik konfitur.
– Zjemy, a potem pokażę wam jeszcze jeden sekret – mrugnęła teściowa. – Mam pomysł na udekorowanie tej ramy.
Patrzyłam na nich, tak różnych, a tak bliskich. I w piersi coś ścisnęło: no tak, bywa i tak… Czasem szczęście chowa się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach – na przykład w starym garażu, pachnącym farbą i wiórami, gdzie teściowa i zięć znaleźli wspólny język.