W życiu trudno przewidzieć, co okaże się dobrem, a co wręcz przeciwnie. Tak też mama Hani nie wiedziała, co będzie dla jej córki najlepsze, dlatego chcąc ją chronić, pozbawiła ją troski i ciepła.
Mama Hani, Stanisława Grzegorzewska, przeżyła z mężem Piotrem tylko sześć lat. Do końca swoich dni wspominała jego szacunek, czułość i szczerą miłość. Potrafił ją wspierać w trudnych chwilach, zwłaszcza gdy nosiła pod sercem ich córkę – mimo iż sam już wtedy zmagał się z chorobą.
Gdy urodziła się Hania, Piotr nosił maskę, by przypadkiem jej nie zarazić. Zachwycał się nią z daleka, kołysał ją, pociągając za pasek przywiązany do kołyski i szeptał: „Boże, jak bardzo chciałbym przytulić moją córeczkę, poczuć bicie jej małego serduszka…” — a z jego oczu spływały łzy rozpaczy. Bo miał dopiero trzydzieści lat i chciał żyć – widzieć, jak rośnie jego córka.
„Nie martw się — żartował — wszystko będzie dobrze. Zawsze będę bronił ciebie i naszą córeczkę.” Nie wiedział, iż nikt nie stanie w ich obronie, gdy jego zabraknie. Gdy Hania miała trzy miesiące, została półsierotą.
Stanisława ciężko pracowała w PGR-ze za marne grosze. Od dzieciństwa nie znała luksusu – była najmłodszą, dziesiątą córką w rodzinie. We wszystkim wspierała ją najstarsza siostra, Julia, która sama nie doczekała się swojej rodziny i została z nią w rodzinnym domu. To właśnie Julia tuliła Hanię, opowiadała jej bajki, a dziewczynka nazywała ją babcią – bo prawdziwa babcia odeszła tuż po śmierci Piotra.
Stanisława nie sądziła, iż da radę unieść ciężar losu bez męskiego ramienia. Zimą kobiety wywoziły gnój na pole, wiosną siały buraki i kilka razy je pieliły. Pieniądze za tę pracę dostawały dopiero po zbiorach, kiedy oddawały buraki do cukrowni.
Wycieńczona gospodarstwem domowym i robotą w PGR-ze, Stanisława często wspominała swojego kochanego Piotra i opłakiwała jego przedwczesne odejście. Ale kuzyn Piotra, Antoni, nie zapomniał o niej. Często przychodził z żoną w odwiedziny. Pewnego dnia spojrzał na nieszczęśliwą wdowę i powiedział: „W niedzielę przyjdę do ciebie. Ale nie sam. Porozmawiamy o twoim życiu.”
Stanisława nie wiedziała, co ma na myśli, ale przygotowała obiad i czekała. Antoni przyszedł z nieznajomym i wyjaśnił: „To człowiek, który chciałby zostać ojcem dla twojej córki, a dla ciebie — mężem. Minęły już trzy lata od śmierci Piotra, a męskie ręce w gospodarstwie są potrzebne.” Obcy wziął Hanię na ręce, nosił po podwórzu i zapytał: „Chciałabyś, żebym mieszkał z wami i był twoim tatusiem?” Dziewczynka przytuliła się do niego i radośnie odpowiedziała: „Tak!” Potem posadził ją na szyi, a ona chwyciła go za włosy — i ten moment pamięta do dziś. Bo to było coś jedynego i niepowtarzalnego.
Stanisława wytłumaczyła mężczyźnie, dlaczego nie może się z nim związać: „Gdybyś podniósł głos na moje dziecko, moje serce pękłoby z żalu.” Nie wiedziała wtedy, i los jej nie podpowiedział, co czeka jej córkę. Gdyby wiedziała, bez wahania przyjęłaby tamtego mężczyznę do życia.
…Rok za rokiem mijało wdowie życie. Ale kobieta ogrzewała duszę nadzieją, iż Pan Bóg pośle Hani dobrą przyszłość. To miała być nagroda dla matki za samotne, ciężkie lata i wierność Piotrowi. „To będzie moje szczęście — myślała — widzieć euforia i miłość w rodzinie mojej córki.”
Hania wyszła za Michała. Zięć zadomowił się w ich domu. Miał uwagę ukochanej, teściowej i jej siostry. Urodził się ich pierwszy syn. Gdy chłopiec miał dwa lata, Michał zaczął pokazywać swój charakter. Wracał późno, przyprowadzał kolegów i kazał żonie nakrywać do stołu. A potem zazdrościł jej — bo, według niego, znajomi patrzyli na nią zbyt długo. Hania była jedną z najpiękniejszych dziewczyn we wsi.
Po kilku latach urodził się drugi syn, ale Michałowi było wszystko jedno. Alkohol wciągał go coraz bardziej. Hania wiele wycierpiała od męża.
Nie raz po awanturach zięcia, Stanisława nocami rozmyślała o tamtym dobrym mężczyźnie. To on ochroniłby jej córkę, którą tak chciała ustrzec — a nie potrafiła.
Chłopcy dorastali, pomagali matce we wszystkim, często bronili jej przed ojcem, ale i im się obrywało.
W ostatnich dniach życia Stanisława bardzo martwiła się o los jedynej córki. Myślała, kogo jej zostawić, skoro synowie założyli własne rodziny. „Córeczko — mówiła — nie przyjęłam dobrego człowieka do domu, bo bałam się, iż kiedyś podniesie na ciebie głos, a twój mąż tak cię traktuje…” I z tym ciężarem odeszła do wieczności.
Życie toczyło się dalej. Czasem Michał dawał Hani chwilę wytchnienia. Sąsiedzi wtedy pytali: „Twój mąż pojechał do syna? Jakoś tak cicho na podwórku…”
Przez całe życie Michał ani razu nie przeprosił żony. Ale za swoje czyny każdy musi kiedyś odpowiedzieć, bo łzy żony i dzieci nie spadają na ziemię bez echa.
Michał odszedł pięć lat po śmierci teściowej. Miał 57 lat. Hania została sama. Żyje dziś wspomnieniami. Szuka choćby ziarenka szczęścia w plewach minionych lat. Przed oczami wciąż ma tamtego mężczyznę, który chciał być jej ojcem. Może mama urodziłaby mu jeszcze dzieci. Może Hania miałaby brata czy siostrę. Kogoś, kto dziś podzieliłby jej ciężar.
Okazuje się, iż matka ochroniła córkę przed dobrem, myśląc, iż przed złem. A to złe tylko czekało na swój czas. Na szczęście synowie i wnuki rozpraszają smutek Hanny Piotrowskiej. Odwiedzają, dzwonią. Żyje tylko dla nich. Życie toczy się dalej…