**Dom sprzedamy, a mamę – do nas**
Siedziałem w kuchni z moją żoną, Kingą.
Gotowała, kręciła się przy piekarniku i gadała bez końca.
A ja, przygotowując się do wyjścia do pracy, piłem kawę, patrzyłem przez okno na wschodzące słońce i starałem się wychwycić sens z paplaniny mojej ukochanej.
— Krzysiu, słuchasz mnie? — nagle jej paznokcie wbiły mi się w ramię.
— No kochanie, oczywiście! — odparłem szybko, próbując delikatnie odsunąć jej dłoń. Manicure miała zawsze perfekcyjny.
— To powtórz, co właśnie powiedziałam. — W jej oczach pojawił się lodowaty wymóg.
Westchnąłem.
— Znowu mówisz o sprzedaży domu.
— Tak. A dlaczego?
— jeżeli zabierzemy mamę do nas, będzie łatwiej. Mniej oszczędności.
— Przecież wiesz, iż tam to pustka? Nic dla nas wartościowego. Po co tam mieszka? Emerytury nie starcza na rachunki. Dlaczego my mamy za nią płacić? Za co? — W głosie Kingi czuć było pogardę i oburzenie.
Miała prawie czterdzieści lat, wszystko dokładnie przemyślane, a jej słowa brzmiały niemal złowieszczo.
Ten niski, lekko zachrypnięty głos czasem mnie hipnotyzował…
Już nie ten słowiczy śpiew, delikatny i lekki, jak kiedyś… Ale wciąż.
Ja też przekroczyłem czterdziestkę. Ale przyzwyczaiłem się robić, co Kinga każe.
Zwykle nie kończyło się źle, wręcz przeciwnie.
— Przecież mama musi gdzieś mieszkać — odezwałem się ospale.
— No właśnie. U nas. Dom sprzedamy. Zarobimy, spłacimy kredyty, poprawimy finanse. A razem będzie weselej, prawda? — ciągnęła Kinga.
Przytaknąłem. Choć praca inżyniera budowlanego dawała niezłe zarobki, dodatkowa gotówka nigdy nie zaszkodzi.
Tymczasem dom był dawno zapisany na mnie, a płacić za miejsce, w którym nikt nie mieszka, nie miałem ochoty.
— No to dobrze, jutro wrzucisz ogłoszenie. Zadzwoń do mamy, niech się pakuje. Jak wprowadzi się do nas, gwałtownie znajdzie się kupiec — Kinga nagle się uśmiechnęła, pokazując zęby niczym drapieżnica, która upolowała ofiarę.
***
Maria zaczęła dzień jak zwykle. Słońce już dawno wstało, a starsza kobieta dopiero się obudziła. Wyszła do ogrodu, popatrzeć na drzewa.
Nagle w kieszeni spodni zapiszczała stara Nokia.
Nowe technologie były jej obce. choćby podstawy, jak obsługa pralki, tłumaczyłem jej nie raz.
A tu, na wsi, była cisza i spokój. Jakby czas się zatrzymał.
Ulubione czasopisma, sąsiedzi. Emerytura w sześćdziesięciu pięciu latach. Życie wydawało się udane.
Ale gdy w słuchawce usłyszała mój głos, serce jej się ścisnęło.
— Cześć, mamo. Słuchaj, z Kingą rozmawialiśmy i uznaliśmy, iż czas sprzedać twój dom.
— Co?! — Maria wyszła na ganek, ciężko oddychając, i osunęła się na ławkę.
— O co ci chodzi? Uznaliśmy, iż nie ma sensu, żebyś tam marnowała życie. Lepiej u nas. Te pieniądze poprawią naszą sytuację.
— Sugerujesz, żebym z wami zamieszkała? Nie będę wam przeszkadzać? — spytała.
— Mamo! No co ty! Oczywiście, iż nie. Dla ciebie pokój, wszystko, co zechcesz. Będziemy żyć jak prawdziwa rodzina.
Maria nerwowo przygryzła wargi. Ale ja nie odpuszczałem.
— Już wrzuciłem ogłoszenie. Pakuj się, jutro sobota, przyjadę po ciebie i rzeczy. Nie zabieraj za dużo, żeby nie marnować czasu.
I tak nowe życie stanęło przed Marią. Ja gwałtownie się rozłączyłem, zajęty człowiekiem będąc.
A ona została na ławce, rozmyślając. Od dawna płaciliśmy rachunki.
Tak, jej emerytura była skromna, ale czy mogła przypuszczać, iż użyję tego jako argumentu?
Nie dałem jej wyboru. Wzdychając, gładząc bolące plecy, wróciła do domu, myśląc o ogrodzie, w który włożyła tyle pracy…
I którego już nigdy nie zobaczy!
***
Kinga skrzywiła się.
— Maria, no naprawdę. Tyle razy mówiłam, żebyś nie gotowała takich zup. Cała kuchnia śmierdzi.
Z niezadowoleniem otworzyła okno, ostrymi ruchami zdradzając irytację.
Maria zastygła w bezruchu.
— A co mam jeść? Nie jestem przyzwyczajona do waszego jedzenia — odparła. — Potrzebuję czegoś konkretnego.
— Gotuj normalnie. Makaron z sosem, coś takiego. Co i my zjemy, i goście nie będą się krzywić.
Maria odwróciła się i smutno wyszła do swojego pokoju. Było jasne — to dopiero początek konfliktu.
W myślach pomyślała: „Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiała coś zrobić”.
Sprzedaż domu wciąż wydawała jej się szaleństwem.
Tego wieczoru, gdy wszyscy siedzieli w kuchni, a Maria przygotowała piekarnik i smażoną cebulkę, mój telefon niespodziewanie zadzwonił.
— Tak? Chcecie obejrzeć dom? W weekend? Średnio, ale dobrze.
— Już się znaleźli? — Maria otworzyła usta ze zdziwienia.
— No jasne, cena niska. Nie chcemy zarobić, a dom wymaga remontu.
— A ty, Krzysiu? — Matka spojrzała na mnie surowo.
— Co Krzysiu? Sami nie potraficie rozwiązać problemów? — wtrąciła Kinga. — Powinnaś myśleć o wnukach, a nie o remoncie.
— Jakich wnukach? — Maria boleśnie odwzajemniła cios.
Kinga zamilkła na chwilę.
— Bo warunki mamy trudne — burknęła.
— Trzy pokoje to trudne warunki? — zdziwiła się Maria. — Gdzie ty się wychowała?
Rozmowę przerwałem.
— Mamo, i tak byś tam nie dała rady. Samotnie, bez pomocy.
Maria westchnęła.
***
Maria nie mogła przywyknąć do nowego życia. Za dużo zapachów, za dużo nowoczesnego stylu.
Kinga uwielbiała szkło, kamień, ciemne płytki. Wszystko zimne, bez życia.
Maria wspominała swoje tapety — radosne, kolorowe. Tutaj ściany ją przytłaczały.
Następnego dnia, wróciwszy z zakupów, usłyszała szelest. Jej rzeczy były pakowane w worki.
— Co robisz? — krzyknęła.
— Sprzątam! — Kinga rzuciła worki na łóżko i wyszła.
Wieczorem stawiłem czoła trudnym pytaniom.
— Kinga sięMaria zabrała resztę swoich rzeczy i wyprowadziła się do córki starej przyjaciółki, a ja zostałem sam, ucząc się na błędach, iż rodzina to nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim miłość i szacunek.














