Sprzątnęłam w domu teściowej, ale spotkały mnie tylko wyrzuty

newskey24.com 15 godzin temu

No i tak się zaczęło… Odkąd razem z Krzysztofem zaczęliśmy się spotykać, minęło już sporo czasu. Nasz związek rozwijał się powoli, ale stabilnie. Był troskliwy, uważny, starał się, żebym czuła się kochana. Niedawno oświadczył się – oczywiście przytaknęłam z radością. Snuliśmy plany na przyszłość, marzyliśmy o wspólnym życiu i wydawało się, iż nic nie może pójść nie tak.

Na czas przygotowań do ślubu jego rodzice wyjechali na wakacje i zaproponowali, żebyśmy wprowadzili się do ich domu. Krzysztof od razu się zapalił – podobno fajna okazja, żeby poczuć się jak prawdziwa rodzina, spróbować dorosłego życia. Zgodziłam się, choć trochę się denerwowałam: obcy dom, ledwo znałam jego rodziców, no i ta cała odpowiedzialność. Ale miłość przecież silniejsza niż strach.

Na początku było naprawdę idealnie. Z euforią zabrałam się za gospodarstwo: gotowanie, pranie, porządki. Krzysztof rzadko pomagał, bo uważał, iż facet ma zarabiać, a kobieta dbać o dom. Nie protestowałam. W końcu on dobrze zarabiał, a mi choćby się to wydawało logiczne – wziąć dom na siebie.

Wszystko się zmieniło, gdy wrócili jego rodzice.

Wywaliłam ten dom na błysk: umyte podłogi, okna, odkurzone półki, poukładane szafy i kuchnia. Upiekłam sernik, przygotowałam obiad – wszystko, żeby poczuli, iż ktoś na nich czekał z troską. Ale zamiast podziękowań – cios w serce. Krzysztof, wyraźnie niezręcznie, przekazał, iż jego mama uważa mnie za flejtucha.

– No wiesz, podobno toaleta nieumyta, wanna też brudna – mówił jej słowami. – A w kuchni jak po potopie. I ten sernik, swoją drogą, do kosza.

Jakby ktoś oblał mnie wrzątkiem. Starałam się jak mogłam, nie żałowałam czasu ani sił, chciałam pokazać, iż dam radę. A tu – zimno, pretensje i upokorzenie. Byłam pewna: żeby się do czegoś przyczepić, to trzeba naprawdę chcieć. Każda gospodyni podziękowałaby za taki remont, a nie szukała dziury w całym. Ale teściowa chyba od początku była nastawiona na „nie”.

Po tej rozmowie Krzysztof jakoś się zdystansował. Przestał mówić o ślubie z taką samą pasją, przestał planować. Zaczęłam się bać. Czy naprawdę jedno zdanie matki może przekreślić wszystko?

Nie rozumiem, co jeszcze powinnam zrobić, żeby mnie zaakceptowali. Może za gwałtownie zgodziłam się na ten ślub? Bo jeżeli choćby szczerym staraniem nie zyskałam aprobaty jego mamy, to co mnie czeka po ślubie? Wieczne czepianie się? Upokorzenia? Walka o uwagę i szacunek ich syna?

I szczerze? Żałuję, iż zachowałam się jak gospodyni. Powinnam była być gościem. Nie wpychać się, nie przypodobać, nie starać – tylko czekać, aż wrócą. Wtedy może nie byłoby powodów do narzekań.

Krzysztof jeszcze przed tym wszystkim mówił, iż chciałby, żebyśmy z rodzicami pomieszkali, zanim uzbieramy na swoje. Ale po tym wszystkim… Nie. Nigdy więcej nie postawię stopy w tym domu. Nie ma szacunku – nie ma i mnie.

Teraz stoję na rozdrożu: albo walczyć o niego i jego rodzinę, kosztem siebie, albo się zatrzymać i zapytać – czy potrzebuję takiego związku? Tam, gdzie od początku nie ma szacunku, trudno liczyć na miłość i akceptację później.

Może to nie ze mną jest coś nie tak, tylko z tym, iż próbuję wejść do rodziny, która nie jest na mnie gotowa?

Idź do oryginalnego materiału