Drogi Dzienniku,
‑ Mamo, moje trampki już zupełnie się rozpadły! – powiedział Michał, stojąc w progu i nieśmiało poprawiając rękaw koszulki.
‑ Co? Dopiero dwa miesiące temu je kupiliśmy! – odpowiedziałam, trzymając w ręku mop, który ledwie nie spadł mi z dłoni.
Tydzień do wypłaty, a w portfelu pustka. Nie mam żadnych zapasów, a syn codziennie nosi te same buty do szkoły.
‑ To pewnie znowu piłkę kopie? – próbowałam zachować spokój, choć w środku gotowałam się wybuchnąć.
Michał odwrócił się, a nasza młodsza córka, Zuzia, wtrąciła:
‑ Mamo, co z wami? Chłopcy wszyscy grają w piłkę! Czy my mamy teraz siedzieć na ławce?
Usiadłam ciężko na krześle. Gdybym tylko mogła wylać łzy…
‑ Rozumiem, kochanie, ale musisz też zrozumieć mnie: fabryka zamknięta, a tata… – wstrzymałam się – tata przestał płacić alimenty. Skąd wezmę pieniądze na nowe buty?
‑ A co to ma nam do rzeczy?! – wybuchnął Michał, podskakując i zamykając drzwi z hukiem.
Zostałam sama, patrząc przed siebie. Nie mogłam płakać w dzień, kiedy dzieci musiały iść do pracy. Za kilka godzin miałam iść na zmianę.
Pracowałam w zakładzie w Łodzi już dziesięć lat, ostatnio byłam brygadzistą. Nagle – hmmm – wszystko się skończyło. Zakład zamknięto, a nowy właściciel zatrudnił głównie ludzi z zewnątrz, przywożonych nocą autokarami.
Roman, nasz były sąsiad, po zamknięciu trochę jeździł taksówką, potem zniknął. Pamiętam, jak pewnego wieczoru spakował plecak i rzekł:
‑ Marto, czasy są ciężkie. Życie przypomina kopanie własnego grobu.
Śmiałam się, myśląc, iż żartuje. Proponowałam ucieczkę, ale on był poważny:
‑ Idę sam. Nie wytrzymam dłużej.
Zniknął, a strach wypełnił mój dom. Michał chodzi do szkoły, Zuzia pozostało mała… Potrzebne są pieniądze nie tylko na jedzenie, ale i na czynsz. Oferty pracy w mieście są nieliczne, kolejki sięgają choćby po sprzątaczy, a połowa wnioskodawców ma wyższe wykształcenie.
Przez dwa dni krążyłam po Łodzi – najpierw w miejscu, które obiecywało przyzwoitą pensję, potem w firmie płacącej chociaż trochę, a na końcu w miejscu, które nie wiedziało, czy w ogóle kiedykolwiek wypłaci wynagrodzenie. W końcu, jak za dotknięciem ręki, dostałam pracę jako sprzątaczka w biurze. Płacili mi niewielkie kwoty, ale przynajmniej coś. Mięso stało się luksusem, olej drogi, ale dało się przetrwać. Gdy jednak potrzebowały się nowe buty czy ubrania, zaczęła się gra „pożycz i oddaj”.
Sprzedałam złoty naszyjnik i obrączkę ślubną. Nie zostało nic cennego.
‑ Michał! Zuzia! Wychodzę! – krzyknęłam w pustym mieszkaniu.
Nikt nie przyszedł pożegnać. Zrozumiałam, iż moje dzieci nie mogą mi nic dać, a ich rówieśnicy mają nowe gadżety, podczas gdy my nosimy to, co mamy.
Wyszedłem z domu z ciężkim sercem, myśląc o Romanie. Złożyłam pozew o rozwód i o alimenty, ale bezskutecznie – nie płacił ani grosza od roku. Nie poślubiłam go z miłości, a raczej z potrzeby stabilności. Był pracownikiem fabryki, nie pił, był przyzwoity. Spotkaliśmy się, poślubiliśmy, myślałam, iż to koniec kłopotów. Nigdy nie przypuszczałam, iż tak skończy się nasza historia.
W biurze gwałtownie zauważyłam, iż coś jest nie tak. Kobiety szeptały, nikt nie pracował.
‑ Dlaczego tak smutno? – zapytałam.
‑ Słyszałaś? Przygotowywali duży kontrakt, a teraz wszystko się rozpadło – odpowiedziała Ala.
‑ Naprawdę? – spytałam.
‑ Informacje potwierdzone. jeżeli to prawda, Paweł Wasiljewicz straci pracę, a razem z nim i my. Nie jest głupi, nie przyjmie winy.
Czułam, jak moje nogi słabną. Właśnie miałam poprosić o zaliczkę.
‑ Dlaczego? – zdziwiła się Alla.
‑ Michał potrzebuje nowych butów. Poproszę o zaliczkę – odparłam.
‑ Nie najdogodniejszy moment, ale spróbuj. Może się przyda.
Zebrałam się w sobie i zapukałam do gabinetu kierownika.
‑ Czy mogę wejść? – zapytałam.
Andrzej Aleksandrowicz, szef, spojrzał na mnie, rozpoznał sprzątaczkę i skinął ręką:
‑ Proszę, wejdź.
Wspominał, iż słyszał o mojej sytuacji: mąż odszedł, dwoje dzieci, brak pieniędzy. Jego twarz rozświetliła się, gdy zaproponował mi zaliczkę, ale w zamian poprosił o coś nielegalnego. Okazało się, iż potrzebował podmienić dokumenty w teczce głównego księgowego, Olgi Gawriłówny.
‑ Co mam zrobić? – spytałam, drżąc.
‑ Nie bój się – ostrzegł. – Zadanie nie będzie czyste, ale pieniądze mogą zmienić nasze życie.
Pisał numer na kartce, a ja ledwo utrzymałam równowagę na krześle. To mogło spłacić długi, kupić ubrania, naprawić mieszkanie.
‑ Dokładnie co mam zrobić? – wyszeptałam.
‑ Podmieniamy dokumenty w teczce Olgi. Jej stare akta zamieniamy na nasze. Ona straci pracę, ale znajdzie coś innego w tygodniu. Ja płacę dobrze za tę robotę. Myśl do wieczora, szef przychodzi za dwa dni. Nie mów nikomu.
Wstałam mechanicznie i odszedłam. Koledzy otoczyli mnie:
‑ Dostałaś zaliczkę?
Skinęłam głową, po czym poszłam do małego pokoju. Myślę: nie mogę odmówić, ale jeżeli odmówię, znajdą kogoś innego. Mam dzieci…
Nagle zapukał.
‑ Tak? – odpowiedziałam.
Weszła Olga Gawriłowna, główna księgowa.
‑ Marta, Andrzej Aleksandrowicz już odszedł, chciałam z tobą porozmawiać – zaczęła.
Podskoczyłam:
‑ Dobrze, iż przyszłaś! – i zapłakałam.
Usiadła na skrzynce i westchnęła:
‑ Myślę, iż chcą zrobić ze mnie kozła ofiarnego?
Po krótkiej rozmowie podała mi kopertę:
‑ Trochę pieniędzy, wystarczy na buty. Nie odmawiaj, do wieczora.
W domu czekali synowie. Michał pierwszy:
‑ Mamo, przepraszam…
‑ Nie szkodzi, synku. Weź – to pieniądze na trampki. Mam też ciasto, goście przyjdą, pomożesz posprzątać?
Zgodził się. Nie myśląc o tym, iż pomogłam Andrzejowi, przyjąłem pieniądze od Olgi, chociaż ich nie dotknąłem.
Wieczorem Olga wróciła z kimś jeszcze. W drzwiach stał Jan Nikodem, dawno niewidziany znajomy z klasy.
‑ Jan? – zamarł, patrząc na mnie.
Znamy się od szkoły zawodowej, kiedy straciłam rodziców i musiałam się utrzymać. Jan wyjechał po roku, a teraz wrócił, świeżo po rozwodzie.
Rozmawialiśmy przy kuchennym stole, kiedy dzieci już spały.
‑ Marinko, powiedz mi, jak to się stało, iż sprzątaczka w biurze? – zapytał.
Opowiedziałam mu o fabryce, o zamknięciu, o małżeństwie, o wyborach, które musiałam podjąć.
‑ Zawsze chciałeś spokojnego życia. Pamiętasz, jak rodzice ciągle się kłócili i pili? – zauważył.
‑ Tak, pamiętam – przyznałam.
Jan poklepał mnie po ręce:
‑ Musisz wrócić do szkoły. Nie w tym wieku? – zaśmiał się. – Wszyscy się uczą! Ja cię wesprę finansowo. Nie bądź sprzątaczką, a księgową.
Nie mogłam się zgodzić od razu, ale przypomniałam sobie, jak kiedyś uderzyłam go książką, mówiąc: „Nie powtarzaj tego!”.
‑ Dobrze – uśmiechnęłam się przez łzy. – Zróbmy to.
Trzy lata później przejęłam firmę, w której kiedyś pracowałam. Gdybym wtedy posłuchała Jana, mogłabym to zrobić wcześniej, ale ukończyłam przyspieszony program szkoleniowy. Teraz stoję pewnie, z podniesioną głową, silna i pewna siebie.
Nauka? Życie potrafi obracać koła, ale warto wstać po każdym upadku i iść dalej, bo tylko wtedy odkryjemy, co naprawdę w nas drzemie.