Krzysztof z opóźnieniem zdał sobie sprawę, iż stoi na taborecie ze sznurem w rękach i iż jego zamiary można błędnie zinterpretować.
Siedział na łóżku w samych bokserkach, nogi opuszczone na podłogę. Znów wydawało mu się, iż słyszy głos matki.
— Krzysztof, synku… Krzysiu…
Prawie każdej nocy budził się od tego głosu. Wiedział, iż nie mogła go wołać, bo trzy tygodnie temu odeszła. Mimo to siadał, nasłuchiwał, czekał.
Ostatnie pół roku nie wstawała już z łóżka. Krzysztof pracował zdalnie, by być przy niej. Próbował wynająć opiekunkę, ale po trzech dniach uciekła, zabierając wszystkie oszczędności i złotą biżuterię mamy. Nie ryzykował więcej.
Pracując przy komputerze, cały czas nasłuchiwał, a na pierwsze zawołanie biegł do matki. Męczył się tak, iż czasem zasypiał przed monitorem. Tamtej nocy też obudził się od jej głosu, rzucił się do pokoju. Ale już nie oddychała. Płakał i prosił ją o wybaczenie, bo oprócz smutku czuł też ulgę. Odpoczęła. Był wolny.
Minęły trzy tygodnie, a on wciąż nie czuł radości, tylko ciężką pustkę.
Mama była radosna i młodziej wyglądała, niż była w wieku. Nuciła, gdy prasowała lub sprzątała. Wydawało się, iż taka już zostanie. Krzysztof nie wyobrażał sobie, iż będzie tak ciężko odchodzić.
Sen odszedł. Spojrzał na zegarek — wpół do siódmej. Za oknem wisiała szara jesienna mżawka. W jakiś sposób przeniknęła też do pokoju, spłaszczając kolory. Cicho, pusto, mrocznie.
Czuł, iż sam stał się szary, nijaki. Wstał, ubrał się i podeszł do drzwi jej pokoju. Wchodził tam tylko raz po jej śmierci, by wybrać sukienkę na pogrzeb. Otworzył drzwi gwałtownie. W nos uderzył zapach leków, moczu i chorego ciała. Nie patrząc na puste, pogniecione łóżko, odsłonił zasłonę i otworzył okno na oścież.
Do środka wdarło się wilgotne powietrze i odgłosy budzącego się miasta. I nagle pokój ożył, kolory stały się żywsze. Krzysztof poczuł przypływ energii. Zerwał pościel z łóżka, starając się nie wdychać niewidzialnego pyłu, rzucił na podłogę. Dołączył do tego szlafrok mamy wiszący na krześle — jakby wciąż czekał, aż wstanie. Zebrał się spory stos. Zaniesiono go do łazienki, wrzucił do pralki.
Wrócił z koszem na śmieci i jednym ruchem zmiótł ze stołka pod łóżkiem mnóstwo buteleczek i opakowań po lekach. To samo spotkało kubek, z którego poił mamę.
Nakrył łóżko kołdrą, wyrzucił zbędne rzeczy, przetarł kurze i umył podłogę. Pokój nie ożył, ale oddychało się łatwiej. Poczuł taki zapał, iż posprzątał całe mieszkanie.
Podziwiał efekt swoich działań, gdy na kuchence gotowała się woda. Jakby zainspirowane jego energią, słońce przedarło się przez chmury. W oddali widać było skrawek błękitnego nieba, a światło wpadało do środka. Humor mu się poprawił.
W lodówce pusto. Nie pamiętał, co jadł ostatnio — jeżeli w ogóle. Mama była tak słaba, iż jadła tylko rozdrobnione, półpłynne posiłki. Nie miał siły gotować dla siebie czegoś innego, więc jadł to samo. Potem przez jakiś czas żywił się resztkami z pogrzebu. Teraz w lodówce stała tylko półlitrowa słoik ogórków kiszonych z kożuchem pleśni na powierzchni. I butelka z zsiadłym mlekiem. Wszystko wylądowało w śmietniku.
Zadowolił się mocną kawą, ale od niej zrobiło mu się niedobrze. Narzucił kurtkę, włożył portfel do kieszeni i wyszedł wyrzucić śmieci. W drodze powrotnej wstąpił do sklepu po chleb, mleko, makaron, pół kiełbasy, jabłka… Mógłby kupić wszystko, na co padł wzrok, ale się pohamował.
W domu nastawił makaron, a sam pochłonął dwa kanapki z kiełbasą. Wytężonym uchem wyłapał, iż pralka skończyła cykl.
Pranie nie zmieściło się na suszarce w łazience. Nie miał balkonu ani suszarki. Krzysztof podrapał się po głowie, zastanawiając, gdzie je rozwiesić. Pozostawało przeciągnięcie sznurka w pokoju. Przedpokój i kuchnia za małe. No i co? I tak nikt go nie odwiedzał, a pranie wyschnie za kilka godzin. Teraz tylko znaleźć sznurek. Znalazł go w szufladzie w przedpokoju, gdzie mama trzymała „na wszelki wypadek” różne drobiazgi, których szkoda było wyrzucić, oraz narzędzia do domowych napraw.
Niewczesne wspomnienie przyszło do głowy — Jadzia. Miał dziewczynę. Chodzili ze sobą dwa lata. Mama nie protestowała przeciwko ślubowi, ale Krzysztof się nie spieszył. Sam nie wiedział dlaczego. Kochał ją, ale drażniło go, gdy spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Jadzia często zaczynała rozmowy o weselu, planowała ich przyszłość. Może właśnie to go w niej irytowało — to precyzyjne planowanie.
Mama mówiła, iż jeżeli się teraz nie ożeni, to nigdy. I ustąpił. Ale wtedy zachorowała, a Jadzia sama odłożyła ślub. Komu by się chciało opiekować chorą teściową?
Na początku przychodziła, współczuła, pomagała gotować. Potem dzwoniła, tłumacząc się zajęciami. Z każdym dniem telefon milczał coraz dłużej, aż w końcu całkiem ucichł. A on sam nie miał czasu dzwonić, a i o czym mówić? Wszystko było jasne.
Krzysztof zadzwonił do Jadzi, powiedział, iż mama nie żyje, zaprosił na pogrzeb. Wysłuchała go bez emocji, ale nie przyszła. Szczerze mówiąc, nie żałował.
Rozejrzał się. Jeden koniec sznurka przywiązał do rury przy oknie, a drugi… Znalazł w szufladzie gwóźdź i wbił go w framugę. Dzięki Bogu, iż z mamą nie wymienili starych, białych drewnianych drzwi na nowoczesne z płyty. Dumny z pomysłowości, wszedł na stołek i zaczął mocować sznurek.
„Ciekawe, czy utrzyma mój ciężar?” — Krzysztof opuścił ręce. — „O rany, co za myśli…”
Za drzwiami rozległo się stukanie obcasów. W sąsiednim mieszkaniu niedawno wprowadziła się młoda dziewczyna. Widział ją raz. WcześKiedy sznurek w końcu trzymał się mocno, a bielizna powoli wysychała, Krzysztof usiadł na kanapie, wciągnął głęboko powietrze i pomyślał, iż może jednak warto dać życiu jeszcze jedną szansę.