Spotkanie z bliskimi

newsempire24.com 2 dni temu

Spotkanie z rodziną

Wojciech tymczasowo zamieszkał u chorej matki. Na co dzień mieszkał z żoną na obrzeżach miasta w parterowym domu z poddaszem. Wychowali córkę i syna, którzy mieli już po pięćdziesiąt sześć lat, a choćby doczekali się dwojga wnuków.

Życiem Wojciech się nie skarżył, rodzice byli dobrzy – jako jedynak był rozpieszczany i kochany. Z żoną Bożeną miał szczęście, była spokojna i kochająca. Syn ożenił się i mieszkał z żoną i córką w ich domu. Miejsca starczało dla wszystkich.

– Bożeniu, dom postawimy duży, oby tylko Miś z nami został, choćby jeżeli się ożeni – mówił żonie, gdy planowali budowę. – Córka pewnie odleci z rodzinnego gniazda, dziewczyny takie są.

Postawił obszerny dom z poddaszem i piwnicą. W ogrodzie rosło wszystko, czego dusza zapragnie. Bożena była gospodarna i lubiła grzebać w ziemi, która była urodzajna – wszystko, co posadziła, bujnie kwitło. Uwielbiała kwiaty, dlatego latem całe podwórze tonęło w zapachach.

Tak się też stało. Córka skończyła szkołę, wyszła za mąż i wyjechała z mężem w jego rodzinne strony. Syn jednak został z rodzicami.

Marianna – matka Wojciecha – chorowała. Po śmierci męża nie mogła się pozbierać, z dnia na dzień słabła, aż w końcu powiedziała synowi:

– Wojtku, musisz ze mną trochę zostać. Czuję, iż nie położę się już na długo, nie zagrzeję tu miejsca, twój ojciec tam na mnie czeka. Nie mogę choćby wstać, oto do czego doszłam – łzy spływały po jej policzkach.

– Mamo, nie płacz, oczywiście nie zostawię cię samej w mieszkaniu, widzę, iż choćby kubka z herbatą nie jesteś w stanie utrzymać – obiecał syn i porzuciwszy swoje sprawy, wprowadził się do matki.

Marianna miała osiemdziesiąt siedem lat i czując, iż zbliża się koniec, wezwała Wojciecha. Usiadł na krześle przy jej łóżku. Był wzorowym synem – chciał godnie odprowadzić matkę na ostatnią drogę. Podawał leki, choć kilka pomagały, wzywał lekarza, karmił ją łyżeczką.

– Wojtku, czuję, iż już niedługo mnie odprowadzisz – mówiła Marianna urywanym głosem, słabnąc. – Synku, chcę ci wyjawić naszą rodzinną tajemnicę, którą z ojcem skrywaliśmy całe życie. Umówiliśmy się, iż ten z nas, który odejdzie ostatni, wyjawi ci prawdę.

Zmęczona, wycierała pot z czoła wychudłymi dłońmi. Zamilkła, ciężko oddychając, po czym znów zaczęła mówić:

– To będzie dla ciebie szokiem, ale nie miej do nas żalu… Nie mogę zabrać tej tajemnicy do grobu. Ech, synku, jak ci to powiedzieć… Wojtku, ty nie jesteś naszym rodzonym dzieckiem.

Widząc zdumienie na twarzy syna, ciągnęła dalej:

– Oczywiście jesteś naszym synem, choćby bardziej niż krew. Zawsze cię kochaliśmy, sam to wiesz, wszystko robiliśmy dla ciebie. Byłeś naszym skarbem. Rozpieszczaliśmy cię z ojcem, staraliśmy się, byś nie zaznał biedy. Wykształciliśmy cię, pomogliśmy wybudować dom, ożenić się. Jesteś naszym najukochańszym synem, to bezdyskusyjne. Ale…

W pokoju zapadła głucha cisza. Wojciech nie mógł ochłonąć, a Marianna odpoczywała po tych słowach – dla niej też to było trudne.

– Mamo, jak to możliwe? – zapytał Wojciech, ale ona skinieniem wskazała, iż chce jeszcze coś dodać.

Zbierając siły, szepnęła:

– Wzięliśmy cię na wychowanie ze wsi, skąd pochodził twój ojciec. Gdy się pobraliśmy, długo nie mogliśmy mieć dzieci, a lekarze po badaniach nie dawali nam nadziei. Obok domu rodziców twego ojca mieszkała wielodzietna rodzina – czworo dzieci. Byłeś najmłodszy, wątły i chorowity. Żyli w biedzie. Więc twój ojciec porozmawiał z sąsiadami, by oddali cię nam na wychowanie. Obiecał, iż będziemy się tobą dobrze opiekować i uczynimy z ciebie porządnego człowieka.

Zdumieli się, gdy sąsiedzi z euforią oddali Wojtka.

– Bierzcie, dodatkowa gęba, a do tego ciągle chory, i tak długo nie pociągnie – powiedziała prawdziwa matka.

Zabrali chłopca i tak stał się ich synem. W tamtych czasach nietrudno było zmienić dokumenty. Dogadali się z sołtysem i tyle. Zabrali chłopca do siebie. Początkowo mieszkali w sąsiedniej wsi, ale potem przenieśli się do miasta w inny region, gdzie nikt ich nie znał, i nikt nie powiedziałby Wojtkowi, iż jest przybrany.

– Rodzice twego ojca dawno umarli, ale twoi rodzeństwo pewnie żyją w tamtych stronach. Może odnajdziesz krewnych, odnowisz więzi. My z ojcem zawiniliśmy, odbierając ci ich, ale może… może uratowaliśmy cię. Byłeś tak słaby, chodziliśmy po szpitalach, wyleczyliśmy cię, patrz, jakiś dziś silny. Wybacz nam, Wojtku…

Łzy płynęły po pomarszczonych policzkach matki, a on je ocierał.

– Nie płacz, mamo. Tylko ty jesteś moją prawdziwą matką. Jestem ci wdzięczny, i tacie też. Nie chciałbym innego życia. Wiesz co? To choćby dobrze, iż mnie zabraliście.

Wojciech wysłuchał matki, oszołomiony. Myślał o tym cały dzień, choćby gdy położył się spać, nie mógł zasnąć.

– Jak to – nie jestem dzieckiem swoich rodziców? Nie ma dla mnie bliższych ludzi niż oni. A teraz takie rzeczy mi się dowiaduję… Nigdy bym się nie spodziewał. Ale jakkolwiek by nie było, moja mama i tata zawsze byli i będą moją rodziną, najprawdziwszą.

Marianna przeżyła jeszcze dwa dni po tej rozmowie i cicho odeszła nocą. Wojciech z żoną pochowali ją obok ojca. Gdy opowiedział Bożenie o tajemnicy, ta nie okazała zdumienia.

– Życie pisze różne scenariusze, Wojtku. Dziękuj twoim rodzicom, iż wychowali cię na porządnego człowieka. Będziemy żyć dalej – powiedziała.

Lecz ta wiadomość nie dawała mu spokoju.

– Więc gdzieś tam żyją moi krewni. Ciekawe, czy są do mnie podobni? Pamiętają mnie? Może tęsknią… W końcu to ta sama krew.

– Bożena – rzekł rankiem przy śniadaniu – a może pojadę w tamte strony, spotkam się z rodziną. Znam wieś, mama mi powiedziała… Jakoś mnie to ciągnie.

– Jedź, jeżeli takWojciech pojechał i spotkał swoich krewnych, ale zrozumiał, iż prawdziwą rodzinę nie zawsze łączy krew, ale miłość i wspólne życie.

Idź do oryginalnego materiału