**Dziennik osobisty**
Spotkałem swoją dawną miłość po trzydziestu latach – w sklepie, przy kasie. Wykładam swój kefir, kiełbasę i papierosy. Kasjerka gwałtownie wita się, nie patrząc na mnie, pyta: „To wszystko?” I odgarnia farbowany grzywkę. Znany gest. Pewnie bym odszedł, gdybym nie spojrzał na identyfikator przyczepiony do jej bluzki. **Małgorzata Kowalska**.
– Gosia, to ty?
W końcu podnosi na mnie wzrok:
– Tak… A co?… Boże! Jacek?
– No, ja. Nie spodziewałem się, iż spotkam cię właśnie tak.
…Lato 1988 roku. Idziemy z Gosią po Warszawie, niedziela. Ona w czarnej mini, szczupła. Ma piękne nogi, trochę rozkołysany chód i wieczny, lekki uśmiech. Jakby wymykała mi się, a ja próbuję ją złapać. Gosia jest niesamowicie seksowna, mężczyźni się oglądają. Dumny jestem, iż taka dziewczyna ze mną, ale i zły, bo choćby nie pozwala się przytulić.
Mówię jej, iż marzę o pracy dziennikarza, a Gosia się śmieje:
– Brzmi nudno. Ja będę piosenkarką. To pewne.
Mamy po dwadzieścia lat. Gosia kończy szkołę muzyczną, fortepian. Ale teraz wakacje, nic nie gra, więc ma długie paznokcie, pomalowane na czerwono. Te dłonie też mnie doprowadzają do szaleństwa.
Gosia stanowczo mówi:
– Jestem głodna! Tam kawiarnia!
W kieszeni mam tylko dziesięć złotych. Chciałem na to przeżyć cały tydzień, mama zostawiła przed wyjazdem. Ta kawiarnia pewnie kosztuje fortunę, ale udaję obojętność: „No jasne, chodźmy!” W głowie myślę: „Tylko żeby starczyło…”
W kawiarni Gosia zamówiła pizzę i szampana. Piliśmy, już mnie nie obchodziło nic, tylko żeby zabrać Gosię do siebie na noc. Ale właśnie zagrał zespół **”Kombi”**. Gosia zerwała się i zaczęła tańczyć sama, namiętnie. Wszyscy wokół gapili się na nią, zapominając o wódce. A Gosia podśpiewywała: *”Słodkiego miłego życia…”* Jakby była gwiazdą.
Pieniędzy ledwo starczyło, ale Gosia niedbale rzuciła złotówkę na stół:
– No trudno, bawmy się! Co dalej?
Poszliśmy do mnie. To była chyba najdłuższa i najlepsza noc w moim życiu. Wspaniała aerobika we dwoje. *”Słodkiego miłego życia”* – dźwięczało w mojej upojonej głowie.
A trzy miesiące później, jesienią, rozstaliśmy się. Gosia rzuciła mnie:
– Słuchaj, poznałam fajnego chłopaka, przepraszam. Powiedział, iż przedstawi mnie komuś z wytwórni. Chcę nagrać płytę, już wymyśliłam tytuł – *”Moje szczęście”*.
– Głupi tytuł – odparłem.
I odszedłem. Chciało mi się wyć. Chciałem się okropnie zemścić. I strasznie chciałem znów ją zabrać na noc. Tyle emocji w głowie młodego głupca.
Teraz minęło trzydzieści lat. Boże, trzydzieści lat. Przede mną siedziała przybranGosia spojrzała na zegarek i powiedziała:
– Muszę wracać do pracy, mój mąż przyjedzie po mnie za godzinę, jak codziennie.
Odwróciła się, ale na moment zatrzymała i dodała:
– Aha, jeszcze jedno… zawsze lubiłam, jak mówiłeś, iż jestem głupia – taka byłam wtedy.