W małym miasteczku nad Wisłą, gdzie stare lipy szeptały z wiatrem, Barbara przygotowywała żurek. Aromat przypraw wypełniał kuchnię, a za oknem gasł zachód słońca. Nagle ciszę przerwał dźwięk telefonu. To był jej wnuk Jakub.
– Babciu, cześć! Ty i dziadek nie macie nic przeciwko, jeżeli wpadnę jutro? Tylko iż nie sam – w jego głosie wyczucić można było tajemnicę, która sprawiła, iż serce Barbary zabiło mocniej.
– Oczywiście, przychodź! Ale z kim? – w jej głosie mieszały się ciekawość i lekkie wzruszenie.
– To niespodzianka – odparł przebiegle Jakub i rozłączył się.
Następnego dnia rozległo się pukanie do drzwi. Barbara, wycierając ręce w fartuch, pośpiesznie otworzyła. Na progu stał Jakub, a obok nieznajoma dziewczyna z nieśmiałym uśmiechem.
– Babciu, to Kinga – przedstawił ją wnuk, a w jego oczach błysnęła iskra. Barbara, usłyszawszy imię, zamarła, jakby czas się zatrzymał.
Zazwyczaj po szkole do Barbary i jej męża Stanisława wpadały wnuki. Starsza Ania, ledwo przekroczywszy próg, biegła do dziadka:
– Dziadku, problem z matematyką! Pomóżesz?
Stanisław, odkładając gazetę, uśmiechał się:
– No i co za problem? Bierz zeszyt, rozkminimy. Przecież to proste, patrz: tu masz równanie, tutaj przenosisz… No, i co powiesz? Jak rozwiązać? – Spojrzał na wnuczkę z dumą. – Brawo, Ania, sama ogarnęłaś! A mówiłaś, iż trudne. Moja mądra i do tego piękna!
Stanisław zachwycał się Anią – jak bardzo przypominała Barbarę z młodości! Te same uparte błyski w oczach, ten sam upór w dążeniu do celu, choćby gdy sił brakuje. Policzki płoną, a uśmiech – jak u Barbary w czasach, gdy dopiero się poznawali.
– No to może w warcaby? – mrugnął Stanisław.
– Dziadku, przecież ostatnio przegrałam – zawahała się Ania.
– No i co? Raz przegrałaś i już nigdy? No dobra, nie gramy – przechytrzył ją, przymrużając oko.
– Nie, gramy! Gdzie pionki? – Ania już rozkładala planszę. – Wybieraj, dziadku! Aha, moje czarne! Dzisiaj cię pokonam, a potem pogramy na gitarze, zgoda?
A młodszy wnuk, Jakub, zawsze biegł do babci. Stanisława się trochę bał – dziadek był surowy, ale sprawiedliwy.
– Babciu, pomóż z polskim, znowu napisałem niechlujnie, dostałem czwórkę – szeptał Jakub, spuszczając wzrok. – Dziadkowi nie mów, poprawię, dobrze? A co na obiad? Zupa pomidorowa? Uwielbiam! Babciu, patrz, jak piszę, teraz na pewno wyjdzie porządnie.
Barbara, siadając obok, obserwowała, jak Jakub starannie kreśli litery. Wnuk był żywym odbiciem Stanisława – ten sam szybki wzrok, ta sama stanowczość. Już w wieku pięciu lat Jakub liczył do stu, dodawał i odejmował jak dorosły.
– Babciu, patrz, wyszło! – Jakub podniósł zeszyt. – Czytelnie, ładnie! To dzięki tobie! – Przytulił ją. – A wiesz, dlaczego przyszedłem sam? Chciałem zrobić niespodziankę – kupiłem pączki z różą dla wszystkich! Tata dał mi pieniądze na obiad, a ja zaoszczędziłem.
– Ach, ty mój złoty! Zawołaj dziadka z Anią, zjemy obiad, a potem herbata z twoimi pączkami.
– Czekaj, babciu, mam jeszcze sekret – Jakub przysunął się bliżej i szepnął: – Podoba mi się dziewczyna z klasy, Kinga. Chcę jej kupić perfumy, o których marzy. Już trochę oszczędzam.
– Naprawdę, skarbie? A Kinga się z tobą przyjaźni?
– Nie, babciu, przecież jestem jeszcze za mały – westchnął.
– Ona starsza? Jesteście w jednej klasie.
– Nie, ja jestem starszy, mam dziesięć, a ona dziewięć i pół. Ale ona jest wyższa, babciu, dużo wyższa. jeżeli dam jej perfumy, może się we mnie zakocha?
Barbara uśmiechnęła się:
– Oczywiście, iż się zakocha! Przecież ty to dopiero chłopak! A wzrost – to się jeszcze wyrówna, ćwiczysz przecież w koszykówce. My z dziadkiem dołożymy ci do perfum, nie martw się. A teraz wołaj wszystkich do stołu!
Czas biegł nieubłaganie. Ania skończyła szkołę i wyjechała na studia do Krakowa. Jakub był już w klasie maturalnej, zajęty – egzaminy tuż-tuż, treningi koszykówki. Ale raz w tygodniu i tak wpadał do babci i dziadka. WyrosAle teraz, patrząc na Jakuba i Kingę przy rodzinnym stole, Barbara zrozumiała, iż najważniejsze jest to, by kochać i być kochanym, bez względu na upływające lata i zmieniające się czasy.