Całe życie marzył tylko o tym, żeby się położyć.
W całej wsi wszyscy znali i nie lubili Mieczysława za jego nieznośny charakter. Był żonaty z Haliną, spokojną kobietą, ale z pewnymi problemami. Nie mogła urodzić mu dzieci. Żyli razem dwanaście lat, a dzieci jak nie było, tak nie było.
I nagle, jak grom z jasnego nieba Halina umarła. Jej matka wiedziała, iż córkę coś trapi, ale ta się nie skarżyła.
Córuś, jakoś nie najlepiej wyglądasz ostatnio spoglądała matka, gdy Halina czasem ją odwiedzała.
Nic, mamo, nic. Tylko słabo mi czasem, głowa się kręci, ale ja się przeleżę i pójdę dalej. Nie martw się uspokajała ją córka.
Halina nie przywykła narzekać, zwłaszcza przed mężem, który nie znosił, gdy żona miała migrenę czy inną dolegliwość.
Co się będziesz wymigiwać, znam was, baby! Wciąż wam coś dolega. Pracować się nie chce, to i jęczycie. Nie marudź, nikt się nie będzie nad tobą użalał słyszała w odpowiedzi.
Po pogrzebie minął rok. Mieczysław żył sam, ale myśl o kolejnym małżeństwie nie dawała mu spokoju. Samemu źle, choć przywykł żyć jak wilk. Rozglądał się za kobietami.
Żonę trzeba brać bez dzieci rozmyślał. Nie potrzebuję cudzych dzieci. Co prawda, wszystkie baby w moim wieku już mają bachory. Trzeba młodszą wziąć, ale czy która zechce za mnie wyjść…
Mieczysław w końcu się zdecydował. Wybór padł na Jadwigę. Z wyglądu była niepozorna, szara myszka, ale pracowita i cicha.
Pewnego dnia, celowo na nią czekając, zagadnął:
Jadziu, podejdź no tu.
Podniosła głowę, zobaczyła go w furtce i podeszła.
Dzień dobry szepnęła nieśmiało.
No cześć burknął. Słuchaj, przyglądam ci się i myślę… Może byś za mnie wyszła? Jestem sam, gospodarka mocna. Żyć będziemy dostatnio, dzieci urodzisz. Spadkobierców mi brak.
Ojej, nie wiem… zarumieniła się. Muszę z mamą porozmawiać.
No to się naradź, a ja wieczorem wpadnę.
W domu Jadzia rzuciła matce:
Mamo, chyba wychodzę za mąż.
Jak to? Za kogo? Przecież choćby chłopaka nie masz.
Mieczysław dziś przyjdzie się oświadczyć…
Córuś, ależ on dużo starszy! Zastanów się. Charakter ma jak osa. Wszyscy mówią, iż pierwszą żonę zamęczył harówką.
Mamo, co tu się zastanawiać? Kolejki narzeczonych nie mam, a lata lecą. Może to tylko plotki…
I tak Jadwiga została żoną Mieczysława. Wioska huczała. Jedni mówili:
Szkoda dziewczyny, drapieżnik z niego.
Inni zaś:
Wziął cichą, to i będzie mu uległa.
I była. Mieczysław z sąsiadami się nie zadawał, a teściową znosić nie mógł, więc Jadzi rzadko pozwalał do matki chodzić.
Tyran, jakich mało wzdychała matka, gdy córka czasem podkradała się do niej, gdy mąż był w polu.
Wszystko dobrze, mamo. Nie martw się. On tylko burczy, a ja milczę. Modlę się o cierpliwość.
Oj, córuś, z takim zrzędą to całe życie będziesz się modlić ocierała łzy.
Ale Jadwiga urodziła dwóch synów w ciągu pięciu lat. Nie żeby Mieczysław ich nie kocha owszem, ale po swojemu. Krzyczał, łajał, aż echo niosło. Matka uczyła chłopców:
Trzymajcie się od ojca z daleka, bo jeszcze w złości was złoi.
Szybko się rozgryźli i uciekali, gdzie pieprz rośnie. Rosną, a on i tak niezadowolony.
Gdzie te lenie się włóczą? W gospodarce robota, a oni w polu się III. To ty ich tak wychowujesz! ryczał na całe podwórko.
Jadwiga już się przyzwyczaiła. Machała ręką i milczała. Choć młodsza, była mądrzejsza. Całe gospodarstwo na niej stało. A Mieczysław coraz częściej zaglądał do flaszki i awanturował się.
Sąsiedzi kręcili głowami, omijali go szerokim łukiem. Z podwórka niosło się:
Wszyscyście mi obrzydli! Haruję, a w domu zero szacunku, same wydatki!
Jadwiga czasem się wtrącała:
Sam się ożeniłeś, sam chciałeś dzieci, to o co ci chodzi? Gdybyś tyle nie przepijał…
Lepiej było jednak milczeć.
Niech mnie diabli, dosyć mam tego cyrku! wrzeszczał.
Jak ty to wytrzymujesz? płakała matka. Dawno bym uciekła!
Wychowam synów, mamo. Niech sobie krzyczy. Już się nie przejmuję.
Sąsiedzi też dziwili się jej cierpliwości.
Synów wyuczyli w mieście, zostali przy fabryce. Do domu zaglądali rzadko.
Mamo, nie gniewaj się, ale nie chce się patrzeć na ojca. Wciąż tylko jazgot.
Starszy obiecywał:
Jak się ożenię, zabiorę cię do siebie.
Nie, synku. Tu moje miejsce.
Synów częściej widywała u babci. A Mieczysław wściekał się jeszcze bardziej.
Wszyscyście mi obrzydli! Chcę tylko leżeć w spokoju! ryczał.
To się połóż odpowiadała spokojnie. Tylko nie krzycz.
Pewnego ranka Jadwiga weszła do domu. Cicho. Mąż nie wстає. Weszła do sypialni, zapaliła światło a on leży na podłodze. Leży i tylko stęka.
Lekarz stwierdził:
Wylew. Do szpitala.
Z hałaśliwego tyrana Mieczysław stał się bezradnym starcem.
Jadwiga położyła go w pokoju i powiedziała:
No i masz, Mieczysławie. Marzyłeś, żeby leżeć teraz będziesz leżał.
Patrzyła na go jego twarz, która już nic nie wyrażała.
Matka przyszła i tylko westchnęła:
Strzeżcie się swoich pragnień. Przeżegnała się przed ikoną. Córuś, nie zazdroszczę cię.
Nic, mamo. Dam radę.
Po półtora roku Mieczysław odszedł cicho.
Młodszy syn wrócił do rodzinnego domu z żoną. Ale Jadwiga, już schorowana, zamieszkała u matki.
O Mieczysławie mało kto pamiętał. CieszyA gdy wnuki biegały po podwórku, śmiejąc się głośno, Jadwiga uśmiechała się w duchu, myśląc, iż wreszcie w jej życiu zagościł spokój, na który tak długo czekała.