Choć Polacy przez cały czas głęboko w sercu mają Egipt, to Maroko - jako kolejny afrykański kraj - zaczyna coraz bardziej ich przyciągać. By nie być gołosłownym, spójrzmy na statystyki - w 2023 roku Maroko odwiedziły ok. 83 tysiące naszych rodaków. Rok później było to już blisko 131 tysięcy, co pokazuje, jak dynamiczny jest to wzrost. To był też rekordowy dla Maroka rok, jeżeli chodzi o ogólną liczbę turystów - przyjechało ich aż 17,4 mln, czyli o 1,7 mln więcej niż do wspomnianego Egiptu.
REKLAMA
Zobacz wideo Jak wygląda dieta Wojciechowskiej na krańcu świata? Stawia na sprawdzone danie. Szczególnie w Afryce
od dzisiaj podróż z Polski może być jeszcze prostsza, bo 29 października Polskie Linie Lotnicze LOT zainaugurowały bezpośrednie połączenie z Warszawy do Marrakeszu. Loty realizowane są w środy o 9:10 oraz w soboty o 10:15. Z kolei rejsy powrotne zaplanowano na środy o 14:55 i soboty o 15:55. Podróż trwa ok. 4 godziny i 45 minut. LOT będzie latał na tej trasie do 9 maja przyszłego roku.
Nie trzeba więc fundować sobie kilkunastogodzinnej podróży, by zaznać trochę słońca. Wystarczy niecałe pięć godzin, by szary, listopadowy dzień zamienił się w listopadowy dzień pełen kolorów i ciepła. Przyjemnego ciepła, dodajmy, bo późna jesień w Maroku to łagodna temperatura oscylująca wokół 20-24 stopni Celsjusza. Choć poranki bywają chłodne i bluza lub cienki sweter będą niezbędne, to w ciągu dnia spokojnie można wskoczyć w lekkie ubrania i wybrać się na zwiedzanie dalekie od mordęgi w 40-stopniowym upale.
Plac Dżami al-FanaAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Spędziłam trzy dni w Marrakeszu. Miasto przyciąga i hipnotyzuje
Sama się o tym przekonałam, gdy poleciałam do Marrakeszu, który okazał się idealnym kierunkiem na jesienny city break. Wystarczą trzy dni urlopu, by zaczerpnąć trochę słońca, podładować baterie i zaostrzyć apetyt na więcej.
Od czego zatem zacząć znajomość z Marrakeszem? Od czego chcesz, choć nas nogi powiodły na plac Dżami al-Fana, który jest sercem miasta wpisanym na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Tam najlepiej wybrać się dwa razy - w ciągu dnia i wieczorem, by przekonać się, jak plac potrafi się zmieniać. Rano, gdy pozostało w miarę spokojnie, możesz przysiąść na tarasie jednej z licznych kawiarni, które znajdują się na skraju placu i obserwować go z góry ze szklanką mocnej herbaty miętowej w dłoni. Nalewana jest na oczach turystów w specjalny sposób: płyn przelewa się z dzbanuszka do szklanki z określonej wysokości, by napowietrzyć napar. Można dorzucić do niej cukier lub nie, choć osobom, które przywykły do picia słabszych herbat, zdecydowanie polecam ją dosłodzić.
Marokańska herbataAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Z kolei wieczorem plac zmienia się w targowisko i restaurację pod gołym niebem. Marokańczycy rozstawiają na nim liczne, podświetlone rozmaitymi kolorami stragany z lokalnymi przysmakami, owocami i świeżo wyciskanymi sokami z granatów. Dżami al-Fana zapełnia się też muzykami, kuglarzami, malarkami henną oraz, niestety, zaklinaczami węży i osobami, które oferują możliwość zrobienia sobie zdjęcia z małpkami w koszulkach piłkarskich. My takie atrakcje zdecydowanie odradzamy, choć trzeba pamiętać, iż są elementem krajobrazu tego miejsca. Z tego powodu nasz przewodnik przestrzegał też, by uważać podczas robienia ogólnych zdjęć na placu, bo handlarze i zaklinacze mogą zażądać od nas opłaty za rzekomo zrobione im zdjęcie.
Z placu doskonale widać również stojący po drugiej stronie ulicy minaret Meczetu Kutubijja, największego w Marrakeszu. Wieża ma 77 metrów i jest najwyższym budynkiem w mieście. Nie można budować już nic powyżej tej wysokości.
Minaret Meczetu KutubijjaAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Tuż obok placu znajduje się z kolei ogromny marrakeski souk, czyli labirynt krętych ulic i uliczek pełnych zapachów, dźwięków i kolorów. Polecam się tam po prostu zgubić (choć najlepiej w kontrolowany sposób, np. z mapami online). Wiem, iż to zdanie żywcem wyjęte z każdego przewodnika, ale to naprawdę najlepszy sposób, by odkrywać kolejne zakamarki tego miejsca. A odkrywać je można przez wiele godzin, błądząc między straganami ze słodyczami, oliwkami i harissą, stoiskami z tandetnymi koszulkami i plastikowymi klapkami oraz sklepami z wielobarwną ceramiką, klimatycznymi lampami kutymi z żelaza, kolorowymi dywanami i aromatycznymi przyprawami, które w pojemnikach tworzą kopczyki usypane niemal pod sufit.
Ogród Majorelle w Marrakeszu. Weszłam do środka i przepadłam
Plac i souk potrafią przyciągać, oszałamiać, ale też zmęczyć. By nieco odetchnąć od gwaru i nawoływań handlarzy, przenieś się do Ogrodu Majorelle. Choć nie można go nazwać enklawą bez turystów, jego bujna, egzotyczna roślinność sprawia, iż można ochłonąć po spotkaniu z placem i odetchnąć pełną piersią. Ogród powstał w 1923 roku, a jego właścicielem i projektantem był francuski malarz Jacques Majorelle. W latach 80. miejsce trafiło w ręce Yves Saint-Laurent (tuż obok znajduje się poświęcone mu muzeum) oraz Pierre'a Berge, którzy odnowili ogród i zadbali o jego dalszy rozwój. Yves Saint-Laurent miał niezwykłą, pełną pozytywnych uczuć i emocji relację z Marrakeszem, miasto inspirowało go i olśniewało. Spędził w nim ponad 40 lat życia.
Willa w ogrodzie MajorelleAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Planując tam wizytę, nie traktuj ogrodu po macoszemu. To nie jest miejsce, które można przejść w 15 minut i ruszyć dalej. W ogrodzie na każdym kroku coś przyciąga. Kaktusy o fantazyjnych kształtach, wysokie palmy, rozłożyste bananowce, kolorowe bugenwille, a także juki, jaśminy, lilie wodne i oleandry. Sercem ogrodu jest słynna willa w oszałamiającym, kobaltowym kolorze (tzw. Majorelle Blue lub błękit Majorelle), w której wdzięcznie przeplatają się style Art Deco i mauretański. By w pełni poczuć urok ogrodów, najlepiej spędzić tam co najmniej dwie godziny.
Ogród MajorelleAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Zwiedziłam dwie perły Marrakeszu. Nie mogłam przestać robić zdjęć
Czym Czerwone Miasto, nazywane tak od koloru gliny, która stała się tam podstawowym budulcem, może jeszcze zatrzymać na dłużej? W obrębie medyny, a więc tam, gdzie znajdują się plac i souk, ukryta jest medresa Ben Youssef. Nie będzie przesadą, gdy powiem, iż to jedno z najpiękniejszych miejsc w mieście. Misterne zdobienia i sztukaterie robią olbrzymie wrażenie, a każdy detal cieszy oko. To historyczna, XIV-wieczna szkoła koraniczna, która niegdyś była największą we wszystkich państwach Maghrebu. Ten architektoniczny skarb jest pełen malutkich, skromnych pokojów, w których wiele lat temu uczniowie zgłębiali wersy Koranu. Można do nich zajrzeć i spróbować sobie wyobrazić, jak mogła wyglądać ich codzienność.
Inną, niemniej zachwycającą perłą Marrakeszu, jest Pałac Bahia. To olbrzymi kompleks z ogrodami i dziedzińcami, który powstawał i był rozbudowywany przez ponad 30 lat i który rozciąga się na powierzchni ok. ośmiu hektarów. Jest symbolem XIX-wiecznego Marrakeszu. Miejscem, gdzie mieszkał wezyr z rodziną i które było ważnym ośrodkiem administracyjnym tamtych czasów. Choć podczas naszej wizyty część pomieszczeń była w remoncie, to patrząc na pozostałe, nietrudno sobie wyobrazić piękno tego miejsca. To kolejny przykład niezwykłej architektury pełnej zdobień, stiuków i mozaik. Zwiedzając pałac, koniecznie trzeba spojrzeć w górę, bo starannie dopracowane, finezyjne sufity potrafią oczarować.
Sufit w Pałacu BahiaAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Wspomniane wcześniej dziedzińce i ogrody to zresztą kolejny symbol Maroka. Można kojarzyć je z tzw. riadami, czyli starymi, tradycyjnymi domami bez okien, za to z wewnętrznymi patio i ogrodami, a często także z fontannami. Brak zewnętrznych okien miał zapewniać mieszkańcom intymność i prywatność. w tej chwili wiele riadów zostało przerobionych na mniejsze i większe hotele, więc turyści mogą spędzić w nich noc.
Medresa Ben YoussefAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Tak wygląda noc na pustyni w Maroku. Widziałam tam najpiękniejszy zachód słońca
Po tak intensywnych poszukiwaniach duszy Marrakeszu nadchodzi w końcu pora, by odsapnąć i przenieść się poza miasto. Ale niezbyt daleko, bo wystarczy pojechać 30-40 km od centrum, by znaleźć się w środku pustyni Agafay. Próżno tu szukać piaszczystych wydm znanych z Sahary, co nie znaczy, iż pustynia nie ma nic do zaoferowania. To właśnie tam widziałam prawdopodobnie najpiękniejszy zachód słońca w moim życiu i żałowałam, iż w takim momencie nie ma przy mnie bliskiej mi osoby. To, co działo się na niebie, było czymś niesamowitym.
Poza tym wizyta na pustyni to okazja, by spędzić noc w jednej z tamtejszych osad lub glampingów przygotowanych dla turystów. Muszę przyznać, iż była to noc, która budziła we mnie sprzeczne uczucia - z jednej strony ekscytację, z drugiej lekką obawę przed chłodem. Wieczorem na pustyni rzeczywiście jest zimno, dlatego cieplejszy sweter, bluza, a dla zmarzluchów choćby kurtka będą niezbędne. W domkach można opatulić się kołdrą, a gdyby to było za mało, poratować się grubym kocem schowanym w szafie. Od razu uspokoję, iż aby wziąć prysznic lub skorzystać z toalety, nie trzeba nigdzie wychodzić. Domki mają wszystko, co potrzebne, a stanie pod gorącym strumieniem wody w chłodną, listopadową noc to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w życiu.
Zachód słońca na pustyni AgafayAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
W pustynnej osadzie, którą odwiedziłam, dzień toczył się spokojnie. Niektórzy relaksowali się w basenie z podgrzewaną wodą, inni obserwowali odpoczywające na piasku wielbłądy, fotografowali widoki lub wybrali się na przejażdżkę quadami, by później z takiej perspektywy podziwiać zachód słońca.
Wieczorem życie w pustynnym glampingu ożywało, ludzie przenosili się do jednej z restauracji, ucztowali i bawili się przy muzyce i występach lokalnych artystów. Nam dodatkowo trafiło się lokalne wesele, więc muzyka rozbrzmiewała do późnych godzin nocnych. Mimo to osada została tak pomyślana, by zagwarantować spokój tym, którzy go potrzebują i nie chcą uczestniczyć w głośnych zabawach. Wystarczyło odejść niewielki kawałek, by znaleźć cichy kąt na pufach lub kolorowych dywanach i odpocząć od gwaru restauracji, w domkach muzyka również była ledwo słyszalna. Pobyt na pustyni to też okazja do internetowego detoksu, bo zasięg jest bardzo słaby i tylko w niektórych miejscach. I bardzo dobrze. Dzięki temu pustynne doświadczenie pozostało pełniejsze.
Pustynia AgafayAleksandra Wiśniewska, podróże.gazeta.pl
Więcej zdjęć z Marrakeszu znajdziesz w galerii na górze artykułu.
Najważniejsze informacje:
Język: oficjalnymi językami są arabski oraz tamazight (język berberyjski). Można dogadać się również po francusku. Powszechny w użyciu jest także marokański dialekt arabski.
Waluta: w Maroku obowiązuje dirham marokański. Można zabrać ze sobą euro lub dolary i wymienić je na miejscu lub próbować wymiany w Polsce, ale nie wszystkie kantory mają dirhamy. Ze strony MSZ dowiadujemy się, iż jest to waluta niewymienialna i z Maroka można legalnie wywieźć tylko 2000 dirhamów. Jeden dirham marokański to ok. 40 groszy.
Wjazd i pobyt: Do Maroka można wjechać z paszportem lub paszportem tymczasowym, choć polskie MSZ zaleca, by z drugiej opcji korzystać tylko w razie konieczności.
Co przywieźć z Maroka: Najczęściej wśród pamiątek godnych polecenia wymienia się lokalne rzemiosło, w tym m.in. wyroby skórzane, ceramikę, dywany i przedmioty kute z żelaza. Poza tym warto przywieźć przyprawy, herbaty (np. miętową lub szafranową) oraz kosmetyki, np. olejek arganowy.
Ceny biletów wstępu do miejsc opisywanych w tekście:
Ogród Majorelle: 170 dirhamów marokańskich za sam ogród, 330 za bilet łączony z Muzeum Yves Saint-Laurent oraz Muzeum Berberów;
Medresa Ben Youssef: 50 dirhamów marokańskich, grupy powyżej 21 osób - 30 dirhamów;
Pałac Bahia: 110 dirhamów marokańskich, z przewodnikiem w grupie 199 dirhamów, z prywatnym 499 dirhamów.
Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu sfinansowanego przez Polskie Linie Lotnicze LOT oraz Marokańskie Narodowe Biuro Turystyki. Organizatorzy nie mieli wpływu na treść publikacji.








