Spakujcie się! Macie dziesięć minut!” – jak moja przyjaciółka pozbyła się teściowej, a potem męża

twojacena.pl 23 godzin temu

„Pakujcie swoje rzeczy! Macie dziesięć minut!” — jak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła swą teściową, a potem męża

Minęło już ponad dziesięć lat, a ja wciąż pamiętam tę historię, jakby działo się to wczoraj. Opowiem ją wam tak, jak usłyszałam od mojej przyjaciółki Aliny, z całą intensywnością, na jaką zasługuje.

Alina mieszkała wówczas w Kielcach, pracowała w banku, oszczędzała na własne mieszkanie i w końcu je kupiła. Niewielki, ale przytulny domek za miastem, z ogrodem, w którym marzyła o uprawie róż, oraz z werandą, gdzie wyobrażała sobie poranne picie kawy. Niestety, spokojnego życia jej tam nie dano.

Jej ówczesny mąż, Marek, był typowym próżniakiem — przystojnym, uśmiechniętym, ale w gruncie rzeczy pustą skorupą. Ani jednego dnia nie przepracował uczciwie, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a kiedy Alina wracała po zmęczającej zmianie, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na „zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…

Jego rodzina była prawdziwą „perełką”. Matka — Barbara Janina, wiecznie z pretensją w głosie i wyrzutem w spojrzeniu, oraz siostra Kasia — wieczna „ofiara losu”, którą wszyscy mieli ratować. Kiedy Alina kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, tylko ich letnia rezydencja. Zaczęli zjeżdżać „na wakacje”, rozkładać się z walizkami, garnkami i pościelą. Kasia przywoziła córkę, która nie wahała się zaglądać do cudzych portfeli i „brać, ile trzeba”. Alina widziała to wszystko, zaciskała zęby, licząc, iż to chwilowe. Ale bezczelność nie zna granic.

Następnego lata Alina postanowiła stanowczo — koniec. Wcześniej powiedziała mężowi, iż nikogo w tym roku nie oczekuje, iż potrzebuje spokoju. Wydawało się, iż zrozumieli.

Ale nie.

Dzwoni Barbara Janina:

„Alina, kiedy po mnie przyjedziesz? Muszę już pakować — czas na wakacje”.

Alina, ledwie powstrzymując gniew, odpowiada:

„Samochód w warsztacie, nie dam rady”.

Myślała, iż odpuści. Nic z tego. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, przyjechała sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stoi w progu jak zwycięzca: „Jestem”. Alinie mało krew nie zalała.

„Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbaty nie podam — mam mnóstwo roboty!” — rzuciła byle jak.

„A ja już nie wracam. Zostaję, dopóki samochód nie będzie gotowy”.

Alina zadzwoniła do mnie i kazała przyjechać do niej z siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją bladą z wściekłości.

„Mam dość! Koniec! Zaraz to skończę!”

I z wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, wpadła do pokoju teściowej:

„Pakujcie rzeczy. Macie dziesięć minut”.

Barbara Janina choćby nie zrozumiała od razu. Usiadła, złapała się za serce, jęknęła:

„Dziecko, ja mam ciśnienie! Ja mam serce!”

„To pojedziemy do szpitala” — spokojnie odparła Alina.

„Nie, nie, ja do domu, odpocznę…”

Ale pakowała się. Pomogłyśmy. W drodze do domu mamrotała pod nosem, narzekała na życie i „niewdzięczną młodzież”. Ale więcej w domu Aliny się nie pojawiła.

Wkrótce Alina spakowała walizkę już dla Marka.

„Wiesz” — powiedziała mi po kilku tygodniach — „najpierw ją wyrzuciłam. Ale prawdziwy problem przez cały ten czas siedział u mnie na kanapie, w dresach. Pierwszy raz od lat odetchnęłam. Teraz tylko do przodu.”

I tak jedno zdanie, wypowiedziane twardym głosem — „Macie dziesięć minut” — zmieniło jej życie. Czasem, by zrobić miejsce dla szczęścia, trzeba wynieść śmieci. choćby jeżeli te „śmieci” noszą nazwisko twojego męża.

Idź do oryginalnego materiału