Sanderus oferował artefakty równie sakralne, co mityczne: pióro ze skrzydła archanioła Gabriela, szczebel z drabiny, o której śnił Jakub, rdzę z kluczy św. Piotra i tym podobne imponderabilia. Mnie najbardziej podobało się kopytko osiołka, na którym Święta Rodzina galopowała do Egiptu. Sanderus oferował też odpusty zupełne i to z rozmachem Obajtka – na 200 albo i 500 lat!
Rolę Sanderusa przejęli pisowscy macherzy od kultu i kultury. Założyli, iż lud czeka na artefakty sakralizujące władzę! Ich rozumienie historii. Robili to na rympał, czyli w swoim stylu, naznaczonym – jak napisał publicysta „Rzeczpospolitej” Sergiusz Michalski – „niefachowością, bezsensownym pośpiechem i dziecinnym triumfalizmem”. Definicja amatorstwa obejmuje błędne decyzje zakupowe, które kulturze polskiej, wbrew intencjom i deklaracjom, przyniosły tylko śmieszność i wstyd. Skrajnym przykładem partyjnego infantylizmu historycznego są okoliczności związane z budzącym wątpliwości ekspertów mieczem z czasów Mieszka I i darowaniem go „muzeum” Rydzyka w Toruniu (wszak stąd pochodził Sanderus). Przekazali go tam wybitni mecenasi mediewiści: Sasin i wydający nie swoje pieniądze aparatczyk z Enei. Ale nie będziemy tu szarpać nieuków i amatorów, ale skupimy się na fachowcach, pożal się Boże…