**Sprawiedliwość po spadku**
Dwa lata temu, gdy ja i mój mąż codziennie jeździliśmy do mojej babci, by się nią opiekować, nikt z rodziny choćby nie pamiętał o jej istnieniu. Teraz, gdy odeszła i zostawiła nam swoje mieszkanie, nagle wszyscy ożyli i zlecieli się jak sępy, domagając się swojego udziału. Do dziś nie mogę uwierzyć, jak gwałtownie ci, którzy przez lata nie dzwonili ani nie odwiedzali, stali się zapalczywymi obrońcami „sprawiedliwości”. Ta historia zmusiła mnie do innego spojrzenia na naszą rodzinę i na to, co naprawdę się liczy.
Moja babcia, Danuta Kowalska, była niezwykłą kobietą. Mimo dziewięćdziesięciu lat do końca starała się zachować pogodę ducha. ale ostatnie dwa lata mocno nadwyrężyły jej zdrowie – prawie nie wstawała z łóżka, słabo widziała i potrzebowała ciągłej pomocy. Ja i mój mąż, Marek, mieszkaliśmy niedaleko, więc naturalnie wzięliśmy na siebie troskę o nią. Gotowałam jej posiłki, sprzątałam, pomagałam w higienie, a Marek woził ją do lekarza, kupował leki i naprawiał wszystko, co psuło się w jej staromiejskim mieszkaniu. Nie było łatwo – mamy dwoje dzieci, pracę, własne obowiązki – ale nigdy nie traktowałam tego jak ciężaru. Babcia wychowała mnie, gdy rodzice byli w ciągłych podróżach, i uważałam za punkt honoru otoczyć ją opieką w ostatnich latach.
Przez ten czas rzadko widywałam innych krewnych. Moja ciotka, Wiesława, mieszka w innym mieście i pojawiała się u babci raz do roku, przywożąc pudełko czekoladek i kilka zdawkowych pytań. Kuzyn, Krzysztof, w ogóle się nie pokazywał – zawsze był zajęty karierą i własną rodziną. Reszta ograniczała się do rzadkich telefonów z pytaniem, „co słychać”. Nikt nie zaoferował pomocy – ani finansowej, ani czasem. Nas to choćby nie dziwiło – nie oczekiwaliśmy, iż ktoś podzieli z nami ten trud. Ale nie przypuszczałam, iż wszystko się zmieni, gdy tylko pojawi się temat spadku.
Gdy babcia zmarła, byliśmy z Markiem złamani. Jej odejście zostawiło we mnie pustkę. ale po kilku tygodniach zaczęły się telefony. Pierwsza pojawiła się ciotka Wiesława. Przyjechała do nas i, choćby nie pytając, jak radzimy sobie z żałobą, od razu przeszła do rzeczy: „Ewa, przecież mama nie zostawiła mieszkania tylko wam. My też jesteśmy jej dziećmi, mamy prawa.” Byłam w szoku. Ciotka nie pojawiała się u babci latami, nie pomogła w niczym, a teraz rości sobie prawo do mieszkania? Próbowałam wyjaśnić, iż babcia sama zdecydowała je nam zostawić, bo się nią opiekowaliśmy. Wiesława tylko prychnęła: „To niesprawiedliwe. Po prostu wykorzystałaś to, iż byłaś bliżej.”
Wkrótce dołączył Krzysztof. Napisał długiego SMS-a, w którym rozpisywał się, jak kochał babcię i jak „trudno mu pogodzić się” z tym, iż mieszkanie trafiło tylko do nas. Zaproponował, by „podzielić się po równo”. Nie wiedziałam, czy mam płakać, czy śmiać się. Krzysztof nie widział babci od dziesięciu lat, choćby na pogrzeb nie przyjechał, tłumacząc się pracą. A teraz nagle przypomniał sobie o miłości? Odpowiedziałam, iż mieszkanie zostało zapisane nam w testamencie i taka była wola babci. Wtedy zaczął grozić, iż pójdzie do sądu, jeżeli nie ustąpimy.
Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. choćby dalsi krewni, których ledwo znałam, dzwonili i sugerowali, żeby „się podzielić”. Czułam się osaczona. Nie goniliśmy za tym spadkiem – babcine mieszkanie było dla nas przede wszystkim pamiątką po niej, a nie majątkiem. Stara kawalerka na Woli, wymagająca remontu. Ale dla nas była cenna, bo tam spędziliśmy z babcią ostatnie lata, piliśmy herbatę i słuchaliśmy jej opowieści. Teraz te wspomnienia stały się polem bitwy.
Marek, jak zawsze, był moją podporą. Powiedział, iż nie musimy niczego nikomu udowadniać i iż wolę babci należy uszanować. Poszliśmy do prawnika, żeby sprawdzić, na ile realne są groźby rodziny. Okazało się, iż testament jest jasny, a szanse na jego podważenie – minimalne. Ale choćby ta pewność prawna nie zdjęła ciężaru z serca. Nie mogłam uwierzyć, iż ludzie, których uważałam za rodzinę, tak łatwo zapomnieli o babci za jej życia, a teraz walczą o jej rzeczy.
Pewnego dnia nie wytrzymałam i zadzwoniłam do ciotki Wiesławy. Zapytałam, dlaczego nie pomagała babci, skoro teraz tak zaciekle broni swoich praw. Zaczęła się tłumaczyć, iż miała własne problemy, iż mieszka daleko i iż „nie wszystko takie proste”. Ale czułam, iż to puste słowa. Na koniec rzuciła: „Ewa, nie bądź chciwa, przecież jesteśmy rodziną.” To mnie dobiło. Chciwa? Ja, która dwa lata zmieniałam babci prześcieradła, woziłam ją po lekarzach i siedziałam przy niej nocami, gdy było źle? Odłożyłam słuchawkę i rozpłakałam się.
Teraz z Markiem próbujemy zamknąć tę sprawę. Postanowiliśmy nie ulegać presji i zachować mieszkanie, tak jak chciała babcia. Ale ta sytuacja zostawiła ślad. Nie patrzę już na rodzinę jak dawniej. Ludzie, których uważałam za bliskich, pokazali prawdziwe oblicze, gdy tylko powąchali pieniędzy. Jestem jednak wdzięczna za jedną rzecz – ta historia przypomniała mi, iż prawdziwa rodzina to ci, którzy są przy tobie nie dla korzyści, ale z miłości. Dla mnie to Marek, nasze dzieci i pamięć o babci, która każę w moim sercu na zawsze. **I to jest lekcja, której nigdy nie zapomnę.**