Sojusz teściowej i zięcia

newskey24.com 23 godzin temu

— No i gdzie oni są? — Katarzyna z niepokojem zajrzała do kuchni, potem do salonu. Pusto. W domu panowała cisza, tak nietypowa i niepokojąca.

Od rana wszystko było nie do zniesienia. Matka — surowa, uparta, z ciężkim spojrzeniem i nieskończoną listą pretensji. Mąż — zamknięty w sobie, rozdrażniony, głuchy na wszystkie prośby. Mieszkać razem z matką zgodzili się „tylko na tydzień”. Minął tydzień. Już trzeci.

— Mamo! Bartek! — zawołała głośno. Żadnej odpowiedzi. Serce ścisnęło się jej w piersi.

Narzuciła płaszcz i pospieszyła do garażu. Tam zwykle chował się jej mąż — odnawiał starą meblarską robotą, uciekając od codzienności. Drzwi były uchylone, a stamtąd dobiegały głosy.

— jeżeli odpowiednio przygotujesz powierzchnię, lakier położy się równo — mówiła matka. Jej głos był miękki, niemal czuły.

— zwykle rozrzedzam pierwszą warstwę — odparł Bartek. — Wtedy drewno lepiej chłonie.

Katarzyna zastygła w progu, jakby bała się zburzyć tę kruchą harmonię. Przed nią stało się coś niemal niemożliwego: jej wiecznie kłócąca się matka i mąż siedzieli przy stole i wspólnie odnawiali starą ramę lustra. Na kolanach matki leżał fartuch poplamiony lakierem, w rękach Bartka — pędzel i papier ścierny.

— No, proszę — szepnęła Katarzyna i cicho usiadła w kącie, obserwując.

Kilka tygodni wcześniej nalegała: matka musi się przeprowadzić. W sanatorium, gdzie mieszkała po śmierci ojca, zaczęli remont. Obiecali tymczasowe przenosiny. Ale matka stanowczo oświadczyła: „Wolę do córki. I pomogę, i nie będę ciężarem”.

Bartek nie był zachwycony. Nigdy nie ukrywał, iż z teściową ma trudne relacje. Zbyt różni. Ona — twarda, wymagająca, z nieugiętymi poglądami. On — spokojny, ale pamiętliwy.

Od pierwszego dnia zaczęły się drobne utarczki: widelce nie tam, gdzie trzeba, koszule źle wyprasowane, drzwi za głośno zatrzaśnięte. Wieczorami Katarzyna słuchała ich cichych pretensji. Dwoje silnych, upartych, przyzwyczajonych do przewodzenia — pod jednym dachem.

Bała się, iż małżeństwo tego nie wytrzyma.

A teraz — siedzieli razem przy stole. Okazało się, iż matka w młodości pracowała w fabryce mebli. A Bartek był samoukiem, który zawsze marzył o spotkaniu fachowca.

— Masz pewną rękę — powiedział. — Nie każdy mistrz tak potrafi.

— A ty masz talent — odparła matka. — Masz dobre wyczucie.

Potem razem zaparzyli herbatę, wyciągnęli z szuflady słoik konfitur. Katarzyna nie wytrzymała:

— Czy ktoś podmienił moją matkę?

Matka parsknęła śmiechem:

— Po prostu wcześniej nie mieliśmy o czym rozmawiać. A teraz — znaleźliśmy wspólną pasję. Myślałam, iż on zupełnie do niczego. A tu proszę, jak meble potrafi robić!

Bartek zaśmiał się:

— A ja myślałem, iż pani mnie nie cierpi.

— Nie cierpię głupoty. A ty, jak się okazuje, nie jesteś głupi.

Katarzyna patrzyła na nich w milczeniu. W końcu się uśmiechnęła.

Gdy nocą wrócili do domu, usłyszała, jak Bartek szepnął:

— Dzięki, iż mama jest z nami. Nie spodziewałem się, iż się dogadamy.

A rano matka oznajmiła:

— Zdecydowałam. Do sanatorium nie wracam. Zostanę tu. Pomogę wam otworzyć warsztat.

Katarzyna nie protestowała. Gdy dwie osoby, które ledwo mogły na siebie patrzeć, zaczynają się rozumieć, cenić i wspierać — to nie katastrofa. To cud.

I może w tym domu znów zagości spokój. choćby ciepło.

Idź do oryginalnego materiału