PORTRET
Schodzi co jakiś czas z płótna, siada na moim tapczanie i patrzymy na siebie w błogiej pustce, rozumiejąc się bez słów.
Portret z zielonym tłem. Moja
osiemnastoletnia twarz, namalowana przez ojca Edwarda, malarza; mam po nim
drugie imię, kształt dłoni i wiele cech charakteru.
Twarz jest smutna, zadumana nad niewiadomą
dojrzałości, która przyjdzie po egzaminie maturalnym i pierwszych
zawirowaniach. Ale w oczach czai się ciekawość jutra.
Zawsze w końcu pyta:
- No i jak ci się powodzi?
Zawsze odpowiadam:
- Tak samo, jak tobie. Żyję w ramie lekko
pozłacanej.
I moja osiemnastoletnia twarz wybucha
śmiechem, budząc mnie ze snu…