**Śmiech przez łzy**
Dzisiaj znów było ciężko. Jadwiga Stanisławówna postawiła przed wnuczką talerz z barszczem i usiadła naprzeciw, wpatrując się, jak Kasia niepewnie miesza łyżką czerwone plamy na powierzchni zupy.
— Nie smakuje? — spytała, choć doskonale znała odpowiedź. Wnuczka już kolejny dzień krzywiła się przy każdej łyżce.
— W porządku — mruknęła Kasia, nie podnosząc wzroku. — Tylko nie jestem bardzo głodna.
— Ach tak, nie głodna — przeciągnęła Jadwiga. — A wczoraj widziałam, jak grzebałaś w lodówce, szukając czegoś. Chciałaś te mrożone pierogi, co nie? Te, które specjalnie kupiłam?
Kasia westchnęła i odłożyła łyżkę.
— Babciu, no co ty znowu? Mówiłam, iż wszystko w porządku. Po prostu jestem zmęczona po pracy, nie mam apetytu.
— Zmęczona — pokiwała głową Jadwiga. — W twoim wieku ja po robocie jeszcze ogródek podlewałam, manualnie prałam, prasowałam. A ty cały dzień siedzisz przed komputerem i zmęczenie znalazłaś…
Wnuczka gwałtownie wstała od stołu, talerz zadźwięczał.
— Wiesz co, babciu? Dość już! Codziennie to samo. Albo jedzenie nie takie, albo praca nie taka, albo chłopcy ci nie pasują. Mam tego serdecznie dość!
— Tak to się teraz rozmawia ze starszymi?! — oburzyła się Jadwiga. — Twoja matka tak cię wychowała?
— Moja matka w ogóle mnie nie wychowywała! — wyrzuciła z siebie Kasia i natychmiast zakryła usta dłonią.
Zapadła cisza. Jadwiga powoli wstała, zaczęła zbierać talerze. Ręce jej drżały, ale głos był spokojny:
— Rozumiem. Więc to ja we wszystkim winna. I to, iż wzięłam cię do siebie po rozwodzie rodziców — też źle. I to, iż karmię, poję — też niedobrze.
— Babciu, nie to miałam na myśli… — zmieszała się Kasia.
— A co? — Jadwiga odwróciła się, i wnuczka zobaczyła, iż oczy babci lśnią od łez. — Że jestem starą głupią babą, co ci życie zatruwa? Pewnie tak myślisz. Młodzi ze starymi źle się dogadują, wiem.
Kasia chciała coś powiedzieć, ale babcia już wyszła do kuchni. Słychać było szum wody, stukanie naczyń. Dziewczyna stała chwilę niepewnie, w końcu poszła do swojego pokoju.
Jadwiga myła talerze i cicho płakała. Gorące łzy spływały do wody z mydlinami, a w piersi palił żal. Czy naprawdę stała się ciężarem? Czy wszystko, co robiła dla wnuczki, było tylko wtrącaniem się?
Przypomniała sobie, jak trzy lata temu Kasia przyszła do niej z jedną walizką i zapłakanymi oczami. Rodzice się rozwodzili, ojciec odszedł do młodej sekretarki, matka zaczęła pić. Gdzie miała iść dwudziestoletnia dziewczyna? Oczywiście, do babci. Jadwiga przyjęła ją bez pytań, oddała najlepszy pokój, gotowała, prała, dbała.
A teraz okazało się, iż to wszystko było niepotrzebne? Że tylko irytuje swoją troską?
— Jadwigo Stanisławno! — rozległo się z korytarza. — Jesteście w domu?
Babcia gwałtownie otarła twarz fartuchem i poszła otworzyć. W drzwiach stała sąsiadka, Danuta Marcinówna, z paczuszką w rękach.
— Wchodźcie — powiedziała Jadwiga, starając się brzmieć pogodnie. — Herbaty się napijecie?
— Nie, nie mam czasu. Wnuczka moja z Warszawy przywiozła słodycze — podała paczkę Danuta. — Czekoladki jakieś zagraniczne. Pomyślałam, iż się z sąsiadkami podzielę.
— Dziękuję bardzo — wzięła paczkę Jadwiga. — A wnuczka na długo przyjechała?
— Tydzień tylko. Praca, wiecie, nie pozwala. Ale ledwie wysiadła, już do babci! Kwiaty przyniosła, perfumy podarowała. Mówi: *Babciu kochana, tak za tobą tęskniłam!* — Danuta promieniała. — Toż radość!
Jadwiga kiwała głową i uśmiechała się, ale w środku ściskał ją ból. U Danuty wnuczka kochająca, wdzięczna. A u niej? Tylko pretensje i niezadowolenie.
— A wasza Kasia jak? Ciąż pracuje? — dopytywała się sąsiadka.
— Pracuje, pracuje — odparła gwałtownie Jadwiga. — Dobra dziewczyna, we wszystkim mi pomaga.
— Oczywiście, iż dobra! Taka ładna, mądra. Macie szczęście do wnuczki — uśmiechnęła się Danuta. — No to lecę dalej. Jeszcze raz dzięki za czekoladki!
Gdy sąsiadka wyszła, Jadwiga oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Jakże bolesne było to kłamstwo, ta gra w szczęśliwą rodzinę! A przecież kiedyś naprawdę była z Kasi dumna, wszystkim opowiadała, jaka to zdolna, jak pięknie tańczyła…
— Babciu, kto przychodził? — z pokoju wysunęła się Kasia. Miała minę winowajcy.
— Danuta Marcinówna. Czekoladki przyniosła — sucho odparła babcia.
— Słuchaj, może napijemy się herbaty? Z tymi czekoladkami? — Kasia podeszła bliżej. — Chciałam… przeprosić. Nagadałam głupot.
Jadwiga w milczeniu poszła do kuchni, nastawiła czajnik. Kasia rozłożyła czekoladki na spodeczku.
— Ładne — mruknęła. — W złotych papierkach.
— Wnuczka Danuty z Warszawy przywiozła — zauważyła babcia, wyjmując filiżanki. — Dba o babcię.
Kasia zrozumiała aluzję i poczerwieniała.
— Babciu, no co ty? Ja też cię kocham, tylko… czasem wydaje mi się, iż się czepiasz. Jak dziś z tym barszczem.
— Czepiam się? — Jadwiga odwróciła się. — A mnie się wydaje, iż się martwię. Schudłaś bardzo, blada jesteś. Może chorujesz?
— Nie, nie choruję. Tylko w pracy teraz gorąco. Projekt oddajemy, wszyscy nerwowi.
Jadwiga nalała herbatę, usiadła przy wnuczce.
— Dlaczego mi nic nie mówisz? Dawniej opowiadałaś — o pracy, o kolegach. A teraz milczysz jak zaklęta.
Kasia wzięła czekoladkę, pokręciła nią w palcach.
— Nie wiem… Myślałam, iż cię to nie interesuje. Przecież nie rozumiesz tych programów, tego designu…
— A spróbuj wytłumaczyć! — oburzyła się bab”Wiesz co, babciu?” Kasia uśmiechnęła się przez łzy, biorąc babcię za rękę. “Może jutro wspólnie ugotujemy te pierogi, które tak lubię, a ty pokażesz mi swój sekretny przepis?”.