Gorące z miłości
Wiktor i Jadwiga właśnie wrócili z supermarketu. Obładowani torbami z zakupami wnieśli je do kuchni i zaczęli rozpakowywać. Wiktor, pochłonięty swoimi myślami, nagle odwrócił się do Jadzi z lekkim uśmiechem:
— Jadziu, idź odpocząć. A ja coś specjalnego przyrządzę… Moje danie specjalne. Gulasz!
— Umiesz gotować gulasz? — Jadwiga zastygła, szeroko otwierając oczy ze zdziwienia.
— No tak, a co w tym dziwnego? — szczerze zdziwił się.
— Nie… Tylko… — nagle zakryła twarz dłońmi i rozpłakała się. Cicho, ale ciężko, jakby cały potok uczuć w końcu się przebił.
Wiktor zbliżył się niepewnie, usiadł obok.
— Jadź, co się stało?
Nie od razu mogła odpowiedzieć, ale w końcu, ocierając łzy, wykrztusiła:
— Nikt… przez te wszystkie lata… nigdy nie ugotował dla mnie gulaszu. Ani razu. Mama kiedyś, dawno… A potem tylko ja sama, zawsze dla kogoś. A on… Grzesiek… tylko jadł, pił, bawił się… A ja ciągle dawałam z siebie wszystko…
Wiktor spuścił wzrok. Wiedział, iż Jadzia niedawno się rozwiodła. I wiedział, jak jest jej ciężko.
Rozwód z Grzegorzem był nieunikniony. Zaczaił się w knajpie tuż przed rodzinnymi wakacjami, nie pojawił się na dworcu, gdzie czekali na niego żona i syn. Wtedy Jadwiga zrozumiała: koniec. Dość. Nie da się już dłużej wytrzymać.
Na początku była ulga. Noc bez trzaskania drzwiami i pijanych rozmów w kuchni. Bez hałasu lodówki o trzeciej nad ranem. Bez śmierdzących alkoholem kumpli. Cisza i wolność. Ale już po pół roku ta cisza stała się przytłaczająca. Dusiła.
Tak, Jadwiga miała syna Krzysia, miała pracę, miała wierne przyjaciółki. Ale nie miała najważniejszego — czyjegoś ramienia obok. Zrozumienia. Ciepła.
Szukając rozwiązania, zwróciła się do brata Darka:
— Może znasz kogoś porządnego?… Żeby bez imprezowania i nie wchodził z butami w dusze.
Darek ucieszył się:
— Jest jeden. Wiktor. Prosty, ale pewny. Nie przystojniak, ale dobry człowiek. Uwierz mi, nie poleciłbym byle kogo.
Na pierwszym spotkaniu Wiktor wydał się Jadzi zbyt zwyczajny. Chudy, wysoki, z rysami twarzy dalekimi od ideałów z kolorowych magazynów. Niewyróżniający się, ale… jego oczy były dobre. Prawdziwe.
„Święci się garnki lepią” — pomyślała i postanowiła spróbować. Gorzej już nie będzie.
Pierwsze randki były ostrożne, choćby trochę nieporadne. A potem Wiktor nagle zniknął. Na tydzień. Jadwiga pomyślała — nie spodobałam mu się. Zawstydziła się, choćby uraziła. A on nagle wrócił — z tortem, z kwiatami.
— Wysłali mnie w delegację. Przepraszam, iż nie dałem znać.
Od tamtej pory zaczęli spotykać się częściej. Spacerowali, rozmawiali. Krzysia Jadwiga jeszcze ukrywała — bała się spłoszyć to ledwie kiełkujące uczucie.
Pewnego dnia spotkali się pod sklepem. Zakupy, jak na złość, były ciężkie. Wiktor machnął ręką:
— Mam samochód. Wrzucimy do bagażnika.
— Samochód? Nie wiedziałam…
Gdy pakowali torby, podszedł do nich Grzegorz. Pijany, jak zwykle. Z wykrzywioną twarzą. Rzucił okiem na Wiktora i od razu zaczął drwić:
— O, niespodzianka! Znalazła sobie faceta, co? A ja, między innymi, chcę widywać się z synem!
— Były? — szepnął Wiktor.
— Tak… — westchnęła Jadwiga.
— Idź, Grzesiu — powiedziała cicho. — Nie dzisiaj.
— O, przestraszyła się! A ty, typie, uważaj! — rzucił Grzegorz, zataczając się, i odszedł.
Wiktor się powstrzymał. Dla Jadzi.
W domu Jadwiga w milczeniu rozpakowywała zakupy. Potem usiadła na stołku i objęła się za ramiona.
— Zawstydziłaś się? — zapytał cicho.
— Tak…
— Kochasz go jeszcze?
— Nie. Dawno temu pogrzebałam te uczucia. Zostały tylko pretensje.
— To wszystko przed nami. Odpocznij, ja zrobię gulasz.
— Naprawdę umiesz? — znów się zdziwiła.
— Oczywiście.
I znowu — łzy. Ze zmęczenia. Z tego, iż wreszcie jest ktoś, kto nie wymaga, nie wykorzystuje, nie niszczy, a po prostu chce dla niej ugotować…
Wiktor krzątał się w kuchni. A Jadwiga cicho zasnęła w pokoju. Podszedł, poprawił kącik koca, zasłonił zasłony. Zatrzymał się na chwilę — i pogładził ją po włosach. Jakby dotykał czegoś świętego.
Nagle — dźwięk w zamku.
„Syn?” — pomyślał.
Ale w drzwiach stanął Grzegorz.
Minutę później znów był na klatce, trzaskając drzwiami.
— Spróbuj tylko wrócić! — rzucił Wiktor. I wrócił do kuchni. Sprawdzać ziemniaki.
Pół godziny później Jadwiga wyszła, przeciągając się. Uśmiechnęła się.
— Ktoś przychodził?
— Chyba ci się przyśniło — odparł łagodnie.
A w myślach dodał: „Teraz będę ją chronił. Zawsze”.
Tego wieczoru Jadwiga powiedziała:
— Chcę, żebyś poznał Krzysia. I… jutro wymienię zamki.
Miesiąc później wzięli ślub. Darek był szczęśliwy. Często powtarzał Krzyśkowi:
— Masz teraz tatę. Prawdziwego. Dbaj o niego.
I chłopiec przytakiwał.
A Wiktor wieczorem znów gotował gulasz. I nie mógł uwierzyć, iż tak po prostu zaczyna się prawdziwe szczęście. Prawdziwe — z miłości, z dobroci… i ze zwykłego gulaszu.