— Po prostu zajmuj się domem — głos Krzysztofa brzmiał obojętnie. choćby nie oderwał wzroku od telefonu. — Twoim zadaniem jest tworzyć przytulność. Ja zapewniam byt rodzinie, ty prowadzisz dom. Wszystko sprawiedliwie.
Zamarłam z talerzem w dłoni. Po dwudziestu trzech latach małżeństwa przywykłam do wielego, ale to zdanie…
Wiktoria, moja najbliższa przyjaciółka, siedząca naprzeciw, parsknęła śmiechem nad kieliszkiem wina:
— A co on takiego złego powiedział? Wielu chciałoby być na twoim miejscu, Zosiu.
Mój wzrok przemknął w stronę syna. Tomek siedział ze spuszczoną głową. Jego telefon zadrżał.
— Krzysiek — postawiłam talerz na stole. — A czy pomyślałeś, iż mogę być czymś więcej niż sprzątaczką?
— Znowu zaczyna się — przewrócił oczami. — Przecież wszystko omówiliśmy, gdy odchodziłaś z pracy.
— Albo przekonałeś mnie, iż tak będzie lepiej dla wszystkich?
Coś w moim tonie zmusiło go, by w końcu odłożył telefon. Nasze spojrzenia się spotkały, a w jego oczach dostrzegłam przebłysk strachu. Czy naprawdę myślał, iż nie zauważę ich porozumiewawczych spojrzeń, tych przypadkowych dotknięć?
Tomek nagle poderwał się od stołu:
— Mogę już iść? Mam zadanie z informatyki.
— Oczywiście, idź — odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od męża.
Dźwięk zatrzaskujących się drzwi wejściowych rozniósł się echem po mieszkaniu. Wiktoria się ulotniła. Krzysztof w milczeniu zbierał talerze.
— Zostaw naczynia. Usiądź.
— O co ci chodzi? — zastygł przy zlewie.
— O to, iż nie jestem zmywakiem. Pamiętasz, kim byłam, zanim wmówiłeś mi, iż „dzieci potrzebują matki w domu”?
— Znowu swoje.
— Nie. To ty tak zdecydowałeś. Jak zawsze.
Telefon męża cicho zadzwonił. Wiadomość.
— Nie odpiszesz? Od Wiktorii?
— Przestań. Zachowujesz się nieracjonalnie.
— Nieracjonalnie? Porozmawiajmy o racjonalności. Opowiedz mi o wspólnym projekcie z moją najlepszą przyjaciółką.
Dźwięk policzka rozdarł powietrze. Ale to nie Krzysztof mnie uderzył. To ja wymierzyłam mu cios.
— Mamo? — głos Tomka z przedpokoju sprawił, iż drgnęliśmy. — Idę do Kuby, dobrze?
— Jasne, kochanie.
O trzeciej nad ranem obudził mnie trzask drzwi. Tomek?
— Gdzie byłeś? — zastygłam w drzwiach kuchni.
Syn wzdrygnął się, nerwowo chowając coś do kieszeni.
— Tomku, co się dzieje?
— Ja… rzuciłem studia. Dwa miesiące temu. Nie chcę być informatykiem! To marzenie taty, nie moje.
— A pieniądze? Komu jesteś winien?
— Pożyczyłem. Sto tysięcy złotych. Na kurs fotografii. Teraz żądają zwrotu, grożą, iż powiedzą ojcu.
— Jutro zajmiemy się tym — powiedziałam.
Nie zdążyłam dokończyć. W zamku przekręcił się klucz. Krzysztof.
— Nie śpicie? — jego głos był ochrypły. Pachniało od niego whisky.
— Tato, wszystko wytłumaczę — Tomek stanął między nami.
— Co adekwatnie? Że mój syn to kłamca? Wiktoria mi wszystko powiedziała. O studiach.
Zdrętwiałam:
— Wiktoria?
— Tak, wyobraź sobie. Chociaż ktoś w tym domu uważa, iż warto mówić mi prawdę.
— Dosyć — powiedziałam, patrząc na Krzysztofa.
— Co „dosyć”? To ty go tak wychowałaś? — odwrócił się do mnie. — A swoją drogą, o oszustwie — jak tam Wiktoria? Nie zmęczyła się tymi „spotkaniami biznesowymi”?
— Zamknij się — syknął Krzysztof.
— A co? Uderzysz? Przy synu?
Wtedy Tomek ruszył ku drzwiom:
— Wychodzę. Wy… pasujecie do siebie.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
— Zadowolona? — głos Krzysztofa drżał.
W tym momencie zadzwoniono do drzwi.
Za progiem stała Wiktoria. Roztrzepana, z rozmazanym tuszem.
— Musimy porozmawiać.
— Co ty tu robisz? — warknął Krzysztof.
— To samo, co zawsze — przeszła obok niego, usiadła przy stole. — Niszczę cudze życie. Wiesz co, Zosiu? On mi też obiecywał rozwód. Mówił, iż jestem wyjątkowa. A potem dowiedziałam się o Ani z księgowości. I o Magdzie z siłowni.
— Zamknij się! — Krzysztof uderzył pięścią w stół.
— Nie, teraz już koniec z tajemnicami. Co do studiów twojego syna… to ja powiedziałam jego dziewczynie. Wmówiłam jej, iż ją porzuci. A ona i tak uwierzyła, iż ją zdradza. No i zaczęła szantażować.
— Po co? — w końcu wyrwałam się z pytaniem.
— Nie wiem. Może chciałam, żebyście poczuli to samo co ja? Pustkę.
Skierowała się ku wyjściu, ale w drzwiach się odwróciła:
— Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Naprawdę uważałam cię za przyjaciółkę.
Drzwi zatrzasnęły się po raz kolejny.
— Zosia… — Krzysztof postąpił krok w moją stronę.
— Nie trzeba. Po prostu wyjdź.
— Porozmawiajmy.
— O czym? Czwarta nad ranem. Nasz syn odszedł. Twoja kochanka wszyst— O niczym—wyszeptałam, patrząc, jak klucze zostawia na półce, a za nim zamykają się drzwi naszego wspólnego życia, które właśnie przestało istnieć.







