Ślubny prezent od teściowej: Lepiej nic niż to!
Alicja i Marek postanowili się pobrać. Wesele trwało w najlepsze, gdy prowadzący oznajmił, iż nadszedł czas na prezenty. Najpierw gratulowali rodzice panny młodej, potem przyszła kolej na matkę Marka, Gertrudę Nowak, która wniosła wielkie pudełko ozdobione jasnoniebieską wstążką.
Ojej! Co tam może być? szepnęła zaciekawiona Alicja do ucha mężowi.
Nie mam pojęcia. Mama strzegła tajemnicy jak skarbu odparł zakłopotany pan młody.
Postanowili rozpakować prezenty dopiero następnego dnia, gdy wesele się skończy. Alicja zaproponowała, by zacząć od pudełka od teściowej. Rozwiązali kokardę, unieśli wieko i zastygli w osłupieniu.
Od dawna drażniło Alicję dziwne zachowanie Marka: nigdy nie brał niczego bez pytania, choćby drobiazgu.
Mogę zjeść ostatniego cukierka? pytał nieśmiało, wpatrując się w samotną pralinkę na półmisku.
Przecież nie musiałeś pytać! dziwiła się Alicja.
Tak mnie wychowano uśmiechał się zawstydzony, odwijając papier.
Dopiero po kilku miesiącach zrozumiała, skąd wzięła się ta dziwactwo.
Pewnego dnia Marek zabrał ją, by poznała rodziców Gertrudę i Franciszka Nowaków. Z początku teściowa wydawała się uprzejma, ale pierwsze wrażenie rozwiało się, gdy zasiedli do stołu.
Przed każdym gościem stał talerz z dwiema łyżkami ziemniaków i maleńkim kotletem mielonym. Marek skończył gwałtownie i cicho poprosił o dokładkę.
Znowu wpychasz w siebie jak parobek! Ciebie nigdy nie można nasycić! oburzyła Gertruda tak głośno, iż Alicji zrobiło się nieswojo.
Gdy Franciszek poprosił o więcej, teściowa z uśmiechem nałożyła mu pełny talerz. Alicja jadła dalej, zszokowana jawną niechęcią Gertrudy do własnego syna.
Później, przy przygotowaniach do ślubu, teściowa pokazała prawdziwe oblicze. Wszystko było dla niej za drogie: pierścionki, restauracja, menu.
Po co ten przepych? Przecież można skromniej! narzekała bez ogródek.
W końcu Alicji pękły nerwy.
Samodzielnie o tym zdecydujemy! wybuchnęła. To nasze złotówki i nasza sprawa!
Obrażona Gertruda zamilkła i zagroziła nawet, iż nie przyjdzie na wesele.
Dwa dni przed uroczystością Franciszek niespodziewanie odwiedził parę.
Synku, pomóż mi z prezentem poprosił i zaprowadził Marka do samochodu.
Kupił pralkę na własną rękę by nie słuchać kaprysów żony. Wyznał, iż pokłócili się ostro, bo Gertrudzie choćby prezent dla syna wydał się zbyt kosztowny.
W dzień ślubu teściowa jednak się pojawiła w eleganckiej sukni, podjechawszy taksówką. Zachowywała się grzecznie, wręczyła wielkie pudełko i rozpłynęła się w tłumie.
Następnego ranka Alicja i Marek z ekscytacją rozpakowali paczkę. euforia gwałtownie zmieniła się w rozczarowanie.
Ręczniki? mruknęła niedowierzająco Alicja, wyciągając pierwszy.
I skarpety westchnął Marek, trzymając dwie pary puchatych, wełnianych. Ojciec miał rację Mama po prostu wzięła, co akurat miała pod ręką. Trudno uwierzyć, jak bardzo stała się skąpa. Lepiej byłoby dostać nic.
Ale to nie koniec. Kilka dni później Gertruda zadzwoniła by wypytać, kto co podarował.
No, mów! Co dała mama Alicji? A wujek Henryk? A jej przyjaciółki? drążyła.
Marek nie chciał rozmawiać o prezentach innych.
Mamo, to cię nie dotyczy. Jesteśmy z Alicją zadowoleni.
I po raz pierwszy w życiu odłożył słuchawkę bez wyrzutów sumienia.
Życie uczy: wielkość prezentu nie świadczy o hojności darczyńcy. ale szacunek i miłość widać w drobiazgach. A tych Gertrudzie niestety zabrakło.





