**Dzisiaj znów myślę o tym, co się stało. Ta historia wciąż odbija się echem w naszym biurze, dzieląc nas na dwa obozy. Minęły już dwa tygodnie, a szepty i spojrzenia nie ustają. Wszystko przez ślub, który się nie odbył — ślub naszej cichej, skromnej koleżanki, Marii.**
Maria to osoba, o której mówi się: „delikatna jak porcelana”. Ma dwadzieścia pięć lat, jest szczupła, uprzejma, zawsze opanowana, choćby w trudnych sytuacjach. Długo czekaliśmy, aż wreszcie zdecyduje się na małżeństwo — z Jędrzejem byli razem prawie dwa lata. Ich związek wydawał się idealny: stabilny, pełen ciepła. Jędrzej odwoził ją z pracy, przynosił kwiaty, urządzał romantyczne kolacje, zabierał na wakacje. Wydawał się troskliwy, dojrzały, godny zaufania.
Oświadczył się pięknie — z pierścionkiem, przemową, drżącym głosem. Maria promieniała. Rozpoczęły się przygotowania do wesela. Wszystko zmierzało do szczęśliwego finału, aż… wtrąciła się jej starsza siostra — Katarzyna. Hałaśliwa, problematyczna, zupełne przeciwieństwo Marii. Ostra, głośna, często sięgająca po alkohol, niejednokrotnie robiła sceny w pracy, przychodząc do siostry z prośbą o „pożyczenie kilku stówek do wypłaty”.
Katarzyna nigdy nie krępowała się prosić. Ale nie o chleb — tylko o wódkę, wino, coś mocniejszego. Znano ją zarówno u nas, jak i w pobliskim monopolowym. Jędrzej zdawał sobie sprawę z jej natury, widział, jak wpada do ich mieszkania, urządza awantury, więc trzymał się od niej z daleka. Unikał spotkań, nie zapraszał na rodzinne uroczystości. Maria go rozumiała — sama nie mogła sobie z nią poradzić. Katarzyna zawsze żyła po swojemu, niszcząc wszystko wokół.
Mimo to Jędrzej się zdecydował — oświadczył się, kupili obrączki, wybrali restaurację, ustalili datę. Został tydzień do ślubu, gdy stało się coś, co zmieniło wszystko.
W ten pechowy piątek Maria zaprosiła Jędrzeja do rodziców na kolację, aby się lepiej poznali. Wieczór zaczął się spokojnie. Katarzyna, niespodziewanie trzeźwa, siedziała cicho. Wszyscy byli zaskoczeni. Ale to była tylko lekkotka przed burzą.
Gdy zegar zbliżał się do północy, a stół był już prawie pusty, Katarzyna nagle nalała sobie pełną szklankę, wypiła jednym haustem i wybuchnęła płaczem. Najpierw w milczeniu. A potem… nie mogła się powstrzymać.
— Myślę o swoim synu… Gdzie on teraz jest? Jak Jest?… Ja go zostawiłam… W szpitalu podpisałam dokumenty…
W pokoju zapadła lodowata cisza. Maria zbladła. Matka próbowała zabrać Katarzynę do kuchni, ale ta nie potrafiła już przestać:
— Urodziłam… zdrowego chłopca… A potem… zwyczajnie się stchórzyłam. Byłam sama, bez grosza, bez ojca dziecka… Podpisałam papiery. Porzuciłam go. Wybaczcie mi…
Jędrzej siedział nieruchomo, jakby skamieniał. Spoglądał na Marię, potem na Katarzynę, znów na Marię — jakby próbował zrozumieć, czy o tym wiedziała. Maria tylko skinęła głową. Wiedziała. Ale milczała. Nigdy o tym nie wspominała.
Następnego dnia Jędrzej zniknął. Nie przyszedł do pracy, nie odbierał telefonów. Dwa dni później odwołał ślub, dzwoniąc do wszystkich gości. Marii powiedział krótko:
— Nie jestem gotowy żyć w rodzinie, gdzie dziecko wymazuje się jak niepotrzebny zapis. Wybacz.
Od tamtej pory Maria jest jak cień. Pojawia się w pracy — blada, bez makijażu, z pustym spojrzeniem. Nikomu nic nie tłumaczy. Zamknięta w sobie. A w biurze wre dyskusja: jedni mówią, iż Jędrzej okazał się słaby, uciekł, nie próbując zrozumieć. Inni — iż Maria powinna była wyjawić prawdę wcześniej. Że choćby najtrudniejsze rzeczy trzeba mówić, jeżeli chce się iść z kimś przez życie.
Ja sama wciąż nie wiem, po czyjej jestem stronie. Katarzyna rzeczywiście wszystko zniszczyła, ale czy tylko ona zawiniła? Urodziła dziecko — i zostawiła. Rodzina wiedziała. Milczała. Nikt nie spróbował uratować tego małego życia, nikt nie wziął odpowiedzialności.
A Jędrzej… może po prostu przestraszył się, iż Maria jeszcze coś przed nim ukryje. Że w tej rodzinie można przemilczaMoże pewnego dnia Maria znajdzie w sobie siłę, by opowiedzieć swoją historię od początku, ale na razie wciąż nosi w sercu ból, który tylko cichnie, ale nie znika.